Przedstawiamy fragment książki Marcela H. Van Herpena pt. "Wojny Putina" Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2014. Premiera książki 22 maja.

Konsekwencje kryzysu na Ukrainie dla Polski

Nie da się ukryć, że wydarzenia, do których doszło na Ukrainie, wpływają bezpośrednio na sytuację Polski. Czas może pokazać, że cytowana na początku „Przedmowy” wypowiedź Marcina Piątkowskiego z Banku Światowego – że Polska „ma za sobą właśnie dwadzieścia najlepszych lat w ciągu swojej przeszło tysiącletniej historii” – może okazać się bardziej prawdziwa, niż mogłoby się to komukolwiek wydawać. Nie wiemy, co przyniesie kolejnych dwadzieścia lat, ale wydarzenia na Ukrainie położyły się cieniem na wizji przyszłości. Niewykluczone, że Polska znów padnie ofiarą swojego szczególnego położenia na mapie Europy. Francis Fukuyama napisał: „Pewne niezmienne jądro stałych interesów narodowych wynikające w znacznym stopniu z położenia geograficznego danego kraju i panujących aktualnie warunków zewnętrznych, jest właściwe wszystkim narodom. Polityka zagraniczna Polski, leżącej pomiędzy dwoma potężnymi i ambitnymi  sąsiadami, musi się zatem różnić od polityki prowadzonej przez otoczone wodami  Japonię czy Wielką Brytanię[1]”. Polska wolałaby graniczyć z wodą, ale niestety nie da się wybrać położenia geograficznego kraju. Jednak w przeciwieństwie do czasów minionych, w ciągu ostatnich dwudziestu lat położenie Polski dodaje jej mieszkańcom otuchy. Mimo wspólnej granicy z rosyjską enklawą, Okręgiem Kaliningradzkim, Polska była oddzielona od Rosji terenami niepodległej Ukrainy. Zachodnią granicę Polski zabezpieczają zjednoczone Niemcy, które – uspokojone i zadowolone z posiadanych terytoriów – nie myślą o nowych podbojach. Dodatkową gwarancję bezpieczeństwa stanowiło dla Polski przyłączenie Niemiec do UE i NATO. Częściowa aneksja terenów Ukrainy i podejmowane próby wciągnięcia reszty tego kraju w rosyjską strefę wpływów zmieniły diametralnie sytuację geopolityczną Polski.

„Ukraina, nowe, ważne pole na szachownicy eurazjatyckiej, jest sworzniem geopolitycznym – pisze Zbigniew Brzeziński – ponieważ samo istnienie niepodległego państwa ukraińskiego pomaga przekształcać Rosję. Bez Ukrainy Rosja przestaje być imperium eurazjatyckim: może wciąż próbować zdobyć status imperium, lecz byłaby wówczas imperium głównie azjatyckim […] Jeżeli jednak Moskwa ponownie zdobędzie władzę nad Ukrainą wraz z pięćdziesięcioma dwoma milionami jej obywateli, ogromnymi bogactwami naturalnymi oraz dostępem do Morza Czarnego, automatycznie odzyska możliwość stania się potężnym imperium spinającym Europę i Azję. Utrata niepodległości przez Ukrainę miałaby natychmiastowe konsekwencje dla Europy Środkowej, przekształcając Polskę w sworzeń geopolityczny na wschodniej granicy zjednoczonej Europy”[2].

W książce „The Dawn of Peace in Europe”[3], której tytuł wydaje się dziś należeć do zupełnie innej epoki, Michael Mandelbaum wyrażał się w podobnym tonie:

„Obecnie najbardziej niebezpiecznym miejscem na kontynencie jest granica między Rosją a Ukrainą. Jeśli stosunki między tymi dwoma krajami ułożą się pomyślnie, obecność Rosji na wschodniej flance Europy będzie odbierana przez Zachód życzliwie. Jeżeli jednak relacje te będą wrogie, postawi to Polskę, a zaraz po niej Niemcy w stan ciągłej gotowości na odrodzenie się ruchu mocarstwowego”[4].

Dalej czytamy:

„Wysiłki Rosji, prowadzące do wchłonięcia całej Ukrainy lub jej części – czy to w wyniku upadku tego państwa, w efekcie ustalonej polityki mającej doprowadzić do odtworzenia większego państwa rosyjskiego, czy też z powodu jakiegokolwiek połączenia tych dwóch czynników  miałyby, gdyby do nich doszło, poważne konsekwencje dla całej Europy. Poważnie zaszkodziłyby, a może wręcz całkowicie zniszczyły wypracowane wspólnie po ustaniu zimnej wojny poczucie bezpieczeństwa. Rosja, po zakończonym sukcesem wchłonięciu Ukrainy, znów stałaby się międzynarodowym mocarstwem prowadzącym politykę ekspansji na zachód i stanowiącym tym samym poważne zagrożenie dla całej Europy”[5].

[koniec_strony]

Nowa rola Polski – sworznia geopolitycznego oraz kraju granicznego – będzie wiązała się z zajęciem centralnej pozycji w planach obronnych NATO, takiej, jaką w czasach zimnej wojny zajmowała Republika Federalna Niemiec. Oznacza to, że Polska, jeszcze bardziej niż dotychczas, będzie szukała okazji do nawiązania bliskiej, „wyjątkowej” relacji ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ to właśnie one stanowią ostatecznie gwarancję jej bezpieczeństwa. Gdy 18 marca 2014 roku wiceprezydent Joseph Biden odwiedził Warszawę, premier Donald Tusk powiedział, że porozumienie między europejskimi członkami NATO a Stanami Zjednoczonymi mogłoby zadziałać hamująco na zapędy Moskwy. „Tylko solidarność euro-amerykańska – powiedział – pozwoli nam przygotować się odpowiednio na agresję ze strony Rosji i dać jej stanowczy odpór”[6]. Jednak słaba, przynajmniej dotychczas, reakcja administracji Obamy na rosyjską agresję, wzbudziła wątpliwości. Obama ogłosił nałożenie na Rosję „niewyobrażalnych kar”, jeśli dojdzie do dalszych przejawów agresji, co sugeruje, że Zachód zdoła z czasem pogodzić się z zajęciem Krymu przez Rosję, o ile ta nie posunie się dalej? I czym są „niewyobrażalne kary”? W raporcie sporządzonym dla Służby Badawczej Kongresu podniesiono już kwestię sensowności prowadzenia takiej polityki. „Czy Stany Zjednoczone opracowały strategię działania z należytą drobiazgowością i czy zrozumienie warunków kulturowych panujących w Rosji jest już w USA na tyle duże, by mogły one bez trudu opracować i przeprowadzić plan nałożenia «niewyobrażalnych kar» na tego przeciwnika?”, pytają autorzy[7]. To istotne pytanie, należy pamiętać bowiem słowa Herfrieda Münknera:

„W sercu każdej politycznej teorii mocarstwowej kryje się innego rodzaju rywalizacja niż ta, z którą mamy do czynienia w przypadku teorii potęgi gospodarczej – nie rywalizacja kapitałów w walce o nowe rynki i możliwości inwestowania, ale walka państw o władzę i wpływy. W tym przypadku zaś ocena zysków i strat w ujęciu ekonomicznym staje się znacznie mniej istotna”[8].

 

Oznacza to, że odległy cel polityczny – odbudowa Rosji mocarstwowej – jest dla Putina tak ważny, że będzie on gotów ponieść każdy krótkotrwały koszt ekonomiczny, z wyjątkiem całkowitego upadku gospodarczego (a mało prawdopodobne, by sankcje nałożone przez Zachód doprowadziły do czegoś takiego).

„The New york Times” donosi, że „wizyta pana Bidena [w Polsce] przypadła na czas głębokiego niepokoju we wschodniej Europie i wątpliwości dotyczących wiarygodności Stanów Zjednoczonych jako gwaranta bezpieczeństwa w tej części świata. Prezydent Obama ogłosił przeniesienie głównego ciężaru działań militarnych i dyplomatycznych na tereny Azji, co w oczach wielu osób jest równoznaczne z odwróceniem się USA od Europy […][9]”. Niewątpliwie po przeszło dekadzie prowadzenia walk w Iraku i Afganistanie nie tylko administracja, lecz także obywatele Stanów Zjednoczonych przejawiają nastroje izolacjonistyczne, a to zawsze prowadzi do pewnego oporu w udzielaniu wsparcia wojskowego sojusznikom. Jednakże nie jest to nowe zjawisko. W wydanej w 2001 roku książce John J. Mearsheimer cytował wyniki badań opinii publicznej w sprawie polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych przeprowadzone jeszcze w 1999 roku, z których wynikało, „że tylko 44 procent badanych i 58 procent liderów politycznych w Stanach Zjednoczonych uważa «obronę naszych sojuszników» za «bardzo ważny» cel. Co więcej, w razie rosyjskiej inwazji na Polskę, członka NATO, zaledwie 28 procent Amerykanów poparłoby wysłanie amerykańskich oddziałów do Polski”[10]. Mearsheimer konkluduje, że w obecnych czasach „zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w sprawę obrony Europy i północno-wschodniej Azji wyraźnie słabnie. Badania opinii publicznej i sympatii kongresowych sugerują, że USA jest w najlepszym razie «niechętnym szeryfem» układu sił na świecie […]”[11]. Za kadencji Obamy, który bardziej niż którykolwiek z jego poprzedników (może z wyjątkiem Jimmy’ego Cartera) podziela wartości i poglądy europejskich postmodernistów, szeryf stał się jeszcze bardziej niechętny pełnionej służbie. Mearsheimer nie widzi w tym żadnych problemów. Pisze: „Stany Zjednoczone są zagraniczną przeciwwagą, a nie szeryfem świata”[12].

[koniec_strony]

Wydaje się jednak, że Mearsheimer nie pojmuje roli „zagranicznej przeciwwagi”. Koncepcja ta zakłada, że USA „nie trzyma ludzi na miejscu” i wkracza do akcji wyłącznie wtedy, gdy w danej części świata – ewidentnie istotnej dla interesów Stanów Zjednoczonych – równowaga sił jest w jakikolwiek sposób zagrożona. Tego rodzaju postawy – powściągliwości wobec wydarzeń mających miejsce za oceanem i wkraczanie w ostatniej chwili – nie da się utrzymać w nieskończoność. Jak słusznie zauważył Herfried Münkler:

„Władza centralna odczuwa wyraźny przymus wewnętrzny, by interweniować politycznie i militarnie wewnątrz obszaru „świata”, który zdominowała. To przymus tak silny, że nie zdoła go zignorować, nie narażając się przy tym na ryzyko utraty zajmowanej pozycji. Innymi słowy, żadne mocarstwo nie może zachowywać neutralności w relacjach z władzami pozostającymi w jego strefie wpływów, a co za tym idzie będzie starało się nie zezwolić i im na zachowanie neutralności. […] Mocarstwo zachowujące neutralność wobec konfliktów toczących się w jego „świecie” lub na jego obrzeżach traci status mocarstwa”[13].

Można zadać sobie pytanie, czy Stany Zjednoczone byłyby w stanie powstrzymywać Związek Radziecki przez czterdzieści lat bez utrzymywania w Europie kontyngentu liczącego dwieście tysięcy żołnierzy? I czy zdołałyby utrzymać niepodległą Koreę Południową bez stacjonujących w niej czterdziestu tysięcy żołnierzy? „Jak pokazują długoterminowe działania militarne prowadzone przez Stany Zjednoczone w Europie i Korei Południowej – piszą Flournoy i Davidson, „fizyczna obecność sił zbrojnych wysyła wyraźny komunikat potencjalnemu przeciwnikowi”[14]. Logika polityki powstrzymywania ekspansji narzuca się sama w sytuacji Polski. Aby obronić Polskę i kraje bałtyckie, należy umieścić na ich ziemiach stałe kontyngenty oddziałów NATO, z których znaczną część powinny stanowić siły amerykańskie. Koszt ich utrzymania powinien rozłożyć się na wszystkie kraje członkowskie NATO, należałoby też opracować odpowiedni wzór, zgodnie z którym w kosztach tych partycypowałyby także neutralne kraje Unii Europejskiej: Austria, Szwecja czy Finlandia. Polska ma świadomość konieczności wprowadzenia tego rozwiązania. W przeprowadzonej 3–9 kwietnia 2014 roku ankiecie 80 procent dorosłych Polaków wskazało Rosję jako źródło głównego zagrożenia[15], a 47 procent uznało, że w wyniku kryzysu ukraińskiego istnieje ryzyko utraty niepodległości – to najwyższy wynik w tego rodzaju ankiecie od roku 1991. W grudniu [2013 roku], zanim doszło do eskalacji konfliktu na Ukrainie, zaledwie 7 procent Polaków dostrzegało ryzyko utraty niepodległości[16].

W tej samej ankiecie Polacy opowiedzieli się za rozmieszczeniem w ich kraju znacznych sił NATO, ignorując wszelkie obiekcje, jakie mogłyby się pojawić w tej sprawie ze strony Rosji. Liczby są w tym przypadku bardzo wymowne: 64 procent respondentów chciałoby widzieć większe siły NATO rozlokowane w Polsce, 43 procent pragnie, by zmiana ta była czasowa, a 21 procent – by wojska NATO zostały w kraju na stałe. Przeciwko zwiększeniu liczebności sił NATO opowiedziało się 25 procent badanych. Jest jasne, że nowa pozycja Polski i krajów bałtyckich  rola granicy – jest sprawą dotyczącą wszystkich, nie tylko tych krajów. To sprawa całego Zachodu, a nie tylko Stanów Zjednoczonych. Unia Europejska i wiodące w niej prym państwa – szczególnie Francja i Niemcy – powinny zrobić wszystko, co w ich mocy, by przygotować dającą oparcie linię obrony. Bo jak dowodzą wydarzenia ostatnich dni – słowami Roberta Kaplana:

„Walka między Rosją a Europą, a szczególnie między Rosją a Niemcami i Francją, toczy się od czasów wojen napoleońskich. A na szalach ważą się losy takich krajów jak Polska czy Rumunia”[17].


Marcel H. Van Herpen, WOJNY PUTINA, Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2014



[1] Francis Fukuyama, The Ambiguity of «National Interest», w: Stephan Sestanovich (red.),

Rethinking Russia’s National Interest, dz. cyt., s. 12–13.

[2] Zbigniew Brzeziński, Wielka szachownica, tłum. Tomasz Wyżyński, Politeja, Warszawa

1999, s. 46.

[3] Co można przełożyć jako „Początki pokoju w Europie” (przyp. tłum.).

[4] Michael Mandelbaum, The Dawn of Peace in Europe, The Twentieth Century Fund Press, Nowy Jork 1996, s. 138.

[5] Tamże, s. 137

[6] Mark Landler, In Poland Biden Promises Allies Protection, „The New york Times”, 18 marca 2014.

[7] Catherine Dale, Pat Towell, In Brief: Assessing the January 2012 Defense Strategic Guidance (DSG), Congressional Research Service, Washington DC, 13 stycznia 2013, s. 6

[8] Herfried Münkler, Empires – The Logic of World Domination from Ancient Rome to United States, Polity Press, Cambridge 2007, s. 30–31.

[9] Por. Landler, dz. cyt.

[10] John J. Mearsheimer, The Tragedy of Great Power Politics, W.W. Norton & Company, New york 2001, s. 531.

[11] Tamże, s. 391.

[12] Tamże, s. 392.

[13] Münkler, dz. cyt., s. 14.

[14] Michèle Flournoy, Janine Davidson, Obama’s new Global Posture – The Logic of U.S. Foreign Deployments, „Foreign Affairs” 91, nr 4, lipiec/sierpień 2012, s. 56.

[15] Marcin Goettig, Ruth Pitchford, Poles most worried about their independence in at least 23 years: poll, Reuters, 18 kwietnia 2014.

[16] Tamże

[17] Robert D. Kaplan, The Revenge of Geography – What the Map Tells Us About Coming Conflicts and the Battle Against Fate, Random House, New york 2013, s. 181.