Brałem niedawno udział w wielce uczonej debacie o Międzymorzu. Skądinąd celowo kpiąco piszę "wielce uczonej", bo mam wrażenie, że cechą naszych debat jest ich niesamowita właśnie "uczoność", która odróżnia nasze dyskusje od analogicznych toczonych na Zachodzie. "Uczoność" jest dodatkowo niemal zawsze odwrotnie proporcjonalna do stopnia kontaktu uczestników z rzeczywistością.

Ja koncepcję Międzymorza uważam za potencjalnie ciekawą i być może pożyteczną - inna sprawa, że niekoniecznie wyłącznie w wypadku rozpadu istniejącej architektury bezpieczeństwa. Śmiało możemy sobie przecież wyobrazić sytuację, gdy UE i NATO pokonują kryzys, a Międzymorze (oczywiście zredukowane co do skali zamierzeń) staje się po prostu układem państw regionu, które wspólnie grają w ramach UE i NATO. Tyle, że póki co to pieśń przyszłości i mówienie o Międzymorzu (i - rzecz jasna - polskim w nim przywództwie) przy złych relacjach z Litwą, nijakich z Czechami i Słowacją, pozornie świetnych z Węgrami i antyniemieckich resentymentach, które lada dzień spowodują, że każdy orientujący się na Berlin zacznie Warszawę omijać szerokim łukiem to tyle, co mrzonka. Budujmy więc relacje regionalne, a jak już je wybudujemy - kreślmy dalej idące plany. Tymczasem dobrze idzie nam tworzenie śmiałych planów, a gorzej "day to day business" z sąsiadami.

Gdy o tym myślę przypominają mi się słowa napisane ponad pól wieku temu przez Stanisława Cata - Mackiewicza w "Polityce Becka":

"Beck dążył do stworzenia obronnego systemu państw naokoło Polski i to mogło być słuszne gdyby nie to, że Beck antydatował wypadki i nie mając jeszcze tego systemu obronnego, zresztą nieprawdopodobnie trudnego do zrealizowania, postępował tak, jakby on już istniał. Nie mając sił realnych, Beck imaginował je sobie, grał w polityce zagranicznej tak, jakby te siły posiadał."

Prawda, że warto czytać klasyków?

Witold Jurasz @ Facebook