Urząd do spraw wykluczonych, którego gwiazdą było lwiątko lewicy zanektowane przez Tuska w ramach „transferu kadencji" został zlikwidowany. Potwierdziła to  kancelaria premiera, w ramach której funkcjonowała ta instytucja. „Mój budżet to milion... pomysłów – tak się reklamował Bartosz Arłukowicz, gdy Tusk ściągnął go do rządu, a właściwie na zieloną trawkę przed gmach swej kancelarii, by na konferencji prasowej ogłosić transfer z SLD. I specjalnie dla lubianego Arłukowicza wymyślono resort. Miał on się zajmować ludźmi wykluczonymi – czyli tymi, którzy nie radzą sobie we współczesnej Polsce”- czytamy w „Fakcie”.  Istnienie instytucji kosztowało podatników ćwierć miliona złotych.


Można śmiało powiedzieć, że tyle podatnicy zapłacili za transfer Arłukowicza do ekipy Tuska, by ten mógł podkupić wyborców lewicy. Oczywiście kartą przetargową było stanowisko ministra zdrowia dla Arłukowicza, jednak jakoś trzeba było go najpierw zagospodarować. I zrobiono to, tworząc dla niego urząd za ćwierć bańki. Wszystko po to by zwycięzca reality show i gwiazda komisji śledczej badającej aferę hazardową ( pamięta ktoś jeszcze słowa Arłukowicza o Tusku?!) mógł z podniesioną głową dbać o wykluczonych i „pokrzywdzonych przez los”. „Fakt” ustalił, że pracownicy biura Arlukowicza, którzy dbali o wykluczonych zarabiali około 7 tysięcy złotych.  Sam Arlukowicz został w listopadzie ministrem zdrowia. Urząd, którym kierował zlikwidowano w grudniu. Ja się oczywyście nie dziwię. Przecież w Polsce nie ma godnego zastępcy Arlukowicza, który mógłby zadbać o wykluczonych. Bo bieda chyba nie zniknęła? Nieprawdaż? No chyba, że przeniosła się na chorych i stąd nowe kompetencje Bartosza Arłukowicza w ministerstwie zdrowia...


Łukasz Adamski