Witold Waszczykowski jest jednym z tych ministrów, którzy są najczęściej wymieniani jako kandydaci do dymisji. Przyznać też trzeba, że popularny „Waszczu” nie cieszy się sympatią w szeregach wyborców PiS i jak wieść gminna niesie Prezesa i Pałacu również. Moja ocena jego pracy może zaskakiwać, bo nie widzę, aż takiej tragedii jaką się maluje, z drugiej strony przyznaję, że na miejsce Waszczykowskiego jest wielu ciekawszych i lepszych kandydatów. Tak, czy siak i obojętnie, co sadzimy o ministrze w jednym przyznaję mu rację i dodaję coś od siebie.

Pełna zgoda Panie ministrze, czas na przecięcie tego melodramatu zwanego rekonstrukcja rządu, ponieważ ta sytuacja jest nieznośna i szkodliwa w znacznie szerszym wymiarze, niż samopoczucie samych ministrów. W każdej sprawie powinien odzywać się balans, czyli takie wyważenie racji i środków, które prowadzi do stabilnej i wydajnej pracy. Zasada, że rządzący muszą na sobie czuć bat i mieć świadomość ulotności awansu, jakiego doświadczyli, to podstawa zdrowej polityki. Nie znaczy to jednak, że tę słuszną zasadę należy sprowadzać do meczącego i mało poważnego gderania o rekonstrukcji rządu, co trwa już od kilku dobrych miesięcy. W takich warunkach każdy człowiek traci motywację i poczucie sensu wykonywanej przez siebie pracy. Jeśli coś jest tak źle wykonywane, że wymaga zmian personalnych, to wszystko o takich przypadkach powiedziała sama Premier: „o rekonstrukcji się nie mówi, ale się ją robi”.

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić, chciałoby się złośliwie dodać. Zamiast szybkich i oczyszczających cięć, mamy rozdrapywanie ran i polewanie spirytusem. Nikomu, poza opozycją, te polityczne melodramaty nie są potrzebne. Domyślam się, że przeciąganie decyzji wynika z wielu czynników, które bierze pod uwagę Jarosław Kaczyński, ale jest też taki czynnik, który może narobić więcej szkód niż pożytku. Nie oszukujmy się, PiS niczym nie różni się od innych partii pod względem walk frakcyjnych, personalnych układzików, gier na boku, załatwiania sobie i znajomym wysokich miejsc na listach. Rzucenie hasła „robimy rekonstrukcję” jest doskonałym poligonem do obserwowania przez szefa partii reakcji szeregów. Nie ma lepszej metody, aby się dowiedzieć kto jest z kim i przeciw komu. Prawdopodobne wydaje się też i to, że były Andrzej Duda stawia swoje warunki kadrowe, w związku z ustawami sądowymi, ma zatem Jarosław Kaczyński o czym myśleć i musi uważać, żeby nie popełnić jakiegoś błędu, ale co za dużo to nie zdrowo.

Każdą zagrywkę i strategię da się przegrzać, jak mówi młodzież „przefajnować” i mam wrażenie, że serial rekonstrukcyjny wchodzi dokładnie w taką fazę. Utrzymywanie w niepewności frakcji i pojedynczych członków PiS, buduje nerwową atmosferę i pogłębia istniejące różnice. Tak się dzieje zawsze i w każdej większej grupie, politycy nie są tu wyjątkiem. Nikt nie lubi być poniewierany i utrzymywany w niepewności w nieskończoność i w sposób naturalny szuka sprzymierzeńców by uciec z niekomfortowego położenia. Sam fakt, że Waszczykowski publicznie mówi, że ma dość, jest najlepszym wskaźnikiem kisnącej atmosfery. Mam też nieodparte wrażenie, że Premier Beata Szydło podpisuje się pod słowami swojego ministra obiema rękami, oczywiście w myślach, bo głośno niczego takiego nie powie.

Sytuacja nie jest prosta i nie istnieje złoty środek. Jeśli Jarosław Kaczyński nie chce ujawniać konkretów przed uchwaleniem ustaw sądowych, na co wiele wskazuje, to trudno odmówić racji takiej taktyce, ale potrzeba uspokojenia atmosfery. Rzecz jest stosunkowo prosta, osoby, które się z rządem pożegnają po prostu powinny być poinformowane i co więcej ulokowane w nowych miejscach, aby nie robiły swoimi żalami niepotrzebnego zamieszania. Ewentualnie całą operację należy przełożyć na nowy rok, z wyraźnym komunikatem, że teraz najważniejsze są sprawy bieżące i od ich pomyślnego załatwienia będzie zależeć kształt przyszłego rządu. Najgorsze z możliwych rozwiązań to utrzymywanie w tak długiej niepewności, co rozsiewa toksyny i w PiS i w elektoracie.

Piotr Wielgucki (Matka Kurka)