POLSKA RACJA STANU W NAUCZANIU STEFANA KARDYNAŁA WYSZYŃSKIEGO

Racja stanu” w ścisłym tego słowa znaczeniu – to uznanie potrzeb i dobra państwa za najwyższą normę działania.

Stefanowi kardynałowi Wyszyńskiemu nie chodziło o „dobro państwa” w sensie politycznym czy nacjonalistycznym. Broniąc polskiej racji stanu, miał on na uwadze dobro Ojczyzny jako wspólnoty ludzi, dzieci Bożych zjednoczonych jedną wiarą, jedną kulturą, jedną niełatwą historią, związanych z konkretną ziemią, której potrzeba było bronić nawet za cenę życia.

Prymas Tysiąclecia jednym sercem kochał Polskę i Kościół. Powiedział wprost: „Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”. Podczas ingresu do Stolicy zastrzegał się: „Nie jestem ani politykiem, ani dyplomatą, nie jestem działaczem ani reformatorem. Jestem natomiast ojcem waszym duchowym, pasterzem i biskupem dusz waszych, jestem apostołem Jezusa Chrystusa”.

A jednak pełniąc wiernie to właśnie pasterskie posługiwanie Ewangelii, wszedł tak mocno we wspólnotę Narodu, że umierał jako najwyższy autorytet moralny, prawdziwy mąż stanu, niekoronowany król polski, „ojciec Narodu”.

Dziedzictwo, które pozostawił stanowi kamień węgielny naszego budowania dzisiaj i jutro. Nie jest to przybudówka ani gzyms, który można pominąć.

Ważny czynnik polskiej racji stanu stanowi doświadczenie Stefana kardynała Wyszyńskiego, który trzeba podjąć i wprowadzić w nasze codzienne działania.

Ojciec Święty Jan Paweł II prosił: „Oby Kościół i Naród pozostał mocny dziedzictwem kardynała Stefana Wyszyńskiego. Oby to dziedzictwo trwało w nas”.

Dlatego dzisiaj spotykamy się i pochylamy nad tym dziedzictwem.

Staje przed nami pytanie: Jak Prymas Tysiąclecia rozumiał swoją służbę polskiej racji stanu? „Jeżeli Kościół w Ojczyźnie naszej staje w obronie Ewangelii – mówi kardynał Wyszyński – w obronie kultury religijnej, w obronie wolności człowieka, ładu moralnego i chrześcijańskiej moralności, to jednocześnie [...] staje też w obronie narodowej racji stanu [...]. Trudna jest Ewangelia, ale wyznawanie Ewangelii jest podźwignięciem człowieka, rodziny i Narodu [...] Podobnie moralność chrześcijańska, wybitnie wymagająca niesie Narodowi zdrowie. Prawdą jest, że wymaga ofiary, wyrzeczenia się siebie, podporządkowania niższych popędów i skłonności rozumowi, sumieniu i nakazom Bożym. Człowiek musi zapomnieć o tym, co jest chwilowym jego upodobaniem, musi rządzić się zasadami moralności. Jeżeli bowiem ich zaniecha i zerwie z nimi, zanika harmonia życia i współżycia społecznego, zaczyna się bezład. [...] Kościół buduje w Narodzie odpowiedzialność, poruszając sumienie obywateli służy narodowej racji stanu”.

Fundamentalnym punktem obrony polskiej racji stanu była dla kardynała Wyszyńskiego obrona godności człowieka i jego praw. Głosił bezwarunkową, najwyższą na ziemi wartość człowieka. „Zdaje się, Najmilsze Dzieci – mówił Ksiądz Prymas – że stanęliśmy na jakimś ogromnym zakręcie dziejowym, kiedy trzeba bardzo dużo mówić o wysokiej godności człowieka, aby zrozumiano, że człowiek przerasta wszystko, co może istnieć na świecie prócz Boga! Cały bogaty i najbardziej wymyślny świat urządzeń technicznych, wynalazków i niewątpliwie potężnych zdobyczy naukowych, całe olbrzymie bogactwo globu jest niczym w porównaniu z jednym maleńkim człowiekiem, istotą rozumną, wolną i miłującą. [...] Człowiek przerasta wszystko. Wychodzi z najlepszej, najbardziej kochanej rodziny, aby tworzyć życie. Przerasta nawet Naród i Ojczyznę, za którą gotów jest umierać. I państwo, z którego nigdy nie jest zadowolony, chociażby wszyscy rządzący byli z siebie zadowoleni!”

Najważniejszy jest człowiek

Stefan kardynał Wyszyński uczył szacunku dla człowieka, dla człowieczeństwa: „W pierwszym rozdziale każdego traktatu pokojowego powinien być jeden najważniejszy warunek: uwierzyć w wielkość człowieka! Dopiero wtedy, gdy uwierzymy w jego głębię, zbędna będzie dla nas karta podstawowych praw człowieka, bo w tej głębi znajdzie się wszystko. To będzie świętość, której zbrodnicze ręce tknąć się nie ośmielą! A cóż dopiero mówić o narodzie, złożonym z ludzi tak rozumianych i tak traktowanych”.

Człowieczeństwo jest wartością bezwarunkową. „Najbardziej sponiewierany człowiek, najbardziej obwiniany, obciążony przez wszystkie kodeksy karne, jeszcze pozostaje człowiekiem, bo grzechy można z niego odczyścić a człowieczeństwo zostanie”.

Musi się w nas rozpocząć głębokie szukanie prawdy przede wszystkim w naturze człowieka. Poznać naturę człowieka, poznać ją głęboko i całkowicie, zrozumieć kim jest właściwie człowiek – to wielki ratunek dla świata współczesnego”.

Godność ludzka jest wartością powszechną, nie zależy od zasług człowieka, od stopnia inteligencji, od statusu społecznego, majątku, ani od zajmowanego stanowiska. Wynika ona z faktu, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Każdego człowieka Bóg powołał do życia i bez granic umiłował. Dlatego każdy człowiek jest świętością. Każdy, absolutnie każdy bez względu na jakiekolwiek obciążenia, zasługuje na szacunek.

Stefan kardynał Wyszyński z determinacją bronił podstawowych praw człowieka: prawa do życia, prawa do wyznawania Boga, prawa do prawdy, sprawiedliwości, wolności, miłości i pokoju: „Chociaż byśmy przegrali życie w oczach świata i świat by się nas wyrzekł skazując na śmierć, jak łotrów na ukrzyżowanie – jest to ocena świata. Pozostaje jeszcze ocena Boga. Bóg przekreśla wyrok świata – winien jest śmierci – i ogłasza swój Boży wyrok – Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”.

Ostrzegał przed alienacją osoby, przed zablokowaniem naturalnych tęsknot i dążeń człowieka. Nikt nie ma absolutnej władzy nad drugim człowiekiem. Tylko Bóg.

Wielkim niebezpieczeństwem w czasach komunistycznych było łamanie podstawowych praw ludzkich, zastraszanie społeczeństwa, zniewalanie, ograniczanie wolności osobistej. Nie liczył się człowiek jako osoba, liczyła się klasa, liczyły się masy.

Ksiądz Prymas odważnie bronił człowieka przed zniewoleniem, przed pozbawieniem go przynależnych mu praw. Stawiał granice, których władze bezkarnie przekraczać nie mogły. Upominał się o ludzi aresztowanych, bitych, zwalnianych z pracy, szykanowanych. Głośno, na ambonie domagał się wolności zrzeszania, poszanowania praw własności. Budził w ludziach świadomość osobowych praw człowieka, uczył obrony tych praw, budził odwagę, dawał społeczeństwu poczucie bezpieczeństwa. Rezygnacja człowieka z własnych praw i zaniechanie ich obrony godzi nie tylko w dobro osoby, ale i Narodu.

Człowiek czy społeczeństwo, które z założenia rezygnuje z obrony swych praw do prawdy, sprawiedliwości, miłości i pokoju czy służby – odstępuje od podstawowych wartości osoby ludzkiej, w wyniku czego wartości te zostają przyhamowane, albo też zanikają i przestają funkcjonować. Taki człowiek i takie społeczeństwo ulega zahamowaniu, nie rozwija się. Jeśli zaś społeczeństwo liczy wielu symulantów moralnych, społecznych, ekonomicznych, czy politycznych to z kolei i Naród,i państwo dochodzą do alienacji. Nie są już tym, co można by nazwać narodem czy państwem, jeśli się chce to czynić szczerze. Stają się ich parodią. Gdy człowiek zajmie postawę, że lepiej się nie wysilać, nie narażać, nie wychylać, godzi się tym samym na ograniczenia własnej godności i rezygnuje z jej obrony.

Wytwarza się dzisiaj swoista psychoza lęku i beznadziejności. Istnieją społeczności ludzi zalęknionych, zatrwożonych, którzy do tego stopnia ulegają lękowi, że niekiedy widzą niebezpieczeństwo nawet tam, gdzie ono faktycznie nie istnieje. Nie dostrzegają nawet przemian, które zachodzą w stosowaniu praw człowieka i obywatela i boją się jeszcze wtedy, gdy już powodów do lęku nie ma [...] nie można człowieka utrzymywać w nieustannym zastraszeniu, bo stwarza to pół-obywateli, z którymi trudno się porozumieć. Jeżeli pod wpływem psychozy lęku wytworzy się atmosfera beznadziejności, to ludzi, którzy jej ulegli, nie można potem uruchomić, uaktywnić, zachęcić do żadnego zadania, programu, czy wysiłku społecznego. Każdą bowiem inicjatywę będą przyjmować z nieufnością”.

Prymas Tysiąclecia rozumiał, że człowiekowi potrzeba nie tylko sprawiedliwości ale i miłości. Uczył tej postawy nie tylko słowem, ale własnym życiem, tak iż stawał się wzorem władania sercem. Pociągał Naród miłując go.

Pragniemy człowieka – mówił – który by miłował. Czekamy na człowieka, który umiałby... kochać. Takiemu uwierzymy! [...] Za nim pójdziemy! On nas pozyska! Jesteśmy tak przerażeni dziełami nienawiści i zapowiedzią nowych jej owoców, które płyną z zaprogramowanej nienawiści, że pragniemy już tylko, aby człowiek umiał kochać! Aby umiał zwyciężać przez miłość! Jeżeli nas zdobędzie wielki człowiek, to tylko taki, który będzie miał wielką miłość. Gdy zamiast miłości będzie miał nienawiść równie wielką jak on, to może zmilkniemy przed nim, jak zmilknął ongiś świat przed Aleksandrem Macedońskim, przed Augustem, przed Attylą, przed Napoleonem, przed Hitlerem, ale za nim nie pójdziemy!”

Zdrowa rodzina – mocą Narodu

Kolebką życia i rozwoju człowieka w miłości jest rodzina. Jej trwałość, wiara i siła moralna – to według kardynała Wyszyńskiego jedna z najważniejszych spraw polskiej racji stanu. „Rodzina, Najmilsze Dzieci, jest największą siłą Narodu, i największą gwarantką bytu narodowego. Bez mocnej, czystej, zwartej, zespolonej rodziny nie masz Narodu! Jeśli ktoś chce pracować nad umocnieniem i zjednoczeniem Narodu, musi pracować przede wszystkim nad umocnieniem i zjednoczeniem każdej rodziny. To jest ten wielki program, który ma znaczenie niewątpliwie religijnie, bowiem Bóg zapragnął na tej ziemi rodziny. Ale ma to również znaczenie narodowe”.

Prymas Tysiąclecia rozumiał wartość życia rodzinnego. Sam przyszedł na świat i wzrastał w zdrowej, polskiej, miłującej się rodzinie.

Był jednym z sześciorga dzieci Stanisława i Julianny Wyszyńskich. Matka umarła mając 33 lata po narodzeniu szóstego dziecka. Stefan miał wtedy 9 lat. Matka została jego tęsknotą i miłością do końca życia. W rodzinie Stefan nauczył się wiary, modlitwy, miłości do Polski, pragnienia wolności i szacunku dla człowieka.

Wspominał codzienną wieczorną modlitwę w rodzinie, odmawianie różańca na klęczkach. Z Historii w obrazkach uczył się potajemnie historii Polski. Nocą chodził z ojcem naprawiać krzyże powstańców w okolicznych lasach. Wieczorami, w domu ojca-organisty, zbierali się sąsiedzi i śpiewali pieśni patriotyczne.

W rodzinie nauczył się Stefan szacunku dla każdego człowieka, dla kobiety, kiedy musiał całować w rękę „panią Jesionkową” i zanosić jedzenie ciężko choremu sąsiadowi.

Całe życie Stefana kardynała Wyszyńskiego naznaczone było rodzinnością. Wystarczy wspomnieć jego charakterystyczny sposób zwracania się do wiernych z ambony: „Dzieci Boże, dzieci moje!” Te słowa były prawdą jego serca.

Dostrzegał Stefan kardynał Wyszyński rodzinność jako wymiar istnienia Boga w Trójcy Świętej: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Nie zapominał nigdy o istnieniu Matki Chrystusa, Matki Rodziny ludzkiej. Często podkreślał też, że Kościół jest matką, dlatego z miłością odnosi się do wszystkich swoich dzieci. Stefan kardynał Wyszyński uznawał rodzinę za istotną, niczym nie zastąpioną wartość w życiu człowieka i Narodu.

Stajemy na żywym kamieniu chrześcijańskiego ładu społecznego. Po Bogu Ojcu najwięcej zawdzięczamy na ziemi rodzicom. W Prawie Bożym najpierw wiążemy uczuciami czci z Bogiem, zaraz po Nim – z rodzicami. Obok więzi z Bogiem, największa jest więź z rodzicami i rodziną. Stąd przyrodzony porządek społeczny na świecie umacniany jest z pomocą rodzin i życia rodzinnego. Wszak rodzina jest kolebką Narodu! Słusznie Ojczyznę nazywamy Rodziną Rodzin”.

Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i niewiastę. Tych dwoje zaprasza do szczególnej współpracy z Sobą. Stefan kardynał Wyszyński podkreślał wielką godność powołania małżeńskiego i rodzicielskiego. Wiąże się z tym powołaniem ogromna odpowiedzialność i zadanie. Jeżeli rodzina nie wypełni swojego powołania rodzicielskiego i wychowawczego Naród zginie, przestanie istnieć. Jeżeli rodzina będzie rozbita – zdegradowane będzie także społeczeństwo.

Prymas Tysiąclecia świadomy zagrożeń wołał: „Rodzicie, pamiętajcie! Przyszła w Polsce wasza godzina! Jesteśmy w tak trudnym położeniu, że często nie wiemy, jak ubezpieczyć nasz byt narodowy, jakich sił szukać, na jakiej skale się oprzeć. Jesteśmy wśród lotnych piasków zmieniających się sytuacji i koniunktur i nie znajdziemy ani dla naszego bytu narodowego, ani dla kultury chrześcijańskiej innego oparcia, jak tylko zdrową rodzinę. Rodzice! Wasza godzina w Polsce nadeszła. Nie myślcie, że kto inny uratuje nasz Naród. Nas uratuje zdrowa rodzina katolicka”.

Obudzicie się – wołał Prymas Tysiąclecia – otrzeźwiejcie! Wyzwólcie się z obłędu ! To jest obłęd samobójczy !

Kościół podnosi potężny głos w obronie życia Polaków. I tego głosu nie obniży ! Będzie wołał coraz głośniej, coraz potężniej, coraz nieustępliwej: Otrzeźwiejcie! Aby ziemia nasza nie stała się krainą Herodów i herodowych zbrodni!

Pasterz tej Stolicy woła dziś do Was, woła do Stolicy i diecezji, woła do całego Narodu: obudźcie się! Ratujcie życie! Wszak tu chodzi o życie Narodu! Zginajcie kolana przed każdym rodzącym się życiem, przed każdym dziecięciem. Wy, rodzice, lekarze i pielęgniarki, Wy, rządzący dziś Narodem, wszyscy, od góry do dołu, którym powierzona jest straż życia w Narodzie, którzy macie prowadzić go ku życiu, nie ku śmierci i zagładzie ! Uczcie się obyczajów ludzkich, betlejemskich, nie herodowych. Szanujcie życie”.

Powołanie do założenia rodziny Prymas Tysiąclecia rozumiał jako spełnienie człowieczeństwa, powołanie do miłości. „Bogu idzie o miłość! Dlatego stoi On między Wami, Dzieci najmilsze, jako Bóg – Miłość i Ojciec Waszej miłości. Wszczepia w wasze dusze miłość: miłość ciał i dusz, bo jest Ojcem i ciał i dusz. Jako Bóg – Miłość oczekuje miłości, raduje się Waszą miłością i pragnie, abyście się kochali. W Nim, jako Bogu Miłości, łączy się to życie, które On nieci i przez Was przekazuje”.

Na rodzinie spoczywa nie tylko szczytne zadanie przekazywania życia, uczył kardynał Wyszyński – ale także wychowanie. To rodzice mają prawo decyzji o kierunku wychowania swoich dzieci. Prawo do tej decyzji zagwarantowane jest prawem naturalnym i jest niepodważalne. To nie szkoła i nie państwo decyduje o kształcie wychowania człowieka, ale rodzice. To prawo Prymas Tysiąclecia często uświadamiał rodzicom. Dodawał im odwagi, aby nie rezygnowali z tego prawa i nie pozwolili go sobie odebrać.

Broniąc dobra człowieka i dobra Narodu Stefan kardynał Wyszyński upominał się o prawa rodziny. Ojcowie rodzin – uczył – mają prawo do wynagrodzenia rodzinnego. Zadania matki, jej macierzyńskie posługiwanie w domu, to nie sprawa prywatna kobiety, to służba społeczna. Rodziny wielodzietne to nie obciążenie, ale błogosławieństwo dla społeczeństwa. Rodziny mają prawo do swojej własności, do ziemi rodzinnej. Ostro występował Ksiądz Prymas przeciwko bezprawnemu wywłaszczeniu rodzin, odbieraniu im gospodarstw i domów, np. w związku z budową dróg czy terenów rekreacyjnych.

Rodzina wymaga szczególnej troski społecznej ponieważ jest podstawową cząstką Narodu. Od niej zależy byt, prawość i prężność Ojczyzny. W rodzinie przychodzą na świat i uczą się życia przyszłe pokolenia.

Idącym w przyszłość

Młodzież znajdowała w sercu i nauczaniu Prymasa Tysiąclecia uprzywilejowane miejsce. Stosował pedagogię serca, szacunku i zaufania. Umiał też z miłością, a jednocześnie z mocą stawiać wymagania.

Młodzież znała głos swego Pasterza. Kiedy mówił konferencję do młodzieży akademickiej, czy to w kościele Św. Anny w Warszawie, czy w Gdańsku, w Poznaniu, w Lublinie świątynie były pełne. Zdarzało się, że młodzi porwani entuzjazmem podnosili auto razem z Księdzem Prymasem, aby mu okazać wyraz swojej solidarności, zrozumienia i oddania.

Jakie treści poruszał Prymas Tysiąclecia w przemówieniach do młodzieży?

Mówił o sensie i wartości życia, o ludzkiej godności, o prawach i obowiązkach młodego pokolenia, ukazywał zagrożenia, niebezpieczeństwa, wytyczał zadania, uczył miłości do Ojczyzny.

Był przekonany, że młodzież w głębi serca pragnie dobra, zdolna jest do wysiłku i poświęcenia. Minęło wiele lat, a młodzi ludzie nadal z entuzjazmem odkrywają mądrość ukrytą w nauczaniu Prymasa Tysiąclecia.

Katolickie Stowarzyszenie Akademickie „Soli Deo” przy współpracy Instytutu Prymasowskiego organizują konkursy dla młodzieży szkół średnich z zakresu wiedzy o życiu i nauczaniu Prymasa Tysiąclecia. Ze zdumiewającą intuicją ci młodzi ludzie odkrywają istotę nauczania Prymasa Tysiąclecia, mówiąc, że to są dla nich „słowa życia”.

Rzeczywiście kardynał Stefan Wyszyński rozumiał młodzież, znał jej tęsknoty, ogarniał sercem, aby przeprowadzić przez niebezpieczne zasadzki. „Jesteście pokoleniem milenijnym, przełomowym, które żyje na grani dwóch Tysiącleci. Wiecie jak trudno jest utrzymać się na grani. Wieją tam potężne wichry i szaleją burze... Trzeba mocno trzymać się ‘pazurami’ rodzimej skały, aby nie spaść na dno przepaści. Trzeba nie lada wysiłku i bohaterskiego męstwa, aby się ostać... Tylko orły szybują nad graniami i nie lękają się przepaści wichrów i burz. Musicie mieć w sobie coś z orłów![...] Będziecie wtedy mogli jak orły przebić się przez wszystkie dziejowe przełomy, wichry i burze, nie dając się spętać żadną niewolą. Pamiętajcie – orły to wolne ptaki, bo szybują wysoko”.

Jak orzeł wyprowadza z gniazda pisklęta, biorąc je na siebie, tak Prymas Tysiąclecia brał młode pokolenie na swoje ramiona i uczył odróżniania dobra od zła. „Aby zrozumieć sens własnego życia – mówił – trzeba się wspiąć wysoko, aż do myśli Bożej. Trzeba oderwać się od siebie, od wąskiej otoki własnego, egocentrycznego bytowania, aby zrozumieć wielkość swego bytu, istnienia i wartość jednego, jedynego, niepowtarzalnego życia”.

Mówiąc do młodzieży Prymas Tysiąclecia podkreślał potrzebę wychodzenia z siebie i przekraczania granic. Wychowywał w ten sposób młode pokolenie do zrozumienia, że człowiek z natury jest istotą społeczną. „Człowiek z natury ma tę władzę, że ciągle wychodzi z siebie i musi z siebie wychodzić. Biada człowiekowi, który szuka idei w nirwanie, który szuka idei odosobnienia i zamyka się w sobie”.

Stefan kardynał Wyszyński ostrzegał młode pokolenie przed grożącymi mu zniewoleniami. „Swoistą postacią zniewolenia współczesnego człowieka jest narzucanie mu gwałtem niewiary, ateizacja – mówiąc po polsku – bezbożnictwo. Wy to rozumiecie, nie muszę Wam o tym dużo mówić, bo jesteście młodzieżą, która nie miała możliwości w szkole zespolić wysiłków myślowych z religijną formacją”.

Proponowany ateizm spowodował groźne skutki idące daleko w przyszłość: „Ilu w Polsce jest takich ludzi, którzy udawali ateistów i bezbożników z obawy, z lęku i trwogi? Czy myślicie, że to uchodzi bezkarnie? Żadną miarą! To jest ciężkie okaleczenie psychiki ludzkiej i to później wydaje swoje owoce, rzutuje na przyszłość [...] Człowiek musiałby podźwignąć się z głębokiego trzęsawiska kłamstwa, nieprawdy i nieszczerości, z lęku, z pospolitego wyrachowania i tchórzostwa, aby mogła zacząć się prawdziwa odnowa moralna naszego społeczeństwa”.

Wśród zagrożeń, na jakie narażone było młode pokolenie Stefan kardynał Wyszyński wymienia niewolę słabości i grzechu, znieprawienia człowieka przez pijaństwo, narkomanię, lenistwo. A jakie zadania ukazywał młodzieży?

Wzywał do zwyciężania siebie. „Chrystus stawia Wam wymaganie umiejętności walk z sobą, ze swymi popędami i złymi skłonnościami. Żąda od Was pracy nad sobą. Ale tylko za cenę tej pracy zwycięża się samego siebie. Zwycięstwo nad sobą jest najtrudniejsze, ale też i najbardziej wartościowe, najwięcej daje Wam osobiście i wychowuje Was do życia, które jest przed Wami. Nie sztuka jest zwyciężać innych, sztuka jest zwyciężyć siebie samego. [...] Może waszą młodzieńczość pociąga niekiedy dowolność i swoboda życia, ale szybko się przekonujecie – chociaż pragnąłbym, abyście się nigdy osobiście o tym nie przekonali, że wszelka ‘wolność’, dowolność moralna kończy się ostatecznie katastrofą, której się wkrótce żałuje. Panowanie nad sobą i walka ze złymi skłonnościami, zakończona zwycięstwem, dają radość i rodzą doniosłe owoce osobiste i społeczne. Ale to kosztuje.

A cóż nie kosztuje, Najmilsze Dzieci?! Każda rzecz wielka musi kosztować i musi być trudna. Tylko rzeczy małe i liche są łatwe”.

Stefan kardynał Wyszyński prosił młodzież, aby nie korzystała z ułatwionego życia, ze znajomości, układów, łatwizny, rezygnując z własnego wysiłku intelektualnego. „Tak jest, Najmilsze Dzieci, nawet w obliczu Boga, który dał człowiekowi nie tylko łaskę wiary i miłość, ale dał mu także rozum. Tym bardziej więc na uczelni musicie zwalczać mit niedbalstwa, łatwizny, dyspozycyjności i uprzedzenia. Nie możecie korzystać z usprawiedliwienia w sumieniu, ze zwolnienia się od własnego osobistego wysiłku umysłowego. I nie ma większej pracy dla postępu, jak stworzenie takich warunków, w których ludzie dochodzą do dyplomu na drodze rozumu, a nie drogą protekcji, uprzywilejowania. Młodzieży katolicka, jak umiem, proszę Was, abyście na przyszłość nigdy nie korzystali z jakiegoś uprzywilejowania, bo najwięcej krzywdy wyrządzacie własnej godności. Krzywdę wyrządzacie również porządkowi kulturalnemu Narodu, waszej kulturze osobistej i prawdziwemu postępowi kultury”.

Prymas Tysiąclecia ukazywał młodzieży niebezpieczeństwo technicyzmu godzącego w prymat osoby ludzkiej. Prosił młodzież, aby szanowała czas, zwalczała niekompetencję i brak systematyczności. Pragnął też w sercach młodych ludzi wzbudzić miłość do Ojczyzny. „Droga Młodzieży! Jeżeli umiesz patrzeć w przyszłość – a my jesteśmy narodem ambitnym, który nie chce umierać! – musisz sobie postawić wielkie wymagania. Musisz wychowywać się w duchu ofiary i do ofiary się uzdalniać. Może bowiem przyjść taka chwila, w której tylko ofiarą będzie można zagwarantować wolność Ojczyźnie! Gdyby w Polsce zniknęło pokolenie zdolne do ofiary, musielibyśmy już dzisiaj wątpić o zachowaniu niepodległości!.”

Wartość kultury ojczystej

Trudno w zwięzłych słowach wyrazić wkład Prymasa Tysiąclecia w obronę kultury narodowej. W liście na 30-tą rocznicę powołania go na stolicę gnieźnieńską i warszawską Arcybiskup Metropolita Krakowski Karol Wojtyła napisał, że jest to „Człowiek, który nie tylko umiłował dzieje – czyli przeszłość ojczystej kultury, ale który tę kulturę tak wspaniale tworzy na żywo i kształtuje na oczach obecnego pokolenia Polaków i wraz z nimi”.

Obejmując stolicę gnieźnieńską i warszawską po wojnie w 1949 roku, stąpał po gruzach Stolicy, pochylał się nad ruinami Polski, które kryły w sobie najcenniejsze zabytki, skarby kultury polskiej. Podtrzymywał nadzieję ludzi podejmujących wielkie dzieło odbudowy zniszczonej Ojczyzny. „Cały Naród przyzwyczajony jest do gruzów. Ale my się gruzów nie lękamy, nie załamujemy nad nimi rąk. Przeciwnie, widok gruzów wyzwala w nas nowe potężne siły i gorące pragnienie walki o lepsze, odbudowane jutro. Ten obowiązek odbudowy wyzwala w nas nowe siły. Jesteśmy Narodem młodym, prężnym, o kulturze starej, szlachetnej i wspaniałej. To, że musimy odbudowywać nie jest naszą klęską. Jest naszą szkołą! Jest organizowaniem i mobilizowaniem energii, jest naszą ciągłą młodością, bo nie pozwala się nam zestarzeć.”

Jakże ważne są te słowa dzisiaj, gdy musimy znowu odbudowywać naszą Ojczyznę z ruin moralnych i ekonomicznych. Dźwigające się z ruin świątynie były znakiem dźwigania się ducha Narodu.

Szczególną zasługą Prymasa Tysiąclecia była odbudowa i regotyzacja katedry gnieźnińskiej. Podczas uroczystości podniesienia sarkofagu Świętego Wojciecha w 1960 roku mówił: „W czasach, gdy człowiek tak często pada ofiarą niewolniczej służby materii, gdy nie dostrzega się w nim ducha, trzeba wysoko przed oczy ludzi wynosić człowieka i jego wielką, Bożą godność. Gdy odnawiamy styl świątyni, musimy mieć dla niej wzór – styl człowieka. Dlatego na właściwe miejsce dźwigamy człowieka, który miał w swoim życiu Boży styl. Według tego stylu kształtowało się życie chrześcijańskie w Ojczyźnie naszej, organizacja Kościoła Świętego, kultura Narodu.”

Znakiem odradzania się Ojczyzny po zniszczeniach wojennych była odbudowa katedry Świętego Jana w Warszawie. W dniu konsekracji świątyni 9 czerwca 1960 roku Ksiądz Prymas mówił: „Świątynia jest jakby chlebną dzieżą, w której zaczyn Boży przenika i przerabia to, co w życiu naszym zbyt ludzkie, aby Bożym się stawało. [...] Tak ściśle związały się dzieje świętojańskiej świątyni z dziejami Narodu, że nie sposób ich rozdzielić. Losy Państwa odbijały się na tych murach i wypisywały swe wymowne znaki klęsk i chwały [...] Niedawne to chwile, gdy przez Archikatedrę biegł front walki. Nacierała nienawiść najeźdźcy, broniła świętych ołtarzy miłość i wiara powstańców warszawskich. Tu na posadce, którą omywamy dziś wodą poświęconą, płynęły potoki krwi najlepszych synów Stolicy. [...] Ci, którzy tu padli, pouczyli nas, jak trzeba żyć i umierać w obronie największych świętości Narodu”.

Podnoszenie świątyń z gruzów było znakiem, że Polacy chcą nadal kroczyć własnymi, od wieków wytyczonymi ścieżkami ku nowym wiekom kultury narodowej.

Kardynał Wyszyński wspierał liczne dzieła i inicjatywy mające na celu obronę i rozwój kultury polskiej. Podkreślał jej wielkie znacznie w życiu Narodu, który pomimo wielkich doświadczeń dziejowych nie chce umierać i ciągle się odradza.

Jest to wielka tajemnica Boża – mówił – Polacy są dziwnym narodem. Właśnie wtedy, gdy im trudno, gdy mają wielkie przeciwności, zdobywają się na potężne wysiłki. W czasie beznadziejnej niewoli pojawiły się najpiękniejsze postacie – wspaniała trójca wieszczów narodowych: Mickiewicz, Krasiński, Słowacki, później Norwid, wreszcie Sienkiewicz – potężne duchy, wyrosłe z bólu, męki i cierpienia Narodu. Jest coś w Narodzie polskim, że właśnie wtedy, gdy mu ciężko, mobilizuje wszystkie siły i zwycięża”.

Stefan kardynał Wyszyński widział w kulturze wartość wyrażającą się nie tylko we wspaniałych zabytkach, literaturze, sztuce, ale w całym życiu ludzkim, które Bóg przenika swoją miłością. „Ogromnie trudno jest dośledzić ten znikomy znak życia, który mieści się dobrze schroniony przez Stwórcę pod sercem matki. [...] Mamy zwyczaj niepotrzebnie obliczać sobie lata i zaglądać do dowodu osobistego. O naszym początku nic nam to nie powie. Bóg pierwszy mnie umiłował, to znaczy – pomyślał mnie, zanim o tym mówiono w ognisku rodzinnym. I właśnie tutaj zaczyna się kultura”.

Świat daleko odszedł od takiego rozumienia kultury. Zwycięża prawo walk i przemocy. W międzynarodowych układach sił nie liczy się człowiek. Dlatego Stefan kardynał Wyszyński z bólem mówił: „Ogromnie trudno jest po tylu latach dziejów ludzkości mówić dzisiaj o kulturze. Naprzód trzeba uwierzyć w godność człowieka. Współczesna ludzkość ma pracować na rzecz takiej kultury, która by doceniła zaczątek człowieka pod sercem matki i zrozumiała Boga Człowieka, klęczącego u stóp ludzi. Do tego jeszcze daleko, ale to jest osiągalne. Do tego ma zmierzać wysiłek prawdziwej kultury wszystkich ludów i narodów. [...] Zawsze mnie wzrusza, gdy widzę przed sobą małe dziecko, przewracające się na trawie, bo ten maluczki, zda się nieudolny człowiek, jest już głębią, a serce jego przepaścią – profundum. To jest człowiek! Wokół każdego człowieka, nawet najmniejszego, trzeba chodzić oględnie, wiedząc, że to jest cały, pełny człowiek i że jego możliwości są nieskończone”.

Prymas Tysiąclecia uczył, że kulturę ludzi i narodów poznaje się po sposobie odnoszenia się do człowieka.

Ten fundament ludzkiej kultury umacniał całym swoim życiem, nauczaniem i posługiwaniem! Uczył Naród dojrzałej kultury życia, kultury, która szanuje i dźwiga człowieka, eliminuje agresję i przemoc, szuka rozwiązań na drodze miłości społecznej, przebaczenia i dialogu. W ten sposób przygotował grunt dla „bezkrwawej rewolucji” i przezwyciężenia niewoli komunistycznej. Był to program obrony człowieka, troski o życie ludzkie, aby brat nie strzelał do brata. W tym duchu Prymas Tysiąclecia wychowywał Naród od początku swojego posługiwania – przed uwięzieniem i po odzyskaniu wolności. Przemawiając na Jasnej Górze w 1958 r. podczas ogólnopolskiej pielgrzymki pisarzy, prosił ich, aby jak psy lizali rany Narodu: „Język leczący rany nędzarza! Język liżący rany, gdy nikt już nie chce tego czynić, ‘psi język’. Mówi się: Wierny jak pies! Bo gdy już ludzie odejdą od człowieka nieszczęsnego i zostawią go w nędzy i męce, jeszcze pies siedzi i czuwa. [...] Może się na mnie obrazicie, wytworni Pisarze! Wszystko mi jedno. Obraźcie się na mnie i Wy! Będzie to jeszcze jedna kategoria ludzi, obrażających się na Prymasa. Ale Wam powiem: macie być psami, może jedynymi, którym została jeszcze odrobina miłości do człowieka pokaleczonego i poranionego! Wasz język musi im służyć, gdy ludzie wielcy i wspaniali, ucztujący w pałacach, już nie widzą człowieka poranionego, wyrzuconego na ulicę, wciąż jeszcze bitego i kopanego! Ktoś musi się nad nimi zlitować, bo to przecież twój brat, twój rodak! A chociaż byłby i twoim wrogiem – człowiekiem jest! [...]

Nazwałem Was ‘psami’ dlatego, że to właściwie Wy musicie użyć swego języka, aby ‘wylizać rany’ pobitych. I nie cofnę tej nazwy! Bądźcie raczej psami, abyście tylko pełnili zadanie, które tak jest potrzebne cierpiącej duszy Narodu”.

Prymas Tysiąclecia nie tylko innych wzywał do pełnienia tego zadania, sam, jak wierny pies, „lizał rany” Narodu.

Polska – ale jaka?

Dla nas po Bogu, największa miłość to Polska! Musimy po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej Ojczyźnie i narodowej kulturze polskiej. Będziemy kochali wszystkich ludzi na świecie, ale w porządku miłości. Po Bogu więc, po Jezusie Chrystusie i Matce Najświętszej, po całym ładzie Bożym, nasza miłość należy się przede wszystkim naszej Ojczyźnie, mowie, dziejom i kulturze, z której wyrastamy na polskiej ziemi. I chociażby obwieszczono na transparentach najrozmaitsze wezwania do miłowania wszystkich ludów i narodów, nie będziemy temu przeciwni, ale będziemy żądali, abyśmy mogli żyć przede wszystkim duchem, dziejami, kulturą i mową naszej polskiej ziemi, wypracowanej przez wieki życiem naszych praojców”.

Prymas Tysiąclecia często pytał: Jakiej chcecie Polski? Odwróćmy to pytanie i zapytajmy dzisiaj: Jakiej Polski on chciał?

Stefan kardynał Wyszyński chciał Polski mocnej duchem, opartej na fundamencie wiary. „Polska jest zespolona – mówił – nie jednym więzłem, nie parcianym powrozem. Polska jest zespolona sercem wiary. Jej siłą jest wiara Chrystusowa!”

W czasie prześladowania Kościoła upominał się o prawa ludzi wierzących we własnej Ojczyźnie. „I biskup katolicki, i kapłan katolicki, i każdy katolik w Polsce też jest Polakiem i też stanowi Naród. My, ludzie ochrzczeni, weszliśmy całą siłą naszego chrześcijańskiego ducha w życie Narodu i temu narodowi ani krzywdy, ani ujmy nie przynieśliśmy. Dlatego nie pozwolimy sobie zatkać ust przekupną dłonią”.

Prymas Tysiąclecia chciał Polski wolnej. Gdyby nie umiłowanie wolności nie byłoby naszej Ojczyzny na mapie świata: „Walki Polaków na wszystkich kontynentach, gdzie tylko podejmowano walkę o wolność, są tak znane w świecie, iż nadają nam miano Narodu najbardziej miłującego wolność. Podejmowano jednak nie tylko walki orężne, ale wysiłki w wewnętrznym życiu Narodu. Były one niekiedy bardziej znamienne i owocne, jako czynniki składowe odzyskanej później wolności niż zrywy orężne! Wolność Narodu nie wybuchła więc od razu, ale dojrzewała powoli. Była owocem długiego, historycznego trudu, noszona w wielkim miłującym łonie Narodu jak płód, który nosi matka pod sercem i musi wydać na świat wtedy, gdy przyjdzie moment dojrzałości ukształtowanego już w niej dojrzałego życia.

Nie myślcie, najmilsze dzieci Boże, że wolność spadła nam z nieba, bez wysiłku, bez udziału całego Narodu. Naród w niewoli nie przestał wierzyć w sprawiedliwość Bożą. Wołał nieustannie, cierpliwie, wytrwale: ‘Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie!’ Ten śpiew, krzyk rozpaczy, nadziei i wiary przebijał niebiosa, mobilizował całą Polskę, rozlegał się w kraju ojczystym i na wygnaniu, w więzieniach i kopalniach. Zewsząd podnosił się w niebo wielki, potężny głos Narodu, który nie chce i nie może umrzeć, bo mu nie wolno, nie ma do tego prawa!”

Polska nie mogła w ciągu dziejów liczyć na układy, na to, że jakieś państwo zrobi nam prezent z wolności. Polska musiała strzec swojej tożsamości i zmagać się o niepodległość. „Naród polski ma szlachetne ambicje, aby podnosić się – jak feniks – z popiołów. [...].Polska wróciła do praw wolnego państwa, ponieważ nigdy nie utraciła wiary w swoje prawo do wolności. Od początku swych dziejów Naród nasz pracował na odzyskanie wolności państwa, wyrabiając sobie na karcie Europy takie miejsce, iż nie zdołały go zatrzeć zmienione granice, podziały i zakusy potężnych monarchów wielkich imperiów. Bóg im odebrał ducha, a uciemiężony Naród pozostawił tam, gdzie zgodnie z zamiarami Opatrzności Bożej być powinien”.

Polska racja stanu domaga się szczególnego poszanowania więzi z przeszłością. Wpajał to w świadomość Narodu Prymas Tysiąclecia, ostrzegając, że nie wolno tworzyć „dziejów bez dziejów”.

Dziś, po dziesięciu wiekach nie możemy zacząć budowania w ‘czystym polu’. Polska bowiem ma wspaniałą przeszłość, ma swoje dzieje, kulturę, literaturę, sztukę, rzeźbę. Musimy więc nieustannie nawiązywać do przeszłości! Naród bez przeszłości jest godny współczucia. Naród, który nie może nawiązać do dziejów, który nie może wypowiedzieć się ze swoją własną duchowością – jest narodem niewolniczym. Naród, który odcina się od historii, który się jej wstydzi, który wychowuje młode pokolenie bez powiązań historycznych – to Naród renegatów. Nie wolno tworzyć ‘dziejów bez dziejów’; nie wolno zapomnieć o tysiącleciu naszej ojczystej i chrześcijańskiej drogi, nie wolno sprowadzać Narodu na poziom ‘zaczynania od początku’, jakby tu, w Polsce, dotąd nic wartościowego się nie działo; nie wolno milczeć, gdy na ostatni plan w wychowaniu młodego pokolenia spycha się kulturę rodzimą, jej literaturę i sztukę, i jej moralność chrześcijańską oraz związek Polski z Kościołem rzymskim i z przyniesionymi do Polski wartościami Ewangelii, Krzyża i mocy nadprzyrodzonych. Nasza godność narodowa wymaga, byśmy oparli się tej zarozumiałości, z jaką lekceważone jest wszystko, co polskie, na rzecz tak na nam obcego importu”.

Zmagał się Prymas Tysiąclecia z prześladowaniem, wytrzymywał ataki, że miesza się do polityki, ale nie ustawał w obronie tożsamości Ojczyzny, w dążeniu, aby Polska była Polską. „Na każdym progu walczyć będziemy o to, aby Polska – Polską była! Aby w Polsce – po polsku się myślało! Aby w Polsce – polski duch Narodu chrześcijańskiego czuł się w swobodzie i wolności.

Chociaż jeździmy za granicę na studia, w Polsce mogą się inne narody wiele nauczyć. Podziwiają one naszą cierpliwość, spokój, dojrzałość polityczną, naszą pracowitość, religijność, wierność Bogu, nasze umiłowanie wolności i pokoju. Są to wielkie walory i wielkie moce Narodu tak dziwnego, biednego, a jednak żywiącego swym chlebem wszystkich głodnych; tak zda się nieszczęśliwego, a jednak pełnego radości. W Polsce nawet przez łzy i ból śmieją się oczy naszych dzieci, matek, cór i synów. W Polsce nawet w obliczu śmierci dusza jest jasna, bo wie, że idzie w ramiona Ojca najlepszego, który jest Bogiem żywych, a nie umarłych. Mogą się zaiste inne narody wiele od nas uczyć. I dlatego dobrze, że Polska jest rozgrodzona na wszystkie strony. Gdybyśmy siedzieli za wysokimi górami, albo za rozległymi oceanami ubezpieczając się nimi, łatwo byśmy osłabli duchowo, szybko skarłowacieli, jak tyle narodów skarłowaciało. A ponieważ siedzimy na wielkiej przełęczy kulturalnej i dziejowej, ponieważ biją w nas wszystkie wichry, musimy się trzymać mocno, ażeby nie spaść. Musimy być trzeźwi, musimy chodzić na obydwu nogach, uważnie badając dookoła, jak poprzez grzbiety i szczyty, poprzez wykroty dziejowe przeprowadzić Naród bezpiecznie”.

Jakże wielka jest więc odpowiedzialność za nasze miejsce tutaj i za wypełnienie wszystkich obowiązków, które ciążą dziś na Narodzie polskim. Abyśmy jednak mogli wypełniać swoje zadania, niezbędna jest suwerenność narodowa, moralna, społeczna, kulturalna i ekonomiczna! Każdy Naród pracuje przede wszystkim dla siebie, dla swoich dzieci, dla swoich rodzin, pracuje dla swoich obywateli i dla własnej kultury społecznej. A chociaż dzisiaj tak jest, że pełnej suwerenności między narodami powiązanymi różnymi układami i blokami nie ma, to jednak są granice dla tych układów, granice odpowiedzialności za własny Naród, za jego prawa, a więc i za prawo do suwerenności”.

O sile Polski decyduje jej wewnętrzna duchowa moc. Dlatego polska racja stanu wymaga poszanowania moralności chrześcijańskiej. Prymas Tysiąclecia dźwigał Naród z wad i grzechów w imię dobra człowieka i Ojczyzny. Program moralnego odrodzenia Polski zawarł w Ślubach Jasnogórskich, które napisał w więzieniu w Komańczy. Naród złożył je na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 roku. Był to jednocześnie zryw wolności, czas pierwszego społecznego przełomu. Prymas Polski wzywał do rzeczywistej odnowy Ojczyzny: „Naród polski składał już wiele razy swoje ślubowania i chociaż dochował wiary Kościołowi, to jednak nie wyzbył się wielu nałogów i wad narodowych, które nie dadzą się pogodzić z postawą Narodu wierzącego. Tak często jesteśmy przedmiotem zgorszenia, gdy ludzie niewierzący patrzą na życie wierzących. Nasza moralna słabość i chwiejność, pomimo silnej wiary, nasz relatywizm moralny, skłonny do ulegania złym przykładom i prądom, posłuch najrozmaitszym błędom, nieraz wprost absurdalnym, upadek moralności małżeńskiej, niewierność, rozwiązłość, nietrzeźwość, to wszystko sprawia, że pion moralno-społeczny Narodu jest tak chwiejny. Umiemy trwać godzinami w świątyniach, stać na placu jasnogórskim jak stara dąbrowa, ale ulegamy łatwo najsłabszym nawet podnietom do wszystkich grzechów i występków. Jesteśmy duchowo rozdwojeni, rozbici psychicznie, a stąd pozbawieni stylu życia i charakteru narodowego. To wszystko umiemy dziwnie łączyć z naszym przywiązaniem do Kościoła, którego nie słuchamy w codziennym życiu; z naszą gorącą modlitwą, z której nie zbieramy należytych owoców; z naszą czcią do Matki Najświętszej, której tak przeciwne jest nasze życie codzienne. Zwalczać to rozdwojenie, zdobyć pion moralny, nauczyć się zwyciężać siebie, zdobyć męstwo wiary i życia chrześcijańskiego – oto błogosławione dążenie niemal zachowawczego instynktu narodowego i zmysłu katolickiego”.

Obronę zdrowia moralnego utożsamiał Kardynał Wyszyński z obroną Ojczyzny i jej miejsca w rodzinie narodów. Nawet od wrogów można się uczyć mądrości: „Wrogowie wiedzą, co narodowi służy, a co mu szkodzi. A jeśli chcą mu szkodzić, niszczą to, co mu pomaga. Dlatego też najeźdźcy zawsze niszczyli Kościół i chcieli zatrzeć ślady moralności chrześcijańskiej w życiu Narodu. Dlatego starali się Naród upodlić i rozpić. Są to lekcje z niedawnej przeszłości. Obyśmy ich szybko nie zapomnieli, mogą się nam bowiem przydać! Wrogów naszego Narodu poznajemy po tym, jak się odnoszą do Boga i do moralności chrześcijańskiej. Umieją oni ocenić sens tej moralności dla nas. Wiedzą, że jest ona siłą i mocą Narodu, że najlepiej służy jego bytowi, całości i jedności. I dlatego chcąc zniszczyć Naród, niszczą jego wiarę i moralność chrześcijańską”.

Polska pomimo swoich wad i słabości umie dźwigać się z grzechów i dochować wierności Bogu. To było i jest naszą szansą, naszą nadzieją także dzisiaj: „Byliśmy zawsze ciekawi świata. Na żądzę ‘nowostek’ w Narodzie narzekali wszyscy moraliści i publicyści polscy. Ale znaliśmy granice, które umieliśmy stawiać obcym duchowości polskiej wpływom; oparliśmy się niemczyźnie protestanckiej, kalwinizmowi, oparliśmy się wpływom tatarsko-tureckim, oparliśmy się amoralizmowi wieku Odrodzenia, chociaż przyjęliśmy jego sztukę. Polska dobrotliwość oparła się złym wpływom tylu zaborów i krzywd wyrządzanych przez najeźdźców. Dziś potrzeba nam wierności – zarówno naszemu duchowi narodowemu, jak i Ewangelii Chrystusowej. Potrzeba nam sumiennego wypełniania obowiązków, które płyną z odpowiedzialności za Naród i chrześcijańską Ojczyznę. I dlatego wzmacniamy naszego ducha ślubami i przyrzeczeniami, aby wytrwać”.

Obrona ziemi – gwarancją wolności Narodu

Prymas Tysiąclecia czerpiąc mądrość z księgi dziejów, którą umiał czytać z zadziwiającą umiejętnością i stosować do chwili obecnej, ostrzegał Polaków, aby nie wyzbywali się ziemi ojczystej.

Z przeszłości naszej możemy czerpać ostrzeżenie na przyszłość. Ziemi ojczystej trzeba zawsze bronić, a bronić jej można wtedy, gdy tkwimy w niej korzeniami jak drzewa. O wiele trudniej jest bronić Ojczyzny z miast, o ileż łatwiej ją wówczas zniszczyć! Trudniej wrogom dotrzeć do każdej wsi, do każdego zagonu, do każdej chaty, gdzie mieszkają ludzie związani głębokim uczuciem umiłowania ziemi, która daje i wsi i miastu chleb nasz powszechni, o który modlimy się do Ojca darów niebieskich.

Całe pokolenia ujarzmione przez obce narody, walczyły o prawo do własnej ziemi. Stąd szczególny charakter obronności ziemi. Nie tylko armia broni terenów ojczystych, ale i ludzie, którzy na niej żyją i – jak trawy wśród jałowców i gęstych lasów – bronią jej nienaruszalności. [...] Ziemia ojczysta, zwłaszcza w naszym układzie geopolitycznym, jest elementem tak doniosłym, że musi być należycie obsłużona.

Miłość do ziemi ojczystej gwarantuje wolność i stabilność Narodu w jego granicach. Przecież nie kto inny, tylko nasi nieprzyjaciele zwrócili na to baczną naszą uwagę w czasie okupacji, gdy mówili butnie: nam nie są potrzebni Polacy, nam jest potrzebna ich ziemia. Rozpoczęli więc tragiczną rozprawę z Narodem – wysiedlanie Polaków i niszczenie warstwy, która broni Polskę przed tym, by nie stała się lotnym piaskiem. [...] Tak było w czasie rozbiorów. Nie było, zda się, nikogo do obrony, ale pozostał Naród, który ogarniał sercem każdy zagon i nie pozwolił go sobie wydrzeć, bo to jest warunek trwałości naszego bytowania narodowego. Cóż z tego, że nabudujemy wiele miast, które się amerykanizują w swoim zewnętrznym wyglądzie? Cóż z tego, że wejdziemy w ślady swoistego kapitalizmu przemysłowego, jeśli nie będzie komu dostarczyć dla wielkich miast chleba, warzyw i wszystkiego, czego pilnie potrzebuje dziecko, i mędrzec, i starzec.

Dlatego też niezmiernie doniosłą rzeczą jest docenić znaczenie prywatnej własności rolnej, bo to jest warunek stabilności bytowania Narodu. [...] Zgadzamy się z tym, że trzeba poprawić warunki życia i pracy rolników, starać się o to, aby ich praca była lżejsza, ale musimy jak drzewa korzeniami trzymać się gleby ojczystej, aby Naród nie był przepychany w swoich granicach etnicznych na skutek słabego zaludnienia i niedostatecznego wszczepienia się w ojcowiznę.

Ponieważ Polska jest krajem rolniczym, należy w licznych i skomplikowanych zadaniach naprzód wykorzystać dla dobra społecznego właściwości i wartości przyrodzone, naturalne naszego układu bytowego. Dlatego musi istnieć realizm w budowaniu lepszej przyszłości. Realizm ten wyraża się tym, że stoimy na ziemi, a ziemia ta jest żyzna. [...] Polska nie może żyć z importu ziarna, bo bogaciła się przez eksport. Tak było przecież za czasów królewskich, na ziarnie wzbogacił się Gdańsk. I dzisiaj dowartościowanie pracy na roli będzie ustawieniem się na właściwym gruncie wszelkiego budowania i pomyślności naszej wspólnoty narodowej.

Polska położona między tymi molochami, choćby się porozumiała dokładnie z państwami słowiańskimi, musi pamiętać, że teren ten będzie tym bardziej obronny, tym bardziej zwarty, i ekonomicznie, i narodowo, i kulturalnie, i militarnie, im lepszą opieką będzie otoczony człowiek pracujący na roli”.

Stefan kardynał Wyszyński był przekonany, że siła Polski polega na rolnictwie. Zapytany, jak wyprowadziłby Polskę z kryzysu gospodarczego, odpowiedział: „Postawiłbym na rolnictwo”.

W sytuacji naszego kraju, rozwijając przemysł przetwórczy, sprzyjając rolnictwu warzywnemu, sadownictwu i hodowli, można by wyżywić nie tylko Polskę, ale całą Skandynawię, Niemcy Wschodnie, Białoruś, która – jak wiadomo – ma ubogie ziemie. Nie mówię o Ukrainie, która jest krajem bardzo żyznym [kiedy Ksiądz Prymas to mówił, nie było jeszcze katastrofy w Czarnobylu]. Można by pomóc jeszcze Bałkanom, a na pewno i Czechom, którzy nie mają tak korzystnych warunków rolniczych jak my. Gdyby zamiast wielkich nakładów na rozwijanie ciężkiego przemysłu do poziomu krajów zachodnich, pieniądze te włożono w subwencje rolne, na pewno Polska wyżywiłaby siebie, a przez eksport żywności stworzyłaby dodatni bilans handlowy z Zachodem”.

Społeczny program odnowy

Fundament całego ładu społecznego to poszanowanie praw osoby ludzkiej. To jest najważniejszy punkt programu społecznego Prymasa Tysiąclecia. „Epoki historyczne oceniamy według sposobu obchodzenia się z człowiekiem. Dzisiaj ocenia się wartość ustrojów według przepisów podchodzenia do człowieka. Nie liczba fabryk ani charakter organizacji życia gospodarczego świadczy o jego wartości, tylko sposób traktowania człowieka.

Wartość ustroju i doktryna zależy od tego, czy odpowiada ona tęsknotom i współczesnym zamówieniom społeczeństwa. Jeśli nie odpowiada skazuje się na śmierć. Po tym poznaje się również epoki historyczne, jak sobie poradziły z człowiekiem i co mu dały. Ostatecznie ciągle aktualny jest w świecie prymat osoby ludzkiej, i na to nie ma rady! Może istnieć doktryna ustanawiająca prymat rzeczy, ale prędzej czy później sama się unicestwi, bo zawsze najważniejszą ‘rzeczą’ pozostanie człowiek”.

Zagadnienia społeczne były pasją życia Stefana kardynała Wyszyńskiego. Studiując na KUL-u [1925-1929] prawo kanoniczne ukończył równocześnie wydział nauk społecznych. Do wybuchu II wojny światowej pracował we Włocłwaku jako znany kapłan społecznik. Był duszpasterzem ludzi pracy. Prowadził Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy, współpracował z Chrześcijańskimi Związkami Zawodowymi.

Punktem orientacyjnym jego przekonań społecznych była Boża wizja człowieka – jako osoby. Będąc osobą – człowiek posiada niezbywalne prawa. Z tymi prawami wiążą się obowiązki społeczne. Bez poszanowania tego naturalnego ładu niemożliwa jest sprawiedliwość.

Istnieje głęboka i nierozerwalna więź między prawem Bożym i prawem ludzkim. Prawo Boże czerpie swoje natchnienie z mocy, którą Ojciec niebieski włożył w naturę człowieka. [...] Prawo zaś ludzkie, stanowione przez ludzi, musi być zawsze wpisane w ramy prawa Bożego. Prawo ludzkie nie może być nigdy przeciwne prawu Bożemu. Gdyby było przeciwne, w sumieniu nie obowiązuje, przestaje bowiem być prawem, choćby uchwalone było przez wszystkie parlamenty świata. Nie jest prawem, gdy sprzeciwia się prawu Bożemu, prawu natury, prawu człowieka – dziecka Bożego, a zwłaszcza Chrystusowemu prawu miłości Boga i ludzi”.

Na tym fundamencie prawa naturalnego opiera się koncepcja człowieka jako osoby.

Stefan kardynał Wyszyński, bez względu na ustrój, ukazywał wykroczenia przeciwko temu, ustanowionemu przez samego Boga, porządkowi.

Widział on błędy zarówno indywidualizmu, jak i kolektywizmu. Pogląd indywidualistyczny, właściwy kapitalizmowi bierze pod uwagę tylko jednostkę, indywidualne dobro, jednostkowy charakter człowieka.

Pogląd kolektywistyczny natomiast, właściwy komunizmowi akcentuje zbiorowość, dobro klasy i mas. Ocenia człowieka przedmiotowo, jedynie pod kątem zbiorowości: „Te obydwa wynaturzenia tworzą doktryny i ustroje, które są antyhumanistyczne. Trzeba bowiem dostrzec istnienie całego człowieka, a więc i jego znaczenie społeczne i jego znamię jednostkowe. Synteza tych znamion jest dopiero prawdziwym człowiekiem. Cały wysiłek musi zmierzać do tego, żeby uprzytomnić sobie zasadę, iż miedzy tymi znaczeniami musi być harmonia, bo w całej naturze jest harmonia.”

Stefan kardynał Wyszyński ostrzegał przed hegemonią państwa, przed upaństwowieniem własności, struktur społecznych i, co najbardziej niebezpieczne, myślenia człowieka. Wtedy łatwo jest manipulować ludźmi, zniewalać ich, krzywdzić: „Władza musi się odwoływać do sumienia a nie siły. Wynika z tego ograniczenie siły porządkującej świat przez prawo naturalne osoby ludzkiej, i przez to, że władza jest ustanowiona nie tylko dla dobra jednostki lub jakiejś frakcji czy partii, lecz dla dobra powszechnego – dla wspólnego dobra obywateli. Stare prawo rzymskie określa to pojęcie – bonum commune totius universi, a polska tradycja polityczna mówiła o ‘dobru Rzeczypospolitej’. A więc nie o dobru takiej czy innej grupy, tylko o dobru wszystkich ludzi, nad którymi władza ma czuwać, aby wypełniając obowiązki, mieli również zagwarantowane i swoje prawa. Stąd do władzy publicznej należy czuwanie nad tym, aby jedni obywatele nie ograniczali praw innych”.

Nie to, co się podoba grupie rządzącej ma moc obowiązującą „tylko to, co jest zgodne z ładem i porządkiem moralnym – z rozumnym charakterem osoby ludzkiej i z jej uprawnieniami. Nie są one nadane przez żadną władzę ziemską, lecz pochodzą z prawa przyrodzonego. Z kolei prawo przyrodzone, czyli wszczepione w osobę ludzką, pochodzi od Stwórcy”.

W imię tego prawa kardynał Wyszyński bronił człowieka i Naród przed nadużyciami władzy i niesprawiedliwością: „Ja osobiście, od bardzo dawna, bo jeszcze w rozmowach z p. Gomułką, stawiałem te sprawy jasno. Zwłaszcza, gdy idzie o trudności zaopatrzenia, o warunki, higienę i bezpieczeństwo pracy, bo na te tematy mieliśmy – szczególnie gdy chodzi o sytuację w kopalnictwie – bardzo dużo wiadomości. Toczyłem dość długie rozmowy z władzami. Jedno z moich spotkań z p. Gomułką i p. Cyrankiewiczem trwało od godziny piątej po południu do wpół do czwartej rano, bez przerwy. I wtedy można i trzeba było stawiać wymagania z pozycji problemów moralnych. [...] Ostatnie moje rozmowy miały miejsce w dniu 24 sierpnia 1980 roku z p. Gierkiem. Rozmawiałem z nim wieczorem przed wyjazdem do Częstochowy i zwróciłem uwagę na niebezpieczeństwa które idą. Domagałem się, aby p. Gierek pogodził się z faktem, że muszą istnieć odrębne związki zawodowe i że trzeba uznać prawo do strajków”.

Kardynał Wyszyński swoim autorytetem moralnym przygotowywał glebę, na której wyrosła prawdziwa ludzka solidarność. Zaowocowała ona ruchem społecznym o tej nazwie. Wiele wysiłku włożył Kościół w to, aby w latach osiemdziesiątych mogły powstać niezależne związki zawodowe.

Na pytanie – co mamy czynić, aby siebie i Ojczyznę wydobyć z trudnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy kardynał Wyszyński odpowiadał: „Ongiś myślano, ze wystarczy być sprawnym rzemieślnikiem, kompetentnym fachowcem. Dzisiaj uważa się, że do wszystkich rodzajów kompetencji trzeba dołożyć jeszcze pion moralny człowieka. Kiedyś uważało się, że ekonomia sama w sobie, ze swoimi – jak się mówiło – naturalnymi prawami, zapewni należyte funkcjonowanie gospodarki narodowej. Dziś już uważa się inaczej. Nie wystarczy sama ekonomia, konieczny jest i w tej dziedzinie ład życia i porządek moralny, konieczne jest poczucie więzi społecznej i świadomość wspólnoty, o której mówi nam Pismo Święte: ‘Jedni drugich brzemiona noście’”.

Jako jeden z warunków odnowy społecznej kardynał Wyszyński wymienia stosunek do pracy: „Rozważmy, że nieustannie korzystamy z owoców pracy ludzkiej. Wszyscy, jak tu stoimy, nie możemy powiedzieć, że jesteśmy tak samo wystarczalni i autonomiczni, że nic nas nie obchodzą inni ludzie. Przecież tyle im zawdzięczamy i tak jesteśmy od nich uzależnieni! [...] Prawdziwie jesteśmy spowici dłońmi ludzkimi. [...] My korzystamy z pracy innych. Oni korzystają z naszego trudu. Mówi się krótko w prawie: jest to tzw. sprawiedliwość zamienna. Ty mnie świadczysz to, ja tobie coś innego. Moja praca jest potrzebna setkom ludzi, praca setek ludzi jest potrzebna mnie. Moja osobowość musi świadczyć innym, bo setki i tysiące świadczą mnie”.

Nasza praca jest służbą społeczną. Dzisiaj jest ona za bardzo zetatyzowana i ekonomizowana. Człowiek pracuje, bo ma etat, lub też nie pracuje. Człowiek pracuje dlatego, że tworzy jakieś dobro ekonomiczne. Pamiętajmy jednak, że praca służy nie tylko wytwarzaniu dóbr, ale i naszemu rozwojowi osobowemu. Praca też jest służbą społeczną”.

Drugi warunek to właściwe korzystanie z prawa własności. „Chociaż byśmy byli należycie uposażeni, może dzięki naszej osobistej pracy, pamiętajmy, że przy największym nawet wysiłku osobistym musimy korzystać z pracy innych. Dlatego też i owoce pracy, czyli nasza własność, nie ma wymiaru własności absolutnej. I to nie tylko dlatego, że nie jesteśmy pewni jutra, ale także dlatego, że chociaż dla ładu społecznego niezbędne jest posiadanie prywatne, jednak zawsze trzeba się liczyć z tzw. użytkowaniem wspólnym, co ma szczególnie doniosłe znaczenie w sytuacjach trudnych. Weźmy np. zagadnienie zaopatrzenia społecznego – czy nie należałoby pomyśleć o dawnej chrześcijańskiej zasadzie: posiadanie prywatne, użytkowanie wspólne. Pod tym kątem trzeba spojrzeć na wszystkich ludzi potrzebujących pomocy, zwłaszcza na dzieci licznych rodzin i matek osamotnionych. Tak też trzeba by spojrzeć na potrzeby ludzi starych, pozbawionych opieki swoich dzieci. Tym ludziom należy się od nas pomoc”.

Istotnym warunkiem odnowy społecznej jest szacunek dla każdego człowieka, dla jego praw i potrzeb. Prawdziwa linia odnowy biegnie nie pomiędzy partiami politycznymi, ale poprzez sumienie człowieka. Kardynał Wyszyński mówi o sumieniu osoby ludzkiej, o sumieniu rodzinnym [które rozumiał jako echo sumienia człowieka odzywające się w życiu rodzinnym], mówił o sumieniu narodowym, zawodowym i wreszcie obywatelsko-politycznym.

Dlatego najważniejszym warunkiem społecznej odnowy Ojczyzny jest odrodzenie człowieka. „Każdy musi zacząć od siebie, abyśmy się prawdziwie odmienili. A wtedy, gdy wszyscy będziemy się odradzać i politycy będą musieli się odmienić, czy będą chcieli, czy nie. Jeżeli człowiek się nie odmieni, to najbardziej bogate państwo nie ostoi się, będzie rozkradane i zginie. Cóż bowiem z tego – powiem może trywialnie – że krążąca butelka spirytusu przejdzie z rąk jednych pijaków, do rąk innych pijaków! Powiem jeszcze bardziej drastycznie: że klucz od kasy państwowej przejdzie z rąk jednych złodziei w ręce drugich złodziei?! Przecież chyba nie o to idzie, żeby wszyscy złodzieje mieli dostęp do kasy i wszyscy pijacy do wódki, tylko żeby sumienie wszystkich się obudziło, żebyśmy zrozumieli naszą odpowiedzialność za Naród, który Bóg wskrzesza. Pamiętajmy, że ludzie ze starymi nałogami nie odnowią Ojczyzny”.

Zakończenie

Warszawie Ksiądz Prymas Wyszyński zostawił specjalny program w czasie uroczystości milenijnych w 1966 roku. Na demonstrację nienawiści i przemocy, na obelgi wykrzykiwane przeciwko niemu na ulicach Warszawy, odpowiedział przebaczeniem i miłością. Była to dla Warszawy i całego Narodu wielka lekcja wiary i kultury polskiej:

„’Będziesz miłował bliźniego swego’. I to każdego. Tego, co ma serdeczne oczy, i tego co ma oczy szklane. Tego, co ma żar w piersi, i tego co nosi w piersi kamień. Tego, który ma ku tobie wyciągniętą braterską dłoń i tego, który cię dźga oczyma. Każdego! Bóg nie tworzy granic, nie przeprowadza ich między ludźmi [...]. Ten zwycięża, choćby był powalony i zdeptany – kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depce. Ten ostatni przegrał. [...] Kto walczy z Bogiem miłości – przegrał! A zwyciężył już dziś – choćby leżał na ziemi podeptany – kto miłuje i przebacza, kto jak Chrystus oddaje serce swoje, a nawet życie za nieprzyjaciół swoich.

Ten, kto zamknął się w nienawiści, już się skończył. A narodził się do nowego życia ten, kto z piekieł nienawiści wyszedł na światło Boże, spojrzał ku wszystkim dzieciom Bożym, bez wyjątku, i powiedział: Przyjacielu! Bracie! Mój Bracie nieszczęśliwy, ale jednak Bracie!”

Anna Rastawicka


Za: http://www.warszawa.mazowsze.pl/panel/rastawicka.htm

PIERWOTNIE NA FRONDA.PL 28.05.2016 r.