"Berlin i Warszawa i tak są na siebie skazane. Choćby ze względu na to, że sojuszników wypada szukać jak najbliżej i wśród tych, którzy mają zbliżone interesy. Wizyta kanclerz Merkel dowodzi, że rządy obu państw odrobiły tę lekcję. Teraz wypada wyciągnąć z niej wnioski" - pisze na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" Michał Potocki.

Według Potockiego ogromne znaczenie Niemiec dla Polski nie wynika tylko z dużej wymiany gospodarczej między oboma krajami. To także kwestia sprzeciwu wobec Moskwy - gdyby nie Berlin, pisze Potocki, "Europa nie stawiałaby nawet ułamka obecnego oporu wobec putinizmu". "bez Berlina sankcji na Rosję najpewniej już by nie było. To Niemcy wzięły na siebie zadanie przełamywania oporu niektórych państw UE, by te najpierw – po aneksji Krymu – zgodziły się nałożyć sankcje, a następnie po kolejnych eskalacjach konfliktu w Zagłębiu Donieckim powoli poszerzały ich zakres" - pisze autor.

Jak dodaje, taka postawa jest w Europie odosobniona. To Niemcy musiały przekonywać wiele europejskich rządów do utrzymania twardego kursu wobec Kremla. Owszem, pisze Potocki, są w Niemczech także inne tendencje, częsta jest wyrachowana gra z Moskwą. Generalnie jednak Berlin prezentuje wobec Rosji kurs, jaki w Europie jest niepopularny.

"Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę – co wyraził w ubiegłorocznej rozmowie z „Bildem” – że Angela Merkel z polskiego punktu widzenia jest najlepszym możliwym kanclerzem" - dodaje Potocki.

Jak wskazuje publicysta, w niektórych sprawach interesy Polski i Niemiec są, oczywiście, sprzeczne. To nie tylko Nord Stream, ale także kwestia polskiej mniejszości w Niemczech czy sprawa polskich firm transportowych. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że zarówno wobec relacji gospodarczych jak i sprawy rosyjskiej, Polska i Niemcy są na siebie skazane. 

ol/Forsal.pl