O sprawie pisze „Gazeta Wyborcza” w swoim reportażu. Okazuje się, że taniec na rurze dla małych dzieci cieszy się powodzeniem. Sami rodzice, matki deklarują, że chcą by ich dzieci gimnastykowały się tak, jak one!? Instruktorka zajęć, pani Agata Kocińska, mówi językiem ideologii gender: „Pora wreszcie przestać myśleć stereotypowo. Dzieci uczą się akrobatyki, rozciągają ciało, wyrabiają kondycję. I tyle”.

A oto jak mówi jedna z mam, która zapisała swoją pociechę na zajęcia z tańca na rurze: „Wszystko zaczęło się od tego, że kupiłam rurę do domu, bo nie miałam czasu chodzić na każde zajęcia. Amelka, dla zabawy, także zaczęła się wspinać. Byłam w szoku, w jak błyskawicznym tempie robiła postępy. Po pewnym czasie radziła sobie już lepiej niż ja. Pomyślałam, że szkoda zmarnować ewentualny talent - opowiada pani Iwona. Wie, że takie zajęcia mogą budzić kontrowersje, tym bardziej że ludzie jeszcze nie oswoili się z pole dance dla dorosłych. - Nie przejmuję się tym. Rurka to zwykły przyrząd do ćwiczeń, taki jak np. szarfa”.
Prof. Zbigniew Izdebski, pedagog i seksuolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego tak mówi o takim pomysle dla dzieci: „To nowe zjawisko, które trudno jednoznacznie skomentować, bo nie powstały na ten temat jeszcze żadne badania. O ile w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych taniec na rurze dla dzieci nikogo już nie dziwi, w Polsce dopiero zaczyna kiełkować. Starszemu pokoleniu wciąż może się to kojarzyć z klubami go-go i seksbiznesem, ale młodsi nie myślą już tak stereotypowo. Problem jest więc w nas, dorosłych. Rura przywodzi na myśl erotyczne skojarzenia, ale można się tego wyzbyć. Niektórzy dostrzegają formę seksualizacji dzieci w tańcu towarzyskim, bo stroje są kuse, eksponujące cielesność, dziewczynki mają mocne makijaże. Bardziej niż samo zjawisko dzieci tańczących na rurze, fascynuje mnie motywacja rodziców, którzy je na takie zajęcia posyłają. Rozumiem, że to pewna forma sportu, akrobatyki, modelowania ciała, pracy nad mięśniami, walki z nadwagą. Biorąc pod uwagę, jak w Polsce jest zaniedbana edukacja fizyczna i jak ciężko przekonać dzieci do uczestnictwa w lekcjach WF-u, pozostaje się cieszyć, że robią cokolwiek. Z drugiej strony, równie dobrze mogłyby się uczyć zwinności, np. na trampolinie czy na placu zabaw.”.

Oto na naszych oczach dokonuje się eksperyment na małych dzieciach. Sam prof. Izdebski nie wie jak się takie coś może skończyć. Ale widać dla wielu instruktorów czy propagandzistów ideologii gender, wraz z min. Kudrycką i Fuszarą na czele mają w nosie konsekwencje psychiczne dzieci. Liczy się...no właśnie, co?

philo/wyborcza.pl