Według byłego polityka prawicy Marka Migalskiego, opozycja może taktycznie wygrać z Prawem i Sprawiedliwością. W jego ocenie start opozycji w ramach listy zjednoczonej "niemal gwarantował" PiS pozostanie u władzy, to układ zakładający start w trzech komitetach każe postawić "spory znak zapytania" nad wynikiem wyborów.

Migalski twierdzi, że proste pokonanie PiS jest niemożliwe. Jego zdaniem można jednak "pójść skrzydłami" i uniemożliwić PiS zdobycie większości. I choć początkowo nie chciano realizować takiego scenariusza, dynamika wydarzeń i zawieranych koalicji sama do niego doprowadziła. "Obecnie opozycja jest najlepiej przygotowana do zebrania jak największej liczby głosów „antypisu"", twierdzi Migalski.

W jego ocenie to pozwala opozycji zabiegać każda o innego wyborcę. Lewica może organizować sobie Marsze Równości, a PSL uczestniczyć w Marszach Życia. Teraz podstawowym problemem trzech komitetów będzie przekroczenie progu wyborczego. Koalicja Obywatelska, uważa Migalski, zrobi to bez problemu, ale lewica oraz PSL mogą mieć trudności.

"Jeśli wszystkim się to uda, bardzo możliwe jest pozbawienie Jarosława Kaczyńskiego większości bezwzględnej, ale jeśli dwóm mniejszym komitetom ta sztuka się nie powiedzie, wówczas PiS zdobędzie nie tylko ponad 231 mandatów, ale nawet możliwe będzie sięgnięcie przez nie po większość konstytucyjną. No cóż, kto nie ryzykuje, nie pije szampana" - uważa Migalski.

Były polityk uważa przy tym, że możliwe jest jest też zawiązanie koalicji przez PiS z jakimś radykalnym podmiotem prawicowym, który dostałby się do Sejmu; to pozwoliłoby w jego ocenie na szybką kompromitację obozu władzy. Najgorszy dla opozycji scenariusz to z kolei koalicja PiS z PSL. Byłyby to rządy umiarkowane i trudne do atakowania.

Główna wszakże szansa, twierdzi Migalski, leży w zmarnowaniu głosów na prawicę radykalną, tzn. dużej liczbie głosów na nią ale niepozwalającej przekroczyć próg wyborczu. Wówczas możliwe byłyby być może "rządy jedności narodowej", czyli KO, lewicy i PSL.

bsw/rzeczpospolita.pl