Dzisiaj w Kościele powszechnym obchodzimy Uroczystość Narodzenia Św. Jana Chrzciciela. Jan był – jak mówi Ewangelia – „Głosem wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!” (Łk 3, 4).


I byli tacy, którzy usłyszeli jego głos, przychodzili do niego, przyjmowali chrzest nawrócenia w Jordanie. Byli też i ci, którzy słyszeli Jana, ale nie słuchali. Bo słuchali tego co mówił świat. Pismo Święte przytacza spektakularny przypadek Heroda, który – owszem - lubił posłuchać Jana, ale był tak zamknięty na treść tego co Jan miał do powiedzenia, że wolał posłuchać Herodiady. Jak to się skończyło dla Jana – wiedzą ci, którzy słuchają Ewangelii.


Ze słuchaniem jak z jedzeniem – można jeść dobre i smaczne potrawy albo stołować się w fast-foodach; można czerpać ze sztuki kulinarnej poczucie estetyki i nawet piękna lub można zrobić z siebie samego śmietnik i wrzucać weń co popadnie. Ci, słuchający czegokolwiek, są jak klienci barów szybkiej obsługi, niczym „na pustkowiu, wśród dzikiego wycia” (Pwt 32, 10).


Przestrogą, która płynie z historii Jana i Heroda jest wezwanie do nawrócenia przez postawę słuchania: „Wiedzcie, bracia moi umiłowani: każdy człowiek winien być chętny do słuchania” (Jk 1, 19). Ważne jest jednak kogo i czego się słucha, bo: Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom.” (2Tm 4, 4).


Gdzie mogą zaprowadzić człowieka zmyślone opowiadania? Do granic absurdu, gdzie nie wiadomo już czy płakać, czy śmiać się raczej. Sprawa jest jednak poważna, bo chodzi o ludzkie życie. Raczej więc – płakać.


Różnej maści TFUrcy, czasem zaś wzięci trendsetterzy, korzystają z ludzkiej naiwności, by tworzyć własne, dziwaczne religie. Niektóre z nich – niestety – staja się bardzo licznymi związkami wyznaniowymi, jak przykładowo w Wielkiej Brytanii (ok. 400 tys.), Czechach (12 tys.) i Nowej Zelandii (53 tys. – 1,5% ludności kraju), gdzie forceism stał się "religią" drugą pod względem liczebności wyznawców). A cóż to jest forceism? - ktoś zapyta! A „Gwiezdne wojny” znamy? Znamy! No, to już wszystko jasne: forceism - bądź po polsku „mocyzm” - to wierzenia inspirowane gwiezdną sagą i występującym w niej zakonem rycerzy Jedi. Bez komentarza.


Są jednak ciekawsze przypadki!


Np. wyznawcy Gozera - starożytnego bożka Hetytów, Sumerów i mieszkańców Mezopotamii, który w filmie "Pogromcy duchów" powraca, aby przejąć władzę nad światem. Mało? To mamy także mitologię Cthulhu stworzoną przez Howarda Philipa Lovecrafta, autora horrorów porównywanego z Edgarem Allanem Poe; stworzył postaci Wielkich Przedwiecznych – istot żyjących już miliardy lat przed ludźmi, przemierzających kosmos w poszukiwaniu wyznawców i pożywienia. Jest też pierwszy ortodoksyjny kościół LeChucka – pirata występującego w serii gier przygodowych „Monkey Island”, albo wiara Dzieci Atomu wywodząca się z gry komputerowej „Fallout”. Z kolei Bractwo Nod to twór po trosze religijny i korporacyjny, zaś Bene Gesserit jest zakonem powołanym do życia na kartach powieści „Diuna” autorstwa Franka Herberta. Istnieją też religie Chaosu, co wcale nie dziwi, bo chaos w tym taki, że połapać się nie można o co właściwi może chodzić wyznawcom, bo o co chodzi twórcom tych wierzeń jest jasne - o kasę!


Lepiej więc „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!” (Łk 14, 35), bo: „Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana Boga - gdy ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich. Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie, lecz go nie znajdą.” (Am 8, 11-12)


Paweł Krzemiński

/