Ulubiona taktyka środowiska konserwatywnego wobec feminizmu to nonszalancja lub szyderstwo. Brakuje za to chęci zrozumienia, że feminizm żeruje na realnych problemach współczesnej kobiety. Problemy te wynikają zaś z osłabienia jej pozycji, uczynienia jej bardziej podatną na oszustwa, odrzucenie i biedę. Stajemy się bowiem świadkami i ofiarami zanikania trzech tradycyjnych mechanizmów społecznych, które stały dotąd na straży dobra kobiety i rodziny.

Małżeństwo, bezpieczeństwo, wierność

Mechanizmem pierwszym była troska rodziny o zabezpieczenie bytu kobiety, przejawiająca się w dążeniu do sfinalizowania i usankcjonowania związku małżeńskiego. Kandydat na małżonka poddawany był starannej ocenie rodziców i swatów. Unikano sentymentalizmu, ważne były konkretne cechy i skłonności.

Można się naturalnie spierać co do skutków aranżowania związków, wiele z nich było oczywiście nieudanych. Czy jednak dziś nasze związki są bardziej udane? Współcześni rodzice nie zamykają już Julii w pokoju, lecz biernie pośredniczą w burzliwych relacjach zakochanych, bojąc się narazić na konflikt z ukochanym dzieckiem. Ich rola wychowawcza sprowadza się do zapewnienia dziewczętom spokojnego dzieciństwa i dobrej edukacji. W świat doznań miłosnych młode kobiety wkraczają za to zupełnie same, bez wsparcia w rodzinie.

Drugim mechanizmem był powszechnie negatywny odbiór rozwodów, wynikający z rzadkości i trudności w ich formalnym uzyskaniu. Dziś skutkiem łatwych i akceptowalnych rozwodów jest nieustanna niepewność, która rozciąga się zarówno na etap przedmałżeński, jak i samo życie małżeńskie. Kobieta zamiast skupić się na podtrzymywaniu ciepła domowego ogniska, koncentruje się więc na podgrzewaniu temperatury jej intymnej relacji z mężczyzną. Chce go w końcu za wszelką cenę utrzymać przy sobie.

Jednocześnie zaś, na wszelki wypadek, stara się zabezpieczyć finansowo, więc intensywnie pracuje, edukuje się i doszkala. Jeden ze sztandarowych zarzutów przeciwników feminizmu: iż kobiety poświęcają się karierze kosztem budowania relacji, jest więc niesprawiedliwy i mylny. To bowiem zrozumiała reakcja na zachodzące zmiany prawno-obyczajowe. Od zawsze podstawową troską kobiety było wszak zapewnienie wyżywienia potomstwa i zagwarantowanie sobie bezpieczeństwa.

Trzecim mechanizmem była wspólnotowa solidarność. Z pewnością mężczyźni byli traktowani tu bardziej ulgowo, jednak i na nich w razie porzucenia małżonki czekały surowe społeczne sankcje. Dzisiaj rzadkością jest jakikolwiek ostracyzm towarzyski z powodu np. zostawienia swojej długoletniej żony dla znacznie młodszej partnerki. Kulturowy przekaz jest jednoznaczny – każdy ma prawo do szczęścia i nikogo nie należy zmuszać do uczucia, szczególnie jeśli „to coś się wypaliło”. W atmosferze powszechnej akceptacji dla romantycznej wizji miłości krewni i znajomi nie czują się zobligowani, by stanąć po stronie osoby pokrzywdzonej.

Lepsza kobieta, gorszy mężczyzna

Po zniknięciu trzech mechanizmów zabezpieczających kobietę w tradycyjnym społeczeństwie, ich miejsce zajmuje feminizm proponujący nowy lepszy świat.

I tak kobieta szukająca bezpieczeństwa materialnego w świecie feministek przeobraża się w „niezależną” i „samodzielną”. Stosuje w życiu imperatyw „wiem, czego chcę” i „dążę do samorealizacji”. „Inwestuje w siebie”. Jest „stanowcza” i „decyzyjna”. Przede wszystkim przyznaje sobie wyłączne „prawo do decydowania o” i „do wolności w” swoim brzuchu.

Jako bardziej podatna na ideę przeżywania życia na poziomie doznań staje się też a idealnym odbiorcą konsumpcyjnego stylu życia. Feministyczne postulaty zostają więc osadzone w logice miłości estetycznej, a nie etycznej. Nie ma tu miejsca na poświęcenie i oddanie. Kobieta ma się kierować jedynie w stronę samozadowolenia, konsumpcji i natychmiastowego spełnienia.

Głosząc hasło „równego prawa dla wszystkich”, feminizm kreuje się na „tolerancyjny” i „wyrozumiały”. Tolerancja ta, podobnie jak miłość, osadzona jest jednak w realiach estetycznych. Stąd feminizm przejmuje się bardzo obraźliwymi epitetami kierowanymi w stronę transwestyty i gardzi nieestetyczną mową nienawiści. Odczuwa również niesmak na widok tak nieestetycznych, „nieładnych” zdjęć zakrwawionych, abortowanych dzieci.
 

Nie wnika już natomiast w traumy kobiet, które przeżywają depresję poaborcyjną. Funduszy nie przeznacza na walkę o prawa alimentacyjne, nie prowadzi okien życia dla niechcianych dzieci, domów dla samotnych matek. Nie troszczy się o przygotowanie młodzieży do życia rodzinnego czy o leczenie urazów wyniesionych z rozbitych, skonfliktowanych domów. Za to głosi palącą potrzebę przeszkolenia dzieci w technikach życia seksualnego.

Kolejnym sztandarowym celem feminizmu jest wykreowanie kobiety „śmiałej” i „gotowej na wszystko”. Uodpornienie jej na to, co stanowi istotę kobiecości – wrażliwość, uczuciowość, tęsknotę za bliskością. Co więcej, zrzucając z kobiety ciężar odpowiedzialności za rodzinę i wspólnotę, feminizm płeć piękną infantylizuje. Przerabia na wieczne dziewczynki, niezdolne do zbudowania poważnej relacji.

Seksualność feminizm traktuje zaś jako „nieodłączne prawo natury”. Nie razi go ani prostytucja, ani pornografia. Nawet w telewizji śniadaniowej na porządku dziennym są rozmowy o fantazjach seksualnych Polek, pożytkach z tańca na rurze i poliamorii.

Nowa, lepsza kobieta jest kobietą „przedsiębiorczą, pewną siebie i bez kompleksów” w każdej dziedzinie życia. Staje się jednostką zatomizowaną, oderwaną od swojej funkcji i przeznaczenia, nakierowaną na zaspokajanie własnych potrzeb. Jej samowystarczalność staje się dla otoczenia oczywistością, przez co staje się coraz bardziej samotna. Nie odnajduje więc poczucia bezpieczeństwa, o które tak usilnie walczy. Traci za to najcenniejszy dar – przyjaźń i wsparcie mężczyzny, którego nie da się zastąpić materialną niezależnością.

Myli się jednak ten, kto sądzi, iż beneficjentem takiego stanu rzeczy jest mężczyzna. Pozbawiony zostaje on bowiem podstawowego atrybutu męskości – poczucia odpowiedzialności. Zabrano mu autorytet ojca, depozytariusza doświadczenia i mądrość społeczności. Pozostając w związku, coraz częściej nie potrafi więc zdefiniować swojej roli i utwierdzić się w przekonaniu co do jej doniosłości. Uznaje, że skoro jest z kobietą samodzielną i równą w prawach oraz obowiązkach, to nie potrzebuje się o nią troszczyć. Wycofuje się więc w zobojętnienie, wygodę, egoizm. Współczesnych mężczyzn tak jak kobiety uwodzi nieznośna lekkość bytu i tak jak kobiety dotyka ich osamotnienie, które zakłamują wirtualnym światem rozrywki.

Bez pomysłu na kobiety

Do tej pory zwolennicy poglądów konserwatywnych kiwali zapewne z aprobatą głowami nad odbywającym się sądem nad feminizmem. Czas jednak wyzbyć się złudnego samozadowolenia – opisanej powyżej sytuacji jesteśmy tak samo winni jak gorliwe przedstawicielki feminizmu. Parafrazując Martę Kwaśnicką: „W sidła feminizmu kobiety i mężczyzn oddaliśmy sami”.

Środowisko feministek to przecież nie banda nieogarniętych i brzydkich frustratek, bredzących banialuki, jak próbuje się je przedstawiać w internetowych memach. To prężna, dobrze zorganizowana grupa, która posiada konkretną strategię działania i, co ważne, ma pieniądze na jej realizację.

Jasnym także się staje, że traktowanie z nonszalancją kobiet, które dały zwieść się hasłom feminizmu, na zasadzie „same są sobie winne i mają to, co chciały”, jest poważnym błędem, którego konsekwencje ponosić będziemy wszyscy.

Kondycja kobiety i jej poglądy to jedno z najważniejszych zagadnień, jakie powinny być przedmiotem naszej troski. To kobieta rodzi albo nie rodzi dziecka. To ona je potem kształtuje i wychowuje, przygotowując do życia w społeczności. To ona w końcu jest istotnym liczebnie wyborcą i to ona zadecyduje, kto będzie reprezentował i bronił jej interesów. Stąd zaskakuje brak jakiejkolwiek poważnej debaty w tym przedmiocie.

O ile środowiska konserwatywne z uporem maniaka przerabiają wciąż te same tematy historyczne, polityczne, patriotyczne, o tyle ten problem – współczesny, osadzony w realiach i mający bezpośredni wpływ na nasze życie – pomijają milczeniem, a jeśli już go poruszają, to wyłącznie w kontekście polityki prorodzinnej.

Należy również ostatecznie pożegnać się z iluzją zamknięcia się w swojej rodzinnej twierdzy. Oczywisty staje się fakt, iż feminizm nie celuje już wyłącznie w kobiety. Liczne debaty na temat gender, wychowania seksualnego, próby przebicia się koalicji środowisk lewicowych, feministycznych i LGBT do przedszkoli, szkół, na uniwersytety etc., nie pozostawiają złudzeń co do intencji tych środowisk – agresywnej ingerencji w wychowanie dzieci i młodzieży

Odnosi się wrażenie, iż w całym konflikcie środowisko konserwatywne popełnia ten sam błąd co zazwyczaj: jego reakcje są doraźnymi odpowiedziami na starannie zaplanowane ruchy przeciwnika. Brakuje mu własnej strategii, długofalowego planu, który umożliwiłby chociażby częściowe cofnięcie skutków zmian społecznych. Nie zastanawia się, czym można zastąpić wcześniejsze struktury i instytucje, służące kobiecie i rodzinie.

Nie tworzy się wpływowych klubów i kół kobiecych, ograniczając się do organizowania pikiet antyaborcyjnych i manifestacji antyfeministycznych. Ignoruje się wagę mediów. Nie próbuje się przebić do prasy kobiecej. Artystki, kobiety ze świata kultury pomija polski konserwatyzm milczeniem, nie wyłapując tych, które jako przykładne matki i żony mogłyby stanąć po jego stronie, lub będąc wcześniej feministkami, odwróciłyby się od tej ideologii. Nikt na prawicy nie prowadzi dyskusji na temat jakości telewizyjnych seriali i wartości, jakie tam są przedstawiane. Niedostatecznie rozmawia się o wpływie seksualizacji i pornografii na kobiety i mężczyzn. Nie apeluje się o stworzenie inicjatyw chroniących Polki wyjeżdżające za granicę.

W kwestii przykładów i ideałów prawica zatrzymała się na etapie II wojny światowej. Według niej wzorem dla kobiety powinny być XIX-wieczne eteryczne damy lub uniesione ideą patriotyzmu dziewczęta z AK. Jakkolwiek ich postawy są godne naśladowania, nie mogą stanowić wyłącznej odpowiedzi na problemy dotykające współczesną kobietę. Akcentując ideał Polki walczącej i ginącej za ojczyznę, pomija się milczeniem wyraziste historyczne sylwetki katolickich feministek, działaczek społecznych i politycznych, kobiet, które świadomie wybierały samotną drogę nakierowaną na poświęcenie się wspólnocie (jak Karolina Lanckorońska), które mogłyby zaimponować Polce XXI w.

O ile lewica wystawia do wyborów znane panie, które Polki utożsamiają z walką o ich interesy, po naszej stronie politycznej wciąż nie widać wpływowych konserwatywnych kobiet, a te, które się pojawiają, nie są odpowiednio promowane lub z miejsca uzyskują status ozdobnych paprotek. Nie promuje się w polityce inspirujących kobiet kierujących się wizją, ambicją i zdolnościami. Nie wspiera się też propaństwowych kobiet zajmujących się nauką, biznesem, działalnością pozarządową. Nie dąży się do stworzenia kobiecej koalicji środowisk prorodzinnych, katolickich, patriotycznych i młodzieżowych, która mogłaby stać się siłą zdolną do wywierania nacisku.

I wreszcie, prawie zupełnie nie podkreśla się konieczności prześwietlenia źródeł finansów i sposobów ich wydatkowania przez organizacje feministyczne i LGBT. Jest bowiem jasne, że otrzymują dotacje rządowe i unijne na projekty, które nijak mają się do rządowego postulatu polityki prorodzinnej

Takich postulatów, rzeczy do nadrobienia znalazłoby się pewnie jeszcze wiele. Za to konkluzja na ten moment jest jedna: założenie „sfeminizowana baba z wozu, koniom lżej” jest – najdelikatniej to ujmując – bardzo naiwne. Wszyscy bowiem wciąż jeszcze jedziemy na tym samym wózku.

Malwina Gardaś

Tekst ukazał się w Tygodniku "Nowa Konfederacja"