Pan Piotr Fronczewski ufa reklamie. Kiedy tylko dociera do niego przekaz, „że są nowe jeansy jakieś, fajnej firmy” to przyznaje szczerze, że „idzie z ciekawości zobaczyć”, bo „a nuż mu się spodobają i może są rzeczywiście dobre, mocne, trwałe.” Jak sam przyznaje w jednym z wywiadów, „był pionierem” wśród aktorów jeśli chodzi o występy w reklamówkach i nie miał przeciwko temu „oporów” ani „żadnych wstydów”.  Pierwszą reklamę nakręcił jeszcze w latach 80-tych dla Mariusza Waltera, szefa ITI, człowieka szczególnie polecanego przez Jerzego Urbana generałowi Kiszczakowi do „specjalnego zespołu propagandowego, który miał prowadzić czarną propagandę antysolidarnościową”. Za udział w swojej pierwszej telewizyjnej reklamie pan Piotr Fronczewski otrzymał samochodowe radio.

Tym razem niezapomniany Franek Kimono postanowił zareklamować „wolne sądy”. Cała akcja z obroną niezawisłych i niezależnych sądów, wywodzących się wprost z czasów komunistycznego PRL-u, wygląda jak dobrze przygotowana kampania reklamowa proszku do prania. Gotową strategię tego typu działań przedstawił w lipcu jeden z szefów agencji reklamowej: „powinniśmy stworzyć społeczną organizację, która w profesjonalny, systematyczny sposób zajmie się prodemokratycznym (i częściowo antyrządowym) marketingiem: cele, strategia, kreacja i publikacja w mediach.”

Przeglądając facebookowy profil tej „spontanicznej” akcji możemy zauważyć, że pierwsze spoty zostały nakręcone już 20 lipca, w trakcie trwających pod Sejmem protestów „obrońców demokracji”, na tle młodzieży leżącej na dostarczonych „spontanicznie” karimatach, z nogami opartymi o policyjne barierki. Pojawiły się też charakterystyczne fioletowe akcenty, tła, naklejki i hasła, mające nawiązywać do fioletowego koloru sędziowskich żabotów. Oprawa muzyczna, graficzna i przygotowane materiały filmowe mogą wskazywać na to, że do produkcji tej kampanii został zaprzężony jeden z działów kreatywnych zatroskanej stanem polskiej demokracji agencji reklamowej.

„Nie interesuje cię polityka? Nie interesuje cię sprawa niezależności sądów i trybunałów? Uważasz, że polityczne sterowanie sądami i nominowanie sędziów nie ma wpływu na twoje życie? Otóż ma.”  

Tak standardowo rozpoczyna się formułka, odczytywana najczęściej z przytwierdzonej w okolicach kamery, niewidocznej dla widza kartki, przez demokratyczne autorytety. Przypowieści opowiadane po tej wstępnej formułce mają tyle wspólnego z proponowaną przez Prawo i Sprawiedliwość reformą sądownictwa, co niejaka pani Ewa ze Skarżyska Kamiennej, wymyślona pielęgniarka, na której przykład powołał się w kampanii wyborczej w 2007 r. nie kto inny, tylko Donald Tusk.  To jest stary, dobrze znany numer, wykorzystywany w kampaniach społecznych, z tym, że teraz zmultiplikowany, powielony, zaprezentowany w różnych wersjach, przez wszelkiej maści celebrytów, aktorów, prawników i dziennikarzy dawnego mainstreamu.

Tyle z tej kampanii dobrego, że możemy się zapoznać z całą plejadą gwiazd i gwiazdeczek, w większości uwikłanych w polityczno-finansowy system, beneficjentów  III RP, którym do tej pory bardzo wygodnie żyło się w symbiozie z liberalno-lewicową władzą. Wówczas ordynarne łamanie prawa, strzelanie do demonstrujących górników, okradanie obywateli z ich majątku i powszechne niszczenie polskiej gospodarki, nikomu z nich nie przeszkadzało. W czasach rządów Platformy i PSL-u takich akcji w obronie demokracji nie prowadzili. Demokracja nie była wówczas zagrożona, ponieważ spełniała jeden podstawowy warunek: im żyło się bardzo dostatnio i wygodnie, a w razie kłopotów mieli zagwarantowaną bezkarność. Nie to co teraz- nawet panu Olbrychskiemu nie wolno jeździć bez prawa jazdy, które stracił, bo pisowska policja bezwzględnie egzekwuje prawo. Skandal!  Autorytety prawnicze i tuzy palestry, którzy dziś boją się utraty swoich przywilejów, zrobią absolutnie wszystko, nawet największy idiotyzm, który wymyśli i każe im zrealizować nakręcony w odpowiedni sposób pijarowiec. Byle tylko nie wypaść z gry i nie utracić lukratywnych, rządowych i samorządowych zleceń.

Druga korzyść tej kampanii jest taka, że wszyscy ci, owładnięciu chęcią obrony „wolnych sądów” demokraci, opowiadają o powszechnie znanych patologiach, z którymi wymiar sprawiedliwości „wolnej Polski” w żaden sposób nie mógł sobie poradzić przez niemal 30 lat.  Opowiadają więc o „zakładzie mięsnym pewnego senatora, który zatruwa okoliczne środowisko”, „fałszerstwach w komisjach wyborczych”, „powszechnych podsłuchach i inwigilacji obywateli”, „aresztowaniach pokojowo demonstrujących osób”, czy „bezkarnym wyrzucaniu śmieci w lesie”. Swoją drogą trzeba mieć wyjątkowy tupet, żeby straszyć  społeczeństwo przykładami, żywcem wyjętymi z patologicznych praktyk III RP.

„Cel, strategia, kreacja i publikacja w mediach.” A że z prawdą ma to niewiele wspólnego? Nie szkodzi to nic. Ważne, że pan Fronczewski nadal „ufa reklamie”.

Z tym większym smutkiem piszę ten tekst, że cenię dorobek artystyczny pana Fronczewskiego, który jak mało kto potrafi wykreować zapadające w pamięć postaci. Jako dzieciak chodziłem do kina na „Akademię Pana Kleksa” a w domu, na kasetowym Kasprzaku słuchałem z taśm Franka Kimono. „King Bruce Lee karate mistrz” to było coś! Tak było.

Pamiętam też wyjątkową kreację pana Fronczewskiego, który wcielił się w postać żulika-kaleki ze Stadionu Dziesięciolecia, w niezwykłym jak na polskie realia filmie „Billboard”, pokazującym kulisy świata reklamy lat 90-tych. Polecam wszystkim.

W tym filmie grany przez Bogusława Lindę "Śliski" wypowiada słynny tekst do młodego pracownika agencji reklamowej, granego przez Rafała Maćkowiaka- kto widział, ten wie. Mam cichą nadzieję, że sprawy w naszej Ojczyźnie nie zabrną w tę stronę, że oszukiwane przez kilkadziesiąt lat polskie społeczeństwo, będzie musiało powiedzieć w podobny sposób wszystkim tym aktorom, autorytetom, prawnikom i celebrytom, którzy teraz „pracują w reklamie.”

 

Paweł Cybula

Źr: wywiad dla miesięcznika Brief, Press, Facebook, Wikipedia. fronda.pl