Wiele wieków dzieli nas od czasów, kiedy zapalano stosy pod heretykami, ale mimo to o inkwizycji nie przestaje się mówić. D l a ludzi niechętnych katolicyzmowi stanowi ona jeden ze standardowych argumentów na potwierdzenie ich antykościelnych tez, dla wahających się co do przyjęcia autorytetu Kościoła poważną barierę, a dla samych wierzących niemały problem. Trudno się zresztą temu dziwić, wszak jest prawdopodobnie najciemniejszą kartą w historii Kościoła. Stąd bezradność wielu katolików, a nawet gotowość przytaknięcia głosom bezwzględnie potępiającym ową średniowieczną instytucję.

Bezradność ta wynika jednak nie tyle ze słuszności zarzutów kierowanych pod adresem inkwizycji, ile z faktu, że nasza wiedza o niej jest bardzo fragmentaryczna i powierzchowna. Słabo znamy fakty związane z inkwizycją oraz tło, na którym zaistniały, co z kolei poważnie utrudnia nam analizę i ocenę argumentów wysuwanych przez potępiających ją ludzi. Tymczasem głębsze zapoznanie się z tematem musi prowadzić do wniosku, że wiele twierdzeń i sądów o inkwizycji opiera się nie na prawdzie, lecz na mitach. To właśnie mity, które bierzemy za prawdę, kształtują w nas obraz inkwizycji, uniemożliwiają nam właściwą jej ocenę i są tym samym główną przyczyną naszej bezradności.

Skąd wzięły się te mity? Otóż przeciwnicy Kościoła już w XVI wieku wpadli na pomysł, że inkwizycję można wspaniale wykorzystać w walce z nim. I tak, przez całe wieki pokolenia Europejczyków kształtowały swoje sądy o inkwizycji na podstawie protestanckich broszurek propagandowych, których celem było zohydzenie ludziom katolicyzmu. Nawet uczeni brali za dobrą monetę mrożące krew w żyłach świadectwa rzekomych ofiar inkwizycji i na ich podstawie pisali naukowe dzieła.

Niestety, w minionych dziesięcioleciach również część naukowców powielała w swych artykułach, książkach, a co gorsza w podręcznikach do historii, mity o inkwizycji. Nic w tym dziwnego, wszak dopuszczone do głosu elity naukowe Wschodu z zasady musiały być antykościelne, a środowiska uniwersyteckie Zachodu były i są w dużej mierze lewicujące, niechętne katolicyzmowi i dlatego nie zainteresowane zobiektywizowaniem obrazu inkwizycji.

Trudno na tym tle dziwić się ludziom sztuki, którzy w licznych dziełach nakreślali i nakreślają wyjątkowo niepochlebny wizerunek inkwizycji. Czytając książki (Bracia Karamazow, Imię róży), słuchając oper (Don Carlos), oglądając filmy (1492) i sztuki teatralne (Życie Galileusza), jesteśmy w sposób mało obiektywny, ale za to bardzo sugestywny informowani o inkwizycji i zarażani niechęcią do niej. Zwłaszcza obrazy filmowe zapadają w pamięć i często, nieraz podświadomie, w zdecydowany sposób wpływają na postrzeganie tej instytucji przez szerokie rzesze ludzi.

Celem niniejszego tekstu nie jest kompleksowa prezentacja inkwizycji, dlatego też nie zawiera on systematycznego opisu historii ani całościowej oceny działalności tej instytucji. Chodzi w nim natomiast o przedstawienie najważniejszych, moim zdaniem, mitów związanych z inkwizycją i skonfrontowanie ich z prawdą historyczną. O wskazanie i zanalizowanie przykładów jednostronnego i fałszywego ukazywania inkwizycji, wyolbrzymiania winy średniowiecznego Kościoła i malowania go wyłącznie w ciemnych barwach.

Pragnę przy tym gwoli jasności podkreślić, że nie jestem bynajmniej zwolennikiem inkwizycji. Bardzo ubolewam nad tragicznym faktem, że wyznawcy Boga Miłości w imię tegoż Boga zabijali swoich bliźnich. Działalność inkwizycji to bez wątpienia najciemniejsza karta w historii Kościoła. Daleki jestem od tego, by tę kartę wybielać i negować popełnione przez inkwizycję zło. Pragnę jedynie wskazać na pokutujące w naszej świadomości mity, które czynią tę instytucję znacznie potworniejszą, niż była w rzeczywistości.

MIT I: Morze krwi

Większości ludzi XXI wieku wydaje się, że inkwizycja utopiła Europę we krwi. Ze każdego dnia średniowiecza każdy skrawek kontynentu naznaczony był stosami, a ludzie wieków średnich żyli w wiecznym lęku przed zataczającym olbrzymie kręgi wirem religijnych prześladowań.

Mit o masowym zasięgu i olbrzymiej ilości ofiar inkwizycji jest szczególnie brzemienny w skutki, gdyż czyni z niej w naszej świadomości instytucję masowej zagłady, prekursorkę SS czy NKWD, organizacji, które w imię zbrodniczych ideałów wymordowały miliony ludzi. Tymczasem liczba zabitych z wyroku inkwizycji prawdopodobnie nie przekroczyła w całej Europie i w całym średniowieczu kilku tysięcy. Wobec licznych wojen (tylko pod Grunwaldem zginęło kilkanaście tysięcy ludzi) czy zaraz (epidemia dżumy w połowie XIV wieku zabiła 30 procent ludności Europy) była to ilość znikoma. I nic w tym dziwnego, mianowanych przez papieża inkwizytorów było bowiem, wbrew pozorom, zbyt mało, aby mogli ogarnąć działalnością inkwizycji większą liczbę ludzi. Na przykład w drugiej połowie XIV stulecia w całych Niemczech działało zaledwie kilku inkwizytorów. Nietrudno się domyślić, że ogromna większość ówczesnych Niemców nigdy w życiu żadnego z nich nie spotkała, nie mówiąc już o byciu sądzonym.

Morze krwi polało się dopiero we wczesnej nowożytności, kiedy to Europę ogarnęło szaleństwo polowania na czarownice. Zabito wtedy dziesiątki, a może i setki tysięcy ludzi, ale to nie inkwizycja rozpętała ów szał, lecz ogarnięta fobią ludność, i to nie inkwizycja wiodła prym w wydawaniu wyroków śmierci, ale instancje świeckie. Inkwizycja Rzymska zaczęła karać czary śmiercią dopiero w latach dwudziestych XVII wieku, kiedy główna fala polowania na czarownice dawno już przetoczyła się przez Europę. Po części właśnie dlatego liczba ofiar w krajach protestanckich była znacznie większa niż w katolickich.

Na okres wczesnej nowożytności przypadło też apogeum działalności cieszącej się wyjątkowo złą sławą inkwizycji hiszpańskiej. Wbrew ponurym wyobrażeniom ta uważana za wyjątkowo krwawą lokalna inkwizycja wydała jednak w ciągu swej kilkuwiekowej działalności jedynie parę tysięcy wyroków śmierci.

Nie należy zatem wyolbrzymiać zasięgu działania inkwizycji. W sumie, na tle innych wydarzeń i prądów średniowiecza oraz wczesnej nowożytności była ona zjawiskiem stosunkowo marginalnym. Stałe podejmowanie jej tematu w filmach i powieściach historycznych nie powinno nas w tym względzie mylić.

MIT II: Wyłączna wina Kościoła

Na stosach płonęli ludzie oskarżeni o odstępstwo od wiary Kościoła, dlatego też wydaje nam się, że to właśnie Kościół musiał być w pełni odpowiedzialny za ich prześladowanie. Jest to jednak tylko część prawdy.

Religia była w średniowieczu ściśle połączona z polityką, gdyż wspólna wiara scalała społeczeństwa i zapewniała państwom stabilność. Ruchy heretyckie bazowały natomiast na ideach, które były dla organizmów państwowych ogromnym zagrożeniem. Potępianie pracy zarobkowej, nakaz skrajnego ubóstwa dla wszystkich, odrzucenie władzy państwowej, negacja pożycia małżeńskiego, a co za tym idzie prokreacji - to jedynie niektóre postulaty średniowiecznych ruchów heretyckich. Nietrudno się domyślić, że ich realizacja na szerszą skalę miałaby olbrzymie konsekwencje nie tylko w sferze religijnej, ale przede wszystkim w politycznej, społecznej i gospodarczej. Analiza dokumentów historycznych potwierdza, że władcy świeccy byli zainteresowani utrzymaniem przez Kościół monopolu religijnego nawet bardziej niż on sam.

To nie papież, lecz król Robert Pobożny wystąpił w roku 1022 jako pierwszy przeciwko heretykom na południu Francji. To nie biskup Mediolanu, lecz władze miejskie kazały sześć lat później podpalić stosy pod heretyckimi mieszkańcami miasta. To cesarz Fryderyk II zaczął torturować i palić odstępców we Włoszech, podczas gdy Kościół jeszcze się przed tym wzdragał. To królowie Hiszpanii, a nie papież, zorganizowali, finansowali i koordynowali działalność inkwizycji w swym kraju.

Od chwili, gdy Kościół w sposób zorganizowany i systematyczny przystąpił do walki z herezją, władze świeckie ściśle z nim współpracowały. Duchowni orzekali o winie lub niewinności oskarżonych, wyroki zaś wykonywali przedstawiciele panujących. Czynili to bynajmniej nie z miłości do katolicyzmu, lecz z pobudek czysto pragmatycznych. Społeczności państwowe czy miejskie były po prostu zainteresowane wyplenieniem ze swoich szeregów ludzi dezorganizujących ich życie. Znamienny jest fakt, że cesarz Fryderyk Barbarossa obłożył banicją heretyków, a jego wnuk Fryderyk II zacięcie ich zwalczał, szermując hasłem obrony wiary, chociaż obaj dążyli do podporządkowania sobie papieża i weszli z nim w poważny konflikt. Nieraz też dochodziło do sytuacji, w których władza świecka czy miejscowa ludność, utyskując na zbytnią łagodność duchownych, sama brała się za sądzenie i palenie heretyków (np. w Soissons w 1115 roku, w Kolonii w 1144 roku, czy w Montsegur w 1244 roku).

MIT III: Nieludzcy prześladowcy

Każdy, kto widział oparty na książce Umberto Eco film Imię róży, jest chyba pod wrażeniem ukazanej tam postaci inkwizytora, Bernarda Gui, człowieka o szatańskiej przebiegłości i nieludzkim okrucieństwie. Duchowny ten istniał naprawdę i był jednym z czołowych inkwizytorów pierwszej połowy XIV wieku. Z jego pism nie wynika jednak, by był żądnym krwi i ludzkiego cierpienia sadystą. Zdaje się on raczej być ostrożnym, sprawiedliwym sędzią, pragnącym rzetelnie wypełniać swe obowiązki. W całej długoletniej karierze wydał tylko 42 wyroki śmierci. Piszę „tylko", bo sugerując się Imieniem róży, można by sądzić, iż było to jego tygodniowe, a nie życiowe pensum.

Gui nie był wyjątkiem. Ze szczątkowych tekstów źródłowych można wywnioskować, że inkwizytorzy wcale nie tak chętnie skazywali ludzi na śmierć. O jednym z nich, działającym u schyłku XIII wieku w okolicach Padwy, wiemy na przykład, że w ciągu 12 lat swojej działalności wydał jedynie pięć wyroków śmierci. Na terenie diecezji turyńskiej skazano na śmierć w całym XIV wieku tylko 22 osoby. W stolicy i epicentrum europejskich ruchów heretyckich, Carcassonne, zginęło z wyroku inkwizycji w latach 1245-1257 zaledwie 21 osób, a inkwizytor Bernard de Caux w ciągu swej dwuletniej działalności w tym mieście nie wydał żadnego wyroku śmierci.

Oczywiście zdarzali się też krwawi inkwizytorzy, ale wcale nie byli oni normą i szybko budzili sprzeciw. Na przykład cieszący się ponurą sławą niesprawiedliwego okrutnika dominikanin Robert le Petitle został pozbawiony funkcji przez papieża, a przez swój zakon zamknięty w lochu. Zresztą często sama ludność czuwała, by poszczególni inkwizytorzy nie posuwali się zbyt daleko. Zabójstwa Konrada z Marburga w Niemczech (1233), Piotra z Werony we Włoszech (1252) czy Pedra Arbuesa w Hiszpanii (1486) obalają mit o wszechwładnych, bezkarnych inkwizytorach.

MIT IV: Wspaniali prześladowani

Piętnując zbrodniczość średniowiecznej inkwizycji, wskazuje się z reguły między innymi na fakt, że zabijano ludzi wybitnych, światłych reformatorów, szlachetnych przywódców, znakomitych naukowców, pionierów nowoczesności, których Kościół miażdżył, bo zagrażali jego hegemonii. Jako przykład wymienia się Jana Husa, Joannę d'Arc czy Giordana Bruna.

Zauważyć trzeba (abstrahując od faktu, że stylizowanie Bruna, postaci dość dwuznacznej, na kryształowego człowieka i genialnego myśliciela, jest chyba lekką przesadą), że oskarżając inkwizycję, wskazuje się wciąż na kilka zaledwie niewinnie skazanych, wybitnych osób, stwarzając przez to wrażenie, że takie właśnie były owe tysiące zabitych przez Kościół heretyków.

Tymczasem to kolejny mit. Owszem, zdarzało się, że na stosach płonęli wybitni naukowcy, przywódcy i reformatorzy, ludzie godni podziwu i naśladowania, ale stanowili oni nieliczne wyjątki. Śmiało można stwierdzić, iż średniowieczni heretycy byli w olbrzymiej większości anarchistami dezorganizującymi w imię absurdalnych idei życie polityczne, społeczne i gospodarcze Europy i zakłócającymi rozwój cywilizacji. Warto sobie uświadomić, że gdyby zdołali pociągnąć za sobą większą liczbę naśladowców, rozwijające się państwa przestałyby funkcjonować, a kontynent pogrążyłby się w chaosie.

Idee katarów, waldensów czy innych heretyków wbrew pozorom wcale nie były postępowe, nowatorskie i szczytne. Opierały się one na starochrześcijańskich herezjach, nieco zmodyfikowanych i uzupełnionych, znacznie bardziej rygorystycznych niż nauka Kościoła. Wiązały się prawie zawsze z niezwykle surową, wyniszczającą ascezą, absolutnym ubóstwem, demonizowaniem seksualności, ciała, materii i świata w ogóle. Wśród katarów, którzy wierzyli, że świat został stworzony przez złego demiurga, silne były tendencje samobójcze, powodowane pragnieniem, aby jak najprędzej ów świat opuścić. Patrobruzjanie wędrowali z miejsca na miejsce, wywołując zamieszki, plądrując kościoły i linczując duchownych, podobnie jak zwolennicy Henryka z Lausanne. Przykłady nietolerancji, dewiacji i przestępstw owych „wspaniałych", „postępowych" heretyków można by mnożyć. Wyobrażenie, jakoby byli oni radosnymi, promieniującymi miłością i pokojem idealistami, średniowiecznymi hippisami, żyjącymi w oparciu o piękne, szlachetne pryncypia i stanowiącymi przyjemny kontrast dla surowego, bezdusznego i ciemnego Kościoła, jest mitem.

Nawet dziś niektórzy przywódcy sekt, tacy jak np. Charles Manson w USA czy Soko Asahara w Japonii, są skazywani na długoletnie więzienie lub nawet na karę śmierci dlatego, że stanowią realne zagrożenie dla społeczeństwa, a nie dla Kościoła. W resortach spraw wewnętrznych wielu państw istnieją wyspecjalizowane służby zajmujące się przeciwdziałaniem wpływom tzw. toksycznych sekt. Rządy zdają sobie bowiem sprawę, że gdyby doszło do realizacji haseł głoszonych przez np. Najwyższą Prawdę w Japonii czy Wielkie Białe Bractwo na Ukrainie, całe społeczności pogrążyłyby się w bezprawiu i anarchii.

MIT V: Nieuzasadnione represje

Jakim prawem inkwizycja prześladowała heretyków? Trudno nam odpowiedzieć na to pytanie i dlatego skłonni jesteśmy uznać potworną winę Kościoła, który nie mając do tego najmniejszego prawa, dosłownie po trupach walczył o zachowanie swego monopolu na rynku religii. Tymczasem jest to kolejny mit. Średniowieczny Kościół poczuwał się nie tyle do prawa, ile do obowiązku zwalczania herezji wszystkimi dostępnymi środkami. W tej walce nie chodziło jednak o interesy kleru, zachowanie monopolu czy inne doczesne korzyści, lecz o dobro ogółu, któremu zdawali się poważnie zagrażać heretycy, w oczach ludzi średniowiecza uznani za bardzo groźnych przestępców. Ich zbrodnia miała, w przekonaniu współczesnych, trzy podstawowe wymiary.

Pierwszy dotyczył płaszczyzny czysto religijnej. Heretycy występowali z Kościoła, więc byli odstępcami, a Stary Testament przewidywał dla odstępców karę śmierci. Z historii i Pisma świętego wiemy, że kara ta w Izraelu nierzadko bywała wykonywana. Musi nieco dziwić, i ż mało kto oburza się na tę praktykę naszych starszych braci w wierze, podczas gdy nie m i l k n ą głosy potępienia pod adresem średniowiecznych katolików, którzy uśmiercając odstępców, kierowali się przecież tą samą gorliwością o Boga, tą samą ś w i ę t ą księgą (przykazanie miłości bliźniego oraz piąte przykazanie Dekalogu pochodzą ze Starego Testamentu) i tą samą logiką.

Drugi wymiar dotyczył płaszczyzny religijno-społecznej. W tamtych czasach niezwykle silne było przeświadczenie, że kto występuje z Kościoła, pozbawia się szansy zbawienia. Ludzie, którzy n ie tylko sami opuścili Kościół, ale na dodatek kusili do tego bliźnich (heretycy prowadzili ożywioną działalność misyjną), musieli zostać uznani za bardzo groźnych przestępców, pragnących odciągnąć ludzi od wiecznego szczęścia, za owe „ w i l k i w owczej skórze", przed których zgubną działalnością ostrzegał apostołów Chrystus, za sługi szatana, które przybyły, by spustoszyć owczarnię. Heretycy musieli uchodzić za przestępców gorszych niż złodzieje, bo ci sięgają tylko po dobytek bliźnich, gorszych nawet niż mordercy, bo ci odbierają jedynie życie doczesne. Oni zaś próbowali odebrać bliźnim życie wieczne. Czy można wyobrazić sobie gorszą zbrodnię?

I wreszcie wspomniany już wymiar społeczno-polityczny. Funkcjonowanie społeczeństw odbywało się na fundamencie nauki Kościoła. Gdy ktoś podważał tę naukę, podważał jednocześnie zasady i podstawy życia społecznego i politycznego.

Oczywiście dla nas, ludzi XXI wieku, przedstawione powyżej argumenty i zarzuty nie brzmią zbyt przekonywająco, niemniej dla ludzi średniowiecza ich słuszność nie budziła najmniejszych wątpliwości, heretycy zaś byli uważani za niezwykle groźnych przestępców religijnych, społecznych i politycznych. Na tym tle łatwiej zrozumieć nam, dlaczego karano ich w tak drastyczny sposób. Ale były ku temu i inne powody.

MIT VI: Nieludzkie kary

Palenie ludzi na stosach wydaje się nam wyszukanym, nieludzkim okrucieństwem, a duchowni, skazujący bliźnich na taką śmierć, godni są w naszych oczach najwyższego potępienia. O tym, że karę śmierci na stosie stosowano bardzo rzadko, już pisałem. O tym, że przewinienia heretyków w oczach współczesnych były ciężkim przestępstwem, również. Pora zatem wyjaśnić kilka innych spraw.

Po pierwsze, śmierć miała w średniowieczu wymiar znacznie mniej tragiczny niż dziś. Liczne wojny, choroby, pożary, niski poziom medycyny, bardzo wysoka śmiertelność dzieci, niska średnia życia - wszystko to sprawiało, że śmierć gościła w każdej europejskiej rodzinie stosunkowo często, że ludzie byli z nią „oswojeni" i poniekąd pogodzeni. Tym bardziej że życie obfitowało w mozoły i cierpienia, było znacznie mniej przyjemne, a przez to mniej atrakcyjne niż dzisiaj. Ludzie średniowiecza byli za to znacznie silniej niż my zorientowani na życie wieczne, wobec którego marną egzystencję na tym łez padole miano prawie za nic.

Po drugie, inny wymiar miało również cierpienie. Jak ze śmiercią, tak i z bólem fizycznym i duchowym byli ludzie średniowiecza znacznie bardziej obyci niż my. W ich świecie nie było chloroformu, szczepionki na ospę i morfiny, a ciężko chorych nie izolowano od społeczeństwa na specjalistycznych oddziałach szpitali. Cierpienia było pełno, bo zarazy, wojny i nędza zaglądały do każdego zakątka Europy. Ale jednocześnie istniał znacznie silniejszy niż dziś etos cierpienia, które przyjmowane wzorem Chrystusa miało dużą wartość.

Po trzecie, średniowieczny kodeks karny był nieporównanie surowszy niż nasz. Śmierć na stosie oceniamy z perspektywy XXI wieku jako nieludzkie okrucieństwo, ale na tle innych kar stosowanych w średniowieczu nie była ona niczym nadzwyczajnym. Ta surowość kar nie wynikała z zamiłowania ówczesnych ludzi do okrucieństwa, lecz z faktu, że prawa jednostki podporządkowywano jednoznacznie dobru społeczności. Dziś, gdy tak bardzo akcentuje się prawa człowieka, trudno nam to zrozumieć, ale w czasach, gdy państwa dopiero krzepły, gdy zagrożone były przez przeciwników zewnętrznych i wewnętrznych, owo silne akcentowanie dobra ogółu kosztem dobra jednostki było w pełni uzasadnione. Prowadziło ono jednak do tego, że nawet za stosunkowo błahe przestępstwa dezorganizujące funkcjonowanie społeczeństwa karano w drakoński sposób. I tak za obrazę majestatu cesarza, a więc na przykład za dowcip na jego temat, groziła kara śmierci. Za drobne kradzieże obcinano złodziejom ręce, za mniej drobne bezwzględnie ich wieszano, poważniejszych przestępców w wymyślny sposób katowano (łamanie kołem itd.).

Po czwarte wreszcie, śmierć na stosie wybrano nie ze względu na jej okrucieństwo, lecz ze względu na symbolikę ognia. Heretycy uważani byli za nieczystych, ogień miał ich oczyścić z win, jak oczyszcza szlachetny metal i skażone zarazą przedmioty.

Jakkolwiek brzmi to dla nas absurdalnie, palono heretyków na stosie również dla ich własnego dobra. Rozumowano, że uśmiercając delikwenta, uniemożliwia mu się dalszą grzeszną działalność, a fundując cierpienie w płomieniach, umożliwia częściowe odpokutowanie win, oczyszczenie, a co za tym idzie, zmniejszenie kary, na którą zasłużył po śmierci.

Widać zatem, że śmierć na stosie, z naszej perspektywy nieludzka, dla ludzi średniowiecza jawiła się jako znacznie mniej okrutna, a posądzanie inkwizycji o wyjątkowy sadyzm jest całkowicie chybione, chyba że na równi z inkwizytorami osądzimy całe średniowiecze, a raczej całą ludzkość do Oświecenia, gdyż dopiero wtedy wymierzane kary stały się bardziej ludzkie.

MIT VII: Metody i cele inkwizycji

Prześladuje nas obraz inkwizytora, który tropi prawdziwych, ale i rzekomych heretyków, wiedziony chorobliwą żądzą unicestwienia jak największej ich liczby. By tego dokonać, ucieka się do podstępnych pytań i brutalnych metod śledztwa. Drugorzędna jest przy tym kwestia, czy oskarżony jest naprawdę heretykiem, czy też nie. Ważne, by ostatecznie przysmażyć go na stosie. To oczywiście kolejny, bardzo krzywdzący inkwizycję mit.

Właściwym zadaniem inkwizytora nie było zabijanie heretyków, lecz nakłanianie ich do powrotu do właściwej wiary. Dopiero gdy ci kategorycznie się wzbraniali, inkwizytor sięgać miał po inne środki, do wyroków śmierci włącznie. Inkwizytorzy nie postępowali samowolnie, lecz byli zobowiązani do przestrzegania rozporządzeń i przepisów Świętego Oficjum. Procedura postępowania z heretykami była dokładnie ustalona.

Inkwizytor przybywał w dane miejsce i wygłaszał mowy, w których wykładał właściwą naukę Kościoła. W ciągu następnych dni mogli zgłaszać się do niego pragnący się nawrócić heretycy, którym zadawał on typowe dla średniowiecza uczynki pokutne. I na tym właściwie historia się kończyła, chyba że doniesiono mu o innych jeszcze odstępcach przebywających w okolicy, którzy nie skorzystali z oferty. Ale i oni, jeśli tylko uznani zostali za niewinnych lub wyrazili skruchę, musieli jedynie podjąć się spełnienia uczynków pokutnych. Tylko ci, których winę udowodniono i którzy nie byli gotowi odrzucić herezji, oddawani byli władzy świeckiej, która wykonywała wyrok śmierci.

Znacznie częściej jednak skazywano heretyków na kary więzienia. Warto przy tym wspomnieć, że w więzieniach inkwizycji panowały lepsze warunki niż w świeckich. Na przykład w Hiszpanii dochodziło do tego, że przestępcy woleli być sądzeni za przestępstwa religijne niż kryminalne czy polityczne, by trafić do więzień inkwizycji, a nie do świeckich.

Wszyscy poważniejsi historycy przyznają, że inkwizytorzy zachowywali się wobec podejrzanych z reguły poprawnie. Problemy rodziły się raczej z faktu, że wielu katolików wtedy (podobnie jak dzisiaj) niespecjalnie potrafiło odróżnić naukę Kościoła od herezji. Na tym tle dochodziło nieraz do tragicznych pomyłek.

Oczywiście dochodziło też do nadużyć, które umożliwiała między innymi regulacja prawna wprowadzona przez papieża Grzegorza IX (anonimowość oskarżycieli i świadków, brak obrońców). Trzeba jednak zauważyć, że na tle średniowiecznego systemu prawnego inkwizycja były niebywałym postępem. Podczas gdy świeckie sądy ferowały wyroki, każąc pojedynkować się zwaśnionym stronom, a o niewinności orzekały na podstawie prób ognia i wody, Kościół na początku XIII wieku zakazał duchownym uczestniczenia w tego rodzaju praktykach i wprowadził rzeczowe, oparte na logice postępowania sądowe.

Owszem, prowadząc śledztwo, inkwizytorzy stosowali od połowy XIII wieku tortury, ale byli przy tym znacznie bardziej powściągliwi i bez porównania mniej okrutni niż ich świeccy koledzy po fachu. Podczas gdy sądy i katownie świeckie prześcigały się w wymyślaniu i stosowaniu wyrafinowanych metod śledztwa, inkwizycja związana były przepisem zabraniającym rozlewu krwi w czasie tortur i zezwalającym na jednokrotne tylko torturowanie oskarżonego w czasie dochodzenia.

MIT VIII: Potworna zbrodnia

Żyjemy w czasach wolności sumienia, pluralizmu światopoglądowego i niezależności organizmów państwowych i religii. Patrząc przez pryzmat tychże czasów i pryncypiów, potępiamy prześladowanie innowierców przez średniowieczny Kościół. Jesteśmy przekonani, że nie miał do tego prawa, bo przecież każdemu wolno wyznawać taką wiarę, jaką on sam uzna za stosowną. Rozumowaniu temu nie możemy odmówić słuszności. Ale ludzie średniowiecza mogli. I na tym polega problem.

Podejmując się oceny moralnej inkwizycji, popełniamy podstawowy błąd: postrzegamy jej epokę przez pryzmat naszej. Tymczasem kryteria XXI wieku są tylko częściowo adekwatne do oceny czynów ludzi, żyjących blisko tysiąc lat temu. Nakreśliłem kilka specyficznych dla mentalności średniowiecza schematów myślowych, powinny one uświadomić nam, że ówcześni ludzie na wielu płaszczyznach rozumowali inaczej niż my. To, co nam wydaje się oczywiste, przez nich nieraz zostałoby uznane za absurd. I odwrotnie. Myśl ludzka, a wraz z nią właściwa interpretacja kwestii wolności sumienia, rozwinęła się przez kilkaset lat dzielących nas od średniowiecza i sprawiły, że na przykład kwestia koegzystencji różnych wyznań nie przedstawia dziś większych problemów. W średniowieczu była problemem zasadniczym. Uszczęśliwienie kogoś na siłę poprzez spalenie go na stosie nam wydaje się chorym, zwyrodniałym pomysłem, im zaś jawiło się jako dobry uczynek. Gdy chcemy oceniać łudzi średniowiecza, musimy spróbować wejść w ich mentalność. Odrzucić pychę, z jaką absolutyzujemy nasz sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, uznać, że i nasza filozofia życia, postępowania i wartościowania za kilkaset lat będzie być może piętnowana i krytykowana przez ludzi bogatszych o kilka stuleci rozwoju, a przez to myślących inaczej.

Jesteśmy zapatrzeni w człowieka, wtedy ludzie byli zapatrzeni w Najwyższego. Gdy uznawano, że ktoś Boga obraża, występowano zdecydowanie w Jego obronie, jak to nakazywał kodeks honorowy. Jesteśmy zapatrzonym w samych siebie społeczeństwem indywidualistów. Świat i wiara średniowiecza były znacznie bardziej kolektywne, nastawione na „my", z czego wynikało prawo do ingerencji w wierzenia sąsiadów i współobywateli. Jesteśmy zapatrzeni w wolność człowieka, a przez to tolerancyjni jak chyba żadne inne pokolenie. Średniowieczni nie znali tolerancji ani w sferze polityki, ani w sferze seksualności, ani w sferze religii.

Dlatego też instytucja inkwizycji nie budziła ich sprzeciwu. Znane są protesty przeciwko nadużyciom inkwizycji, ale nigdy i nigdzie w średniowieczu i wczesnej nowożytności nie pojawiły się głosy przeciwko tej instytucji jako takiej. Najtęższe umysły epoki, z Bernardem z Clairvaux i Tomaszem z Akwinu na czele, apelowały wprawdzie o wyrozumiałość, ale były zgodne, że opornych, którzy odmawiają powrotu na łono Kościoła i szerzą błędne nauki, należy zabijać. Mało tego, Luter i Melanchton, którzy tak ostro krytykowali nieprawidłowości istniejące w Kościele, nie tylko nie potępili inkwizycji, ale sami zachęcali współwyznawców do zabijania anabaptystów i członków innych sekt, Kalwin zaś własnoręcznie podpalał stosy. Czy wszyscy ci ludzie byli chorzy, źli i zaślepieni? Nie, po prostu posługiwali się inną logiką. Z pewnością była to logika po części błędna, ale w jej piętnowaniu powinniśmy zachować daleko idącą powściągliwość, gdyż jak słusznie zauważył niemiecki historyk Walter Brandmuller: „Nasze stulecie, które wydało Auschwitz i archipelag Gułag i które każdego roku zabija daleko więcej nienarodzonych niż inkwizycja wydala wyroków w ciągu wieków, przegrało prawo oburzania się na nią".

***

Na tym tle, wygrywanie karty inkwizycji w celu pogrążenia Kościoła musi budzić poważne zastrzeżenia, nie opiera się ono bowiem na głębszej refleksji historycznej, tylko na szermowaniu mitami, pochodzącymi z powierzchownego, fragmentarycznego zapoznania się z tematem i często nie mającymi pokrycia w faktach historycznych. Nie zawiera ono też rzetelnej próby zgłębienia i zrozumienia ducha i mentalności średniowiecza oraz wczesnej nowożytności, lecz prymitywne, jednostronne osądy, które nie uwzględniają fundamentalnych różnic pomiędzy naszą i tamtą epoką. Inkwizycja nie była bowiem z j a w i s k i e m przypadkowym, lecz logiczną konsekwencją średniowiecznego światopoglądu i logiczną częścią składową średniowiecznego świata. Jako taka przeniesiona została w epokę wczesnej nowożytności, powstałą na spuściźnie średniowiecza. Jeśli chcemy jednoznacznie potępić inkwizycję, musimy potępić całe średniowiecze I n k w i z y c j a była z pewnością z j a w i s k i e m negatywnym, za które Kościół musi się wstydzić. Twierdzenie, iż nic się nie stało, zakrawałoby w tym wypadku na absurd. A l e t a k im samym absurdem j e s t demonizowanie i n k w i z y c j i i oskarżanie jej o ludobójstwo, notabene nierzadko przy jednoczesnym gloryfikowaniu zdobyczy rewolucji francuskiej, która w ciągu k i l k u lat rozlała daleko więcej krwi niż i n k w i z y c j a w ciągu k i l k u wieków.

Robert Żurek

Pismo Poświęcone Fronda nr 33