Polska jest od tygodni obiektem nieustannych ataków ze strony niemieckich mediów i unijnych polityków pochodzących z Niemiec. Z drugiej strony rząd w Berlinie łagodzi napięcia, zapewniając o swojej przyjaźni i kładąc nacisk na partnerstwo. Skąd wynika ten – pozorny, jak się okaże – dysonans? Czego możemy spodziewać się w najbliższych miesiącach w relacjach polsko-niemieckich? O tym między innymi mówi w rozmowie telefonicznej z portalem Fronda.pl były dyplomata i ekspert Ośrodka Analiz Strategicznych, Krzysztof Rak.

***

Krzysztof Rak: Niemiecka dyplomacja jest jedną z najlepszych dyplomacji europejskich. Powiedziałbym nawet, że powinniśmy wiele się od Niemców w tej dziedzinie uczyć.. Zacznijmy jednak od początku! Na czym polega cała ta gra?

Nowy rząd nie uznaje niemieckiego przywództwa w Europie

Niemcy po wyborach w Polsce znaleźli się w nowej sytuacji. Przyznawali to zresztą wprost, pisała o tym szeroko ich prasa. Wcześniejszy polski rząd, rząd PO i PSL, uznawał niemieckie przywództwo w Europie, czego w ogóle nie krył: Mówił o tym przecież otwarcie minister Radosław Sikorski w Berlinie. Tamten rząd odpowiadał pozytywnie na większość niemieckich propozycji. Nie był też, poza pewnym okresem, zainteresowany rozwiązaniem większości spraw trudnych. Niemcy przyznają, że rząd Tuska i Kopacz był dla nich wygodniejszy, od obecnego, który – przynajmniej werbalnie – akcentuje bardziej asertywną politykę. Oznacza to również poruszanie spraw trudnych, których po 25 latach zamiatania ich po dywan jest wciąż niezmiennie wiele. To kwestie zarówno czysto dwustronne, jak prawa Polaków w Niemczech, jak i problemy – by tak rzec – wielkiej geopolityki, a więc wzmocnienia flanki wschodniej i rozwiązania kryzysu imigracyjnego.

Niemcy widzą dziś, że mają w Polsce innego partnera. Obecnie tego partnera sondują. Wiedzą, że będą musieli zmienić swoją politykę. W tej chwili wszystko się rozstrzyga: Jak będą ułożone te stosunki?

Dwie opcje Berlina. Status quo albo przeczekanie

Niemcy mają dwie opcje. Pierwszą z nich jest opcja współpracy, a więc próba rozmowy o trudnych sprawach. Oznaczałoby to uznanie status quo po stronie polskiej. Drugą z nich jest naśladowanie tego, z czym mieliśmy do czynienia w latach 2005-2007. To opcja na przeczekanie; polegająca na założeniu, że PiS będzie rządzić cztery lata, ale później wróci znowu partia prowadząca mniej asertywną politykę, niekwestionująca niemieckiego przywództwa w Europie. Przy tym scenariuszu konflikt dyplomatyczny z Warszawą byłby dla Berlina elementem tłumaczącym, dlaczego nie rozwiązuje się spraw trudnych: Mamy coś w rodzaju zimnej wojny w stosunkach dwustronnych, relacje są w jakiś sposób zamrożone, strona niemiecka czeka na zmianę koniunktury politycznej w Polsce. Sądzę, że nie jest dziś jeszcze rozstrzygnięte, w którym kierunku pójdzie niemiecka polityka. Będzie to zależało także od zachowania polskiego rządu.

Komisarz Oettinger niczego nie mówi przypadkowo

 Gdy idzie o różnicę między stanowiskiem wyrażanym w mediach oraz przez unijnych urzędników, a stanowiskiem prezentowanym przez rząd w Berlinie, cel tej odmienności jest jasny. Niemcy chcą pozostawić sobie przestrzeń do działania. Nie jest przecież tak, że słowa komisarza Günthera Oettingera są wyrazem nastawienia Komisji Europejskiej i padają przypadkowo, bez związku z polityką Berlina. To jest nieprawda. Komisarz Oettinger konsultuje swoje posunięcia z urzędem kanclerskim. Nie ma co do tego wątpliwości, choć, oczywiście, nikogo nie złapie się za rękę. Chodzi tu po prostu o wywieranie nacisku na partnera, w tym wypadku rząd polski. Jeżeli rząd polski zaprotestuje, to rząd niemiecki powie natychmiast: Ale to nie my! To przecież tylko przedstawiciel Komisji, a z drugiej strony przedstawiciel parlamentu. I tyle – rząd niemiecki ma czyste konto, mówi, że nie może ograniczyć wypowiedzi urzędnika KE czy szefa frakcji parlamentarnej; a jeżeli Polska ma pretensje, to powinna załatwiać to na poziomie relacji międzypartyjnych czy międzyparlamentarnych. Na tym właśnie polega dyplomacja: Rząd niemiecki pozostawia sobie pole manewru.

Taktyka symetrii

Powinniśmy w tym zakresie naśladować niemiecki rząd. Odpowiadając na różnego rodzaju zaczepki należałoby ściśle przestrzegać symetrii. Trudno wprawdzie znaleźć po polskiej stronie odpowiednika pana Oettingera, bo nie sądzę, by pani Elżbieta Bieńkowska podjęła się takiego zadania… Mamy jednak silną ekipę w Parlamencie Europejskim i jeśli atak idzie z europejskich instytucji, to właśnie ta ekipa powinna na to odpowiadać. Jeśli Polskę krytykuje szef frakcji CDU/CSU, to powinien odpowiedzi na to udzielić na przykład szef klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Jest ważne, by rozumieć tę grę i nie dać się podpuścić.

Niemcy nie chcą pełnej konfrontacji

Wiele wskazuje jednak na to, że sytuacja będzie dzisiaj lepsza niż w latach 2005-2007. Niemcy chyba niechętnie pójdą na pełną konfrontację, która odbiłaby się dużym echem w Europie. Obecnie sytuacja jest trochę inna. Wiele krajów unijnych niechętnie będzie patrzyło na zaangażowanie choćby Komisji Europejskiej w wewnętrzne sprawy jednego z państw członkowskich. Procedowanie w ramach artykułu 7. Traktatu o Unii Europejskiej, a więc nakładania sankcji związanych z naruszeniem wolności, oznacza de facto mieszanie się instytucji ponadnarodowych w sprawy wewnętrzne jednego z państw. Dura lex, sed lex. Nie sądzę jednak, by Niemcy poszli w tym kierunku. Sankcje wobec Polski byłyby naprawdę bardzo poważną sprawą. Na pewno zostałoby to wykorzystane na przykład w trakcie kampanii przed referendum w Wielkiej Brytanii, dotyczącym wyjścia Londynu z Unii Europejskiej – i byłby to, oczywiście, bardzo silny argument za rozwiązaniem eurosceptyków.

Jest jeszcze druga sprawa, która sprzyja Polsce. Kolejne kryzysu europejskie i mała skuteczność kanclerz Angeli Merkel podważają niemieckie przywództwo w Europie. Mielibyśmy małe szanse gry z Niemcami, gdyby sytuacja była taka, jak w roku 2006 czy 2007, gdzie szereg państw, włącznie z mocarstwami europejskimi, wspierało przywództwo Berlina. Wówczas bylibyśmy na straconej pozycji. Dzisiaj, ponieważ to przywództwo jest coraz bardziej nieefektywne, co pokazały kryzys grecki i – przede wszystkim – kryzys imigracyjny, pozycja wizerunkowa Niemiec jest o wiele słabsza. Można sobie wyobrazić, że kolejna wojna Niemiec z państwem europejskim miałaby bardzo negatywne skutki dla postrzegania tego kraju.

Waszczykowskiego nie dolewanie oliwy do ognia

Natomiast sama niemiecka gra jest niezwykle subtelna i dlatego rząd w Berlinie zostawia sobie pełne pole manewru. Byłbym zwolennikiem linii, którą ewidentnie prezentuje minister Witold Waszczykowski: Nie dolewać oliwy do ognia i tonować nastroje. Jeśli chcemy być bardziej asertywni, to powinniśmy robić to poprzez polityków z instytucji pozarządowych. Powtarzam: Strona niemiecka nie rozstrzygnęła jeszcze, jaką strategię obierze wobec Polski. Widać jednak również, że także strona polska nie ma skrytalizowanego stosunku do Berlina. Widzimy, że, przykładowo, minister Waszczykowski stara się tonować nastroje, do czego wykorzystał na przykład spotkanie z ambasadorem Nikelem. W PiS są jednak także siły, które chciałyby zagrać ostrzej. Problem polega teraz na tym, że rząd polski będzie chciał postawić na dwustronnej agendzie trudne sprawy, o których wcześniej mówiłem. Musi być w tym strategia i pewna zdolność do kompromisu. Musimy wiedzieć, gdzie jesteśmy w stanie zawrzeć kompromis; gdzie jesteśmy w stanie ustąpić, a gdzie będziemy twardzi, które sprawy uznamy za priorytet. Przypuszczam, że wiele spraw wyjaśni się w trakcie wizyty pani premier Beaty Szydło w Berlinie. Daty tej wizyty, jak się zdaje, jeszcze nie znamy, choć wstępnie mówi się o 12. lutego. Na tę wizytę musimy mieć opracowaną pewną strategię, tak, by premier Szydło mogła zacząć efektywnie rozmawiać z kanclerz.

Gra w szachy – gra interesów

Możemy porównać to - ze wszystkimi ograniczeniami tej metafory - do gry w szachy. W grze w szachy nie można dać się sprowokować. Polityka międzynarodowa jest grą interesów. Emocje trzeba trzymać na wodzy. Jedną z technik wspomagających grę w szachy, a mających prowadzić do zwycięstwa, jest, na przykład, prowokowanie partnera do nerwowych zachowań. Mam wrażenie, że Niemcy są mistrzami w tej dziedzinie. My mamy wiele kompleksów i Niemcy wiedzą, jak nacisnąć. Wystrzegałbym się zatem nerwowych reakcji. Jeśli chcemy coś załatwić, to reagując emocjonalnie będziemy mieć od razu słabszą pozycję, dlatego nie powinniśmy dać się prowokować.

Idąc dalej, jeśli mówimy o grze w szachy, to jesteśmy ciągle na etapie debiutu. Debiut to pierwsze ruchy w partii, w szachach wprawdzie z góry opracowane, ale mające charakter przygotowania do dalszej rozgrywki. Od tego, jak rozstawimy w debiucie na szachownicy piony i figury, będzie zależała strategia. Dlatego sądzę, że będziemy mogli powiedzieć jaka jest strategia Niemiec i Polski już pod koniec tego sezonu politycznego, a więc do wakacji. Kluczowe będzie na pewno spotkanie pani premier z kanclerz Merkel. To ono zdeterminuje dalszy rozwój wypadków. Bardzo wyraźnie widzę, że pani premier jest ostrożnym graczem. W odróżnieniu od części przedstawicieli swojego rządu, gra niczym, można rzec, sfinks – do tej pory trudno wyczytać z jej wypowiedzi, jaką strategię planuje objąć. To bardzo dobrze, że premier jest tym członkiem polskiego rządu, który nie mówi za dużo, nie popada w emocje i niepotrzebnie nie komentuje, nie dolewając oliwy do ognia. To naprawdę bardzo ważne, bo tylko zachowanie spokoju może pozwolić na zastosowanie skutecznych strategii w dalszych części gry.

Czas przejść do fazy środkowej

Debiut nie może przecież trwać wiecznie. W którymś momencie trzeba będzie przejść do środkowej fazy partii – i ten czas powoli się zbliża. Trzeba pokazać pewne priorytety, zdecydować, jak będziemy odnosić się do niemieckich postulatów dotyczących przyjmowania imigrantów, w jaki sposób będziemy starać się przekonać naszych partnerów do wzmocnienia flanki wschodniej. Ta ostatnia sprawa powinna być ponadto ostrzeżeniem, by nie grać zbyt ostro: Jeżeli poważnie myślimy o wzmocnieniu flanki wschodniej, to musimy dogadać się z Niemcami. Polityka zagraniczna nie polega na tym, że ktoś ma rację historyczną; jest grą interesów i polega na zawieraniu kompromisów z partnerami. Strona polska być może będzie więc wiązała sprawę imigrancką ze sprawą wzmocnienia flanki wschodniej. Mamy tu bardzo szerokie pole do kompromisu.

Sprawy trudne. Status mniejszości polskiej i nauczanie języka polskiego

Inną kwestią są sprawy dwustronne, jak dotąd zamiatane przez stronę polską pod dywan. Na początku lat 90. był w MSZ katalog spraw trudnych. Od tego czasu żadna z nich nie została załatwiona. Wciąż ciągnie się sprawa mniejszości polskiej w Niemczech, nie posiadającej formalnego statusu mniejszości. Rządy Polski były w tej kwestii bardzo niekonsekwentne. Najlepszy przykład to rząd PO/PSL. Minister Sikorski próbował poruszyć tę sprawę ze stroną niemiecką i zostały już nawet podjęte pewne wstępne działania. Jednak Donald Tusk wkrótce sprawę zamknął i w kwestii statusu mniejszości znowu nie osiągnęliśmy niczego. Tamta decyzja Tuska o odłożeniu sprawy mniejszości ad acta zapadła w momencie, w którym było widać wyraźnie, że wysiłki polskiego MSZ i Sikorskiego mogły przynieść jakieś efekty. Czy będziemy dziś wracali do tej sprawy? Być może mamy do załatwienia ważniejsze rzeczy. A przecież jest jeszcze kwestia nauczania języka polskiego w Niemczech, która wydaje się być o wiele prostsza niż problem statusu. Niemcy zobowiązały się traktatowo, w traktacie o dobrym sąsiedztwie, co potwierdzono ponadto normą w traktacie o współpracy kulturalnej, że będą rozszerzały możliwość nauki języka polskiego w swoim kraju. Tymczasem te możliwości były raczej ograniczane. W Niemczech mieszka około 2,5 mln ludzi pochodzących z Polski.

Dochodzi do tego narastająca z roku na rok emigracja zarobkowa, zwłaszcza od momentu otwarcia dla Polaków rynku pracy. Niemcy są dziś drugim po Wielkiej Brytanii krajem polskiej emigracji – w ostatnich latach za chlebem wyjechało tam około 400 tysięcy Polaków. Wydaje się oczywiste, że rząd Polski powinien dążyć do tego, by dzieci mieszkających w Niemczech Polaków miały możliwość nauki ojczystego języka i nie ulegały asymilacji. W traktatach mówi się przecież, że żadne z państw nie ma prowadzić wobec mniejszości działań asymilacyjnych. Ułatwianie nauki języka polskiego w Niemczech służyłoby wypełnieniu tego założenia. Uważam, że jest to problem niedoceniony i powinien zostać poruszony jako pierwszy, bo Niemcy zobowiązały się do tego traktatowo. W prawie międzynarodowym obowiązuje zasada pacta sunt servanda: umów należy dotrzymywać. Nie ma powodu, dla którego Niemcy miałyby tego nie wykonać. W wielu innych sprawach trzeba partnera przekonywać. Tutaj nie; po prostu się nam to należy! Strona niemiecka zobowiązała się do czegoś, ale tego nie wykonuje. Dziwne, że rząd Tuska to odpuścił – tak to jednak w ostatnich latach było; wszystkie problemy konsekwentnie zamiatano pod dywan.

Zimna wojna z Niemcami na rękę jest tylko Kremlowi

Jesteśmy na samym początku drogi. Mam nadzieję, że tym razem nie dojdzie do jakichś zadrażnień czy zimnej wojny, bo nie jest to w interesie żadnej ze stron. Nie jest w interesie Niemiec, bo wojna z Polską, odbijająca się w Europie szerokim echem, miałaby negatywny wpływ na wizerunek Niemiec. Tymczasem mocarstwowość niemiecka jest w dużej mierze oparta właśnie na tej miękkiej silne, wizerunkowej atrakcyjności. Wojna nie jest też w interesie rządu polskiego, bo wówczas nie załatwi się żadnych spraw trudnych, a na ich załatwieniu zależy bardziej nam. Niemcy są globalną potęgą. W przypadku zimnowojennego, dyplomatycznego konfliktu, nie mieliby problemu z izolowaniem Polski na arenie międzynarodowej. Musimy wykazać się pewnym kunsztem dyplomatycznym i nie dać się wmanewrować w konflikt. Niewątpliwie tak w Niemczech jak i w całej Europie są siły, które będą na ten konflikt grały. Myślę tu o tych, którzy uważają, że dla porządku europejskiego kluczowe jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. Musimy pamiętać, by grać tak, aby siłom prorosyjskim w Niemczech nie dawać zbędnych z naszej perspektywy argumentów. Potrzeba jak najwięcej dyplomacji, i to dyplomacji dobrej. Musimy iść w tym kierunku – i widzę, że tak się dzieje. Choć nie mamy jeszcze całościowej strategii, to zarówno minister Waszczykowski jak i pani premier Szydło mają świadomość konieczności zawarcia kompromisu w stosunkach dwustronnych.