Ks. Jan Szetela – niezłomny kapłan z Nowego Miasta

O polskich kapłanach rzymskokatolickich, którzy pozostali w Związku Radzieckim, we współczesnej Polsce mówi się niewiele. Byli nękani i szykanowani przez reżim sowiecki, ale jakże silni i wielcy duchem. Jednym z takich duszpasterzy był ks. Jan Szetela – wieloletni proboszcz parafii pw. św. Marcina w Nowym Mieście (dziś obwód lwowski na Ukrainie). Do nowomiejskiej parafii ksiądz przybył w 1937 roku po przyjęciu święceń kapłańskich. Był to ówczesny powiat dobromilski województwa lwowskiego II RP. Ks. Jan Szetela objął stanowisko wikariusza oraz otrzymał funkcję katechety w miejscowej szkole. Dwudziestopięcioletni wówczas kapłan nie zdawał sobie sprawy z tego, że w wyniku zawieruchy wojennej, będzie to pierwsza, a jednocześnie ostatnia parafia w jego posłudze kapłańskiej.

Księdza Szeteli nigdy osobiście nie poznałem, tym niemniej bardzo dużo o nim słyszałem. Sporo o duszpasterzu dowiedziałem się z relacji moich rodziców i dziadków. Pamięć o tym kapłanie nadał jest żywa we wspomnieniach mojej babci Marii Harasymowicz (ur. 1937 r.) − niezmiennej parafianki nowomiejskiej świątyni, która bardzo dobrze znała księdza. W rodzinnym archiwum przechowały się też fotografie, na których znajduje się postać księdza Jana.

Ks. Jan Szetela urodził się w 1912 roku w Grodzisku koło Strzyżowa (obecnie woj. podkarpackie). W 1931 roku ukończył szkołę, rok później zaczął naukę w Wyższym Seminarium Duchownym w Przemyślu, a w czerwcu 1937 roku został wyświęcony na księdza. Jego pierwszą parafią zostało właśnie Nowe Miasto (w okresie międzywojennym Nowe Miasto Przemyskie, spotkałem się też z nazwą Nowe Miasto Małopolskie). Jak wspomina moja babcia, ksiądz Jan bardzo ciekawie prowadził katechezy, które urozmaicał różnorakimi historyjkami. Kapłana od razu polubiły dzieci, które garnęły się do niego niczym do ojca. Zdobył też sympatię dorosłych. Babcia również opowiadała mi, że zawsze miał pojemniczek pełny cukierków, którymi lubił częstować dzieci. Dowiedziałem się też, że ks. Szetela lubił żartować, był wesołym i uśmiechniętym, pracowitym oraz pełnym pogody ducha człowiekiem. Chociaż sam niewiele posiadał, często pomagał potrzebującym parafianom. Pozostał takim do końca swoich dni.

W roku 1939 ks. Jan Szetela otrzymał skierowanie do parafii nieopodal Sanoka. Ówczesny nowomiejski proboszcz zwrócił się z prośbą do biskupa, żeby pozostawił wikariusza jeszcze na okres jednego roku w parafii, iż wykazywał się nie byle jaką umiejętnością w wykonywaniu powierzonego mu zadania. Wydarzenie to miało ogromny wpływ na późniejszy los księdza Jana, a zarazem było początkiem wieloletniego sprawowania posługi duszpasterskiej w Nowym Mieście i nie tylko.

1 września 1939 roku rozpoczęła się druga wojna światowa. Po kolei zmieniały się reżimy okupacyjne. Podczas pierwszej okupacji radzieckiej obywatele polscy różnych narodowości zostali zmuszeni do przyjęcia obywatelstwa radzieckiego. Przyjął je także ksiądz Jan. Było to koniecznie, iż sam fakt odmowy groził zsyłką na Syberię. Dla księdza był jeszcze inny powód, ażeby przyjąć obywatelstwo radzieckie − posługa wśród miejscowej ludności. W 1945 roku dokonano zmiany granic, w wyniku czego Kresy Wschodnie zostały przyłączone do ZSRR. Co prawda, ks. Szetela mógł opuścić nowomiejską parafię po zakończeniu wojny, ale tego nie uczynił. W Nowym Mieście oraz okolicy zostało dużo Polaków, którzy nie wyjechali do Polski w ramach repatriacji, oprócz tego do kościoła zaczęli uczęszczać Ukraińcy wyznania greckokatolickiego, ponieważ nie przeszli na prawosławie. Decyzja księdza była świadoma, bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że może być prześladowany przez władze radzieckie. W 1946 roku ks. Szetela przejął obowiązki proboszcza. Dlaczego wielu Polaków nie wyjechało po wojnie z Nowego Miasta i okolic? Przyczyny były różne. Niektórzy obawiali się o nieznane jutro w nowym miejscu zamieszkania, inni nie chcieli opuścić ziemi, na której żyli, pracowali i dorobili się majątku, część natomiast nie mogła pogodzić z tym, że na Kresach Wschodnich nie będzie Polski. Poniekąd mieli też nadzieję, że zmiana granic to stan przejściowy, a za jakiś czas administracja polska powróci na te tereny. Ogólnie mówiąc, podjęcie decyzji o tym czy wyjechać, czy też pozostać było prawdziwym wyzwaniem. Zdarzało się tak, że część rodziny wyjechała do Polski, a część została w ZSRR. Ksiądz Szetela doskonale rozumiał swoich parafian, zdawał sobie też sprawę z tego, że gdy wyjedzie do Polski, kościół zostanie zamknięty, a wierni pozostaną bez opieki duszpasterskiej. Wielu księży skorzystało z repatriacji, ale byli też i tacy, którzy nie zważając na prześladowania, obelgi oraz szykany, pozostali z Polakami na Kresach. Dobrym tego przykładem jest ks. Jan Szetela, iż pomimo nielekkiego życia wiernie służył swoim parafianom w Nowym Mieście, a zarazem został duszpasterzem dla tych, którzy potrzebowali duchowego wsparcia i otuchy w czasach wszechogarniającego komunistycznego bezprawia.

Po 1946 roku kapłan nie miał stałego zamieszkania, gdyż plebanię zajęli bolszewicy. Ks. Jan Szetela przez jakiś czas mieszkał u państwa Dołhunów w pobliskiej Posadzie Nowomiejskiej, a potem u pani Żywickiej. Odprawiał także msze święte w niedalekich Niżankowicach, jak również w Samborze, Dobromilu, Miżyńcu oraz na Błozwi. Pełnił posługę gorliwie i oddanie. W sierpniu 1950 roku ksiądz Jan został aresztowany przez NKWD, a następnie osadzony w więzieniu w Drohobyczu. Po jakimś czasie kapłana przeniesiono do Stryja. Tam też wydano dla niego wyrok: konfiskata mienia, pozbawienie praw obywatelskich na 5 lat oraz 10 lat łagrów. Przed wydaniem wyroku księdza Jana zapytano, czy nie chce dobrowolnie wyjechać do Polski: odpowiedź była taka, że nie skorzysta z tej propozycji. Za co aresztowano ks. Szetelę? Za posiadanie radiostacji, której tak na prawdę nie było, za listy wysyłanie do Polski, za niepłacenie podatków (parafianie zawsze zbierali pieniądze na różne opłaty), za udzielanie sakramentów, za posiadanie katolickiej pracy religijnej, za to, że był „polskim” księdzem, jak również za posługę duszpasterską wśród Ukraińców.

W 1951 roku ks. Szetela został wysłany do Karagandy w Kazachstanie, gdzie ciężko pracował w kopalni. Jesienią tego samego roku złamał nogę, dlatego przebywał w szpitalnym łagierniku, później pracował jako felczer, a następnie znów powrócił do kopalni. Ze względu na zły stan zdrowia przeniesiono go do brygady karnej, gdzie sprzątał baraki. Pracował też przy rozładowywaniu wagonów. Przed wyjściem z łagru był maszynistą. Potajemnie spowiadał więźniów, za co niejednokrotnie był przesłuchiwany i umieszczany w izolatce. Parafianie z Nowego Miasta, wśród których byli również moi pradziadkowie, Zofia i Andrzej Dołhunowie (ksiądz Jan często bywał u nich w domu, również po powrocie z zsyłki), pisali kapłanowi listy oraz przesyłali paczki z żywnością. Sami byli w trudnej sytuacji materialnej, ale jednak nie zapominali o swoim duszpasterzu.

Po śmierci Stalina został zweryfikowany wyrok księdza Jana, ale zwolniono go tylko w roku 1955. Mógł zatem powrócić do Nowego Miasta, gdzie odprawił pierwszą po kilku latach mszę świętą w murach tamtejszej świątyni. Jak wspomina moja babcia, a była wtedy już osiemnastoletnią dziewczyną, wydarzenie to wywołało wzruszenie oraz łzy u parafian, które trudno jest opisać słowami.

Ks. Szetela znów miał okazję wyjazdu do Polski (w ramach kolejnych fal repatriacyjnych), ale ponownie z niej nie skorzystał, gdyż w okolicy mieszkało jeszcze sporo osób narodowości polskiej, a kapłanów było co raz mniej. Tam, gdzie nie było księży, świątynie zamieniano na magazyny, składowiska tworzyw sztucznych czy też sale kinowe. To właśnie ks. Janowi Szeteli trzeba zawdzięczać, że kościół w Nowym Mieście, jako jeden z nielicznych, nieprzerwalnie działał na Ziemi Lwowskiej w czasach komuny, nie został zamknięty i zdewastowany, ponieważ na miejscu pozostał ksiądz, który nie zostawił swoich wiernych i nie wyjechał do Polski. Do dnia dzisiejszego są tam sprawowane msze święte, a sama budowla zachowała się w dobrym stanie.Do kościoła w Nowym Mieście przyjeżdżali wierni z Sąsiadowic, Błozwi, Czyszek, Miżyńca, Dobromila, Niżankowic i innych okolicznych miejscowości, gdzie kościoły były nieczynne. Nowomiejska świątynia dla miejscowych Polaków stała się symbolem utraconej Ojczyzny. Można rzec, że była to „mała Polska”. Z relacji rodziców też wiem, że co niedzielę kościół był wypełniony wiernymi po brzegi, ponieważ każdy chciał usłyszeć słowa kapłana, które były nadzieją na lepsze i spokojniejsze czasy (a trzeba powiedzieć, że był prawdziwym kaznodzieją).

Władza radziecka nie dawała jednak spokoju ks. Janowi Szeteli. Niejednokrotnie był wzywany na nocne przesłuchania. Najgorsze były te w okresie zimowym, po których kapłan wracał do Nowego Miasta w cieniutkim ubraniu. Wśród miejscowych znana była opowieść o tym, że ksiądz Jan często spał ubrany w fotelu, a nie w łóżku. W taki oto sposób przygotowywał się na ewentualną „wizytę” enkawudzistów. Lata łagrów, represji, nocnych wizyt i przesłuchań negatywnie odbiły się na zdrowiu księdza. Był chory na rozsianie owrzodzenie grubego jelita, miał też problemy z sercem, na które przeszedł dwie operacje. Nie zważając na swój trudny los, pozostawał otwarty na innych ludzi i ich potrzeby: często nocą czy o świcie chrzcił dzieci, udzielał ślubu, pomagał i wspierał jak mógł. W pamięci moich rodziców na zawsze pozostały wspomnienia o ks. Szeteli z okresu, kiedy uczęszczali na naukę przedkomunijną, która odbywała się wczesnym rankiem lub późno wieczorem u księdza na plebanii. Mama też wspomina, jak musiała ubrać białą komunijną sukienkę dopiero w zakrystii, ażeby nikt nie domyślił się, że przystępuje do I komunii świętej. W tak trudnych czasach zawsze miał opłatki, modlitewniki, różańce czy obrazki, ale do dnia dzisiejszego pozostaje tajemnicą, w jaki sposób je zdobywał. Matka na pamiątkę I komunii świętej otrzymała od księdza modlitewnik (nazywa go książeczką), który zachował się do dnia dzisiejszego i traktuję go jako relikwię. Moi rodzice ks. Szetelę kojarzą z książkami, gdyż posiadał sporą bibliotekę. Książki były niemal w każdym zakątku plebanii: na podłodze, fotelach czy na stole. Uwielbiał czytać, był erudytą.

Liberalizacja życia w ZRRR przyczyniła się do zwrotu wielu świątyń, lecz ks. Szeteli coraz bardziej brakowało sił i zdrowia, często chorował, wiele czasu spędzał w szpitalu, ale nadal służył Bogu i ludziom. W ostatnich latach przebywania w Nowym Mieście księdzem zaopiekowali się Anna i Stanisław Zajdlowie. Duchowny zaczął godzić się więc z myślą, że swoją nowomiejską parafię musi pozostawić dla młodych, bardziej energicznych księży. Zmiany, które zaszły w Związku Radzieckim pod koniec lat 80-tych XX wieku, wskazywały na to, że najgorsze już minęło. Ksiądz Jan spokojnie mógł opuścić swoją wieloletnią, a jednocześnie jedyną parafię w swoim życiu. Ostatnią mszę odprawił w listopadzie 1991 roku. Schorowany kapłan został przyprowadzony do kościoła przez wiernych nowomiejskiej parafii, a pożegnanie, jak można było się spodziewać, było bolesne i trudne. Parafianie pozostawali nie tylko bez swego ukochanego pasterza, ale też bez bliskiej i zaufanej osoby. W nowomiejskiej świątyni pojawił się smutek i pustka. Po powrocie do Polski zamieszkał u rodziny, po wielu staraniach otrzymał także obywatelstwo. Zmarł w czerwcu 1994 roku w rodzinnej miejscowości.

Ks. Jan Szetela to zasłużona postać Kościoła katolickiego, chociaż wciąż mało znana w Polsce czy na Ukrainie. Czy ktoś dziś pamięta o kapłanie? Niewątpliwie obecni, jak i dawni parafianie nowomiejskiej świątyni, którzy rozsiani są po całej Polsce. Pamiętają o księdzu Janie również Polacy i Ukraińcy z okolicznych miejscowości, dla których był wieloletnim duszpasterzem.

Niezłomny kapłan niewątpliwie zasługuje na miano bycia świętym, takim też pozostanie dla tych, którzy go znali. Dla mnie jest bohaterem oraz osobą, z której warto brać przykład. Pamięć o księdzu Janie Szeteli powinna być przekazywana następnym pokoleniom. Był wierny Bogu oraz wybranym ideałom, nigdy nie poddał się i godnie wytrwał do końca.'

Andrzej Pietruszka

Tablica pamiętkowa przy wejściu do kościoła w Nowym Mieście

Kościół w Nowym Mieście

Wejście główne do kościoła

Ks. Jan Szetela