- Porządek roku liturgicznego ma swoją tajemnicę, której istotą jest duch. Trzeba samemu przejść przez przygotowania Paschy i Adwentu, żeby doświadczyć, jak to naprawdę działa – mówi kompozytor Michał Lorenc.

Jakub Jałowiczor: Przemysław Gintrowski, który napisał muzykę do różnych filmów i seriali, powiedział kiedyś, że nie lubi komponować takich utworów. Kiedy nagrywam płytę, to gram jak chcę – tłumaczył - a piszę do filmu, to reżyser może mi powiedzieć: tego nie biorę. Czy pan czuje, że ma swobodę twórczą?

Michał Lorenc: Nie potrafię się odnieść do przemyśleń Przemka, mam żywo w pamięci nasze podróże w latach 70. i jego wspaniałe pieśni które śpiewał w ryczących pekaesach. Pamiętam ładny temat z filmu “Tato” Macieja Ślesickiego i rozmowy o niczym w Spatiffie. Kiedyś, trochę żartem, wyżalał się publicznie, że nie zaistniał na rynku disco-polo, więc nie do końca dowierzałem jego słownym deklaracjom. Pana pytanie o swobodę twórczą jest pytaniem o sens rozumienia roli mojej muzyki w filmie, o jej współtworzącą wartość i absolutnie służebną wobec obrazu funkcję. Pod koniec lat 70. napisałem dwie książki dla dzieci (jedna zyskała nawet tytuł debiutu roku wśród książek dziecięcych) i wydawało mi się wtedy, że właśnie świat wyobraźni epickiej jest mi przeznaczony. Zdawałem wtedy bez skutku kilkakrotnie na reżyserię filmową. Cały czas grałem i występowałem w różnych niezależnych formacjach scenicznych, które podczas rewolucji 1980 roku niespodziewanie otrzymały status kultury Prawdziwej, mniej lub bardziej zasłużenie. Zamęczałem reżyserów swoimi pieśniami, tematami, pomysłami muzycznymi, a ponieważ Andrzej Kostenko zamówił u mnie balladę do filmu, z rozpędu napisałem kilka i tak zacząłem to swoje nowe muzyczne wcielenie. Dlatego odpowiedź na pytanie o spełnienie jest możliwa, pod warunkiem, że pod pojęciem “spełnienia” rozumiemy to samo. Otóż bywam spełniony, kiedy czuję się współautorem filmu, kimś, kto współtworzy jego fabułę za pomocą muzyki. Kiedy czuję,że moja muzyka jest na prawdę potrzebna.

Czyli gdyby nie był pan kompozytorem muzyki filmowej, to raczej robiłby pan coś innego związanego z filmem, niż coś innego związanego z muzyką?

Nie wiem. Niepogodzenie się z historią swojego życia jest chyba czymś zupełnie niedojrzałym. Mam poczucie, że kilka rzeczy zrobiłem w życiu dobrze. Ale kilka fatalnie.

Czy w takim razie muzyka to dla pana po prostu praca? To chyba nie jest coś, od czego można się odciąć, kończąc pracę o 17:00.

Termin oddania utworów przeważnie wisi nad głową i straszy, a kiedy się zbliża, wtedy cała moja codzienność podporządkowana jest filmowi i jego ukrytym racjom, komponowanie polega na odkrywaniu tych racji, proponowaniu rozwiązań które stają się integralną tkanką dzieła. Film jest tą niezwykła dziedziną sztuki, gdzie wynik osiągany jest wysiłkiem wielu, czasem wieluset osób. Ten mechanizm zawodzi na całej lini, gdy jeden z elementów zawodzi. Muzyka jest właśnie jednym z ostatnich elementów, więc poczucie odpowiedzialności za nadchodzącą katastrofę jest olbrzymie.

Przyśnił się panu kiedyś gotowy utwór?

To nie jest liryczne bajdurzenie: naprawdę śnią mi się tematy muzyczne, kiedy widmo katastrofy jest już wyraźne, a film staje się obsesją. Myślę, że odbywa się to dość prozaicznie. Tak jak grając w domino zasypiamy z obrazem domina przed oczami, tak tutaj żyjąc filmem, który inspiruje wyobraźnię i przenika podświadomość dochodzimy do granic własnych możliwości twórczych. Dobrym muzykom śnią się dobre utwory, innym niekoniecznie, ale wszyscy mają z tym zabawę.

Zbliżające się Święta też upłyną u pana pod znakiem muzyki?

W tej chwili pracuję nad utworem, który będzie nagrywany z London Symphony Orchestra w studiu Abbey Road w Londynie w marcu przyszłego roku, dlatego święta bedą na prawdę trudne dla mnie,a najtrudniejsze dla moich bliskich.

To będzie muzyka filmowa?

Nie, utwór,nad którym pracuję powstaje by uczcić rocznicę 1050-lecia chrztu Polski. Zostanie wydany na płycie podczas Światowych Dni Młodzieży, a koncert poprzedzi poświęcenie Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie w październiku 2016 r.

Jak spędza pan Boże Narodzenie?

Na Mazurach i tak jest od kilku lat. Przyjeżdżają bliscy i dalecy krewni, przyjaciele, nasze świętowanie trwa właściwie do Nowego Roku, czasem dłużej i zupełnie nie ma - jak dawniej - charakteru hulaszczego. Dobrze przeżyty, przepracowany ze sobą Adwent zawsze owocuje obficie i właśnie to przygotowanie Świąt zamienia się w osobiste misterium, podczas którego Jutrznia o 6 rano jest tylko odruchem. Nie jest możliwe opowiedzenie, czym jest dla mnie to misterium, albo czym jest czas postu i Paschy. Wiem, że jest to czas wyjątkowy, którego celebracja przeczy wygodnej i zadowolonej z siebie katechezie współczesnego świata. To jest Krzyż raczej, niewygodny i nielogiczny. Po ludzku Jedna Wielka Dobrowolna Hipokryzja.

Pascha jest w neokatechumenacie mocno akcentowana, świętuje się ją poprzez całonocne czuwaniu. Można by pomyśleć, że Boże Narodzenie schodzi na dalszy plan, nie tylko dlatego, że jest trzecim, a nie pierwszym świętem w roku. Jednak z tego, co pan mówi wynika, że przygotowanie do Bożego Narodzenia to też jest bardzo poważna sprawa.

Porządek roku liturgicznego ma swoją tajemnicę, której istotą jest Duch. Trzeba samemu przejść przez przygotowania Paschy i Adwentu, żeby doświadczyć, jak to naprawdę działa. Pascha jest centrum. Chrześcijanin żyje od Paschy do Paschy i to jest istota rzeczy. Doświadczenie chrześcijaństwa jest zawsze doświadczeniem głęboko osobistym, a wspólnota jest tylko dla niego wsparciem

Gra pan na eucharystiach w swojej wspólnocie?

W mojej wspólnocie są ludzie, którzy robią to lepiej ode mnie, mają do tego autentyczne powołanie i z radością wykonują swoją świętą pracę.

A utwór z okazji rocznicy chrztu Polski? Czy to nie jest święta pracą?

Musi być!

Ale mam nadzieję,że może będzie...

 

Michał Lorenc jest autorem muzyki m.in. do filmów: “Symetria”, “300 mil do nieba”, “Smoleńsk”, “Historia Roja”, “Czarny czwartek”.