Prezydent Andrzej Duda w ostatnim czasie mocno „podpadł” twardemu elektoratowi Prawa i Sprawiedliwości. O ile zawetowanie ustaw sądowych autorstwa PiS niektórzy jeszcze jakoś „przełknęli” lub odebrali jako próbę uspokojenia nastrojów, o tyle znacznie ciężej przyszło im zaakceptować pewne wydarzenia, które miały miejsce już później.

Wielu sympatyków PiS wciąż nie może pogodzić się nie tyle z dymisją premier Beaty Szydło, co z dymisją ministra Antoniego Macierewicza. Po tym, jak media w ubiegłym roku informowały o konflikcie między prezydentem a ówczesnym szefem MON, to właśnie Duda był odbierany jako osoba odpowiedzialna za dymisję Macierewicza. I skoro wymusił dymisję ministra, który w czasach PRL działał w opozycji antykomunistycznej, płacąc za to wysoką cenę, a już po 1989 r. walczy z „układem” niszczącym Polskę, z „pogrobowcami”, „spadkobiercami komunizmu”, znaczy, że mogą stać za nim jakieś „mroczne siły”: jedni dopatrują się ich w otoczeniu prezydenta, m.in. szefie BBN, Pawle Solochu (a jak Soloch, to pewnie i Unia Wolności) czy rzeczniku prasowym, Krzysztofie Łapińskim, inni- w Izraelu, który jednak jest naszym ważnym sojusznikiem i z którym politycy partii rządzącej starają się zachować jak najlepsze stosunki, choć nie zawsze się to udaje (vide: nowelizacja ustawy o IPN) i nie zawsze widzimy taką wolę również po drugiej stronie. Zdaniem niektórych, Dudą sterować mogą także sędziowie, którzy nie chcą zaakceptować reform wymiaru sprawiedliwości i to mogłaby być teoria najbliższa prawdzie, co pokazuje chociażby kuriozalna sytuacja z prof. Małgorzatą Gerdsorf i sędzią Józefem Iwulskim. Wreszcie: sugestie, że głowa państwa chodzi na pasku dawnych WSI (mocne oskarżenie, gdy mówimy o polityku, który pracował w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dodajmy, że to właśnie nieżyjący już prezydent Kaczyński nie chciał publikacji aneksu WSI). Część sympatyków PiS już teraz, choć do wyborów pozostały dwa lata, zapowiada, że na prezydenta Andrzeja Dudę już nie zagłosuje. Pytanie, na kogo w takim razie, skoro już coraz wyraźniej widzimy, wybory prezydenckie w 2020 r. będą starciem Dudy i Tuska? Zawsze można co prawda nie pójść na głosowanie, ale to odbiera nam prawa do wszelkich narzekań. 

O ile obecny prezydent w ostatnim czasie zbiera „cięgi” z obu stron (jedni powtarzają jak mantrę: "Łamie Konstytucję" i atakują go dosłownie za wszystko, inni uważają, i to zupełnie poważnie, że prezydent chodzi na pasku jakichś "ciemnych sił", czy to zagranicznych, czy to krajowych i sabotuje Dobrą Zmianę), o tyle w byłym premierze, a obecnie szefie Rady Europejskiej, środowisko „antyPiS'u” widzi dziś niemal Mesjasza, wybawcę na białym rumaku, rycerza w niebieskiej zbroi z dwunastoma złotymi gwiazdami.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński już teraz zapowiedział w obszernym wywiadzie dla tygodnika „Sieci”, że obecny prezydent pozostanie kandydatem PiS na ten urząd w wyborach, które czekają nas za dwa lata. Bo, racjonalnie rzecz biorąc, jeśli nie Duda, to kto? Który inny polityk miałby szansę wygrać z Donaldem Tuskiem, bo coraz wyraźniej widać, że właśnie o to idzie gra?

Trzeba przyznać, że ostatnimi czasy decyzje prezydenta wydają się co najmniej dziwnie. Mowa chociażby o groteskowej sytuacji wokół Sądu Najwyższego. I prezes tej instytucji (w myśl ustawy o SN, już „BYŁA pierwsza prezes”) głowę państwa po prostu ograła. Zresztą tydzień temu było wiadomo, że „coś tu nie gra”, kiedy zamiast prezydenta zapowiadane oświadczenie wygłosił minister Paweł Mucha. Pomysł z referendum w sprawie Konstytucji nie jest dobrze widziany również w Prawie i Sprawiedliwości. Jak się okazało, Polakom jako "następcę" prezes Gersdorf przedstawiono sędziego, który sam uważa, że jest ona nadal, do 2020 r., I prezesem SN i może co najwyżej pełnić obowiązki przypisane tej funkcji jedynie podczas nieobecności Małgorzaty Gersdorf. Mamy patową sytuację, gdy politycy z otoczenia prezydenta oraz obozu rządzącego nazywają prof. Gersdorf "byłą" lub "emerytowaną" I prezes SN, natomiast duża część środowiska prawniczego, na czele z samą zainteresowaną uważają, że jej kadencja trwa do 2020 r.. Wydaje się, że prezydent coś tu zaniedbał albo przestraszył się prezes Gersdorf. Z drugiej jednak strony, nasuwa się pytanie, co w takiej sytuacji zrobić? Usunąć I prezes siłą? Wziąć zbuntowanych sędziów na czele z Gersdorf "na spokój i przeczekanie"? 

Spada również zaufanie do prezydenta. W sondażu IBRIS na zlecenie Onetu, nieznacznie bo nieznacznie, ale jednak, wyprzedza go szef Rady Europejskiej. Większym od głowy państwa zaufaniem cieszy się premier Mateusz Morawiecki, jednak liderem rankingu pozostaje Donald Tusk. Natomiast w kolejnych sondażach CBOS, Duda od stycznia (wówczas zaufanie do głowy państwa deklarowało 73 procent ankietowanych, dziś w sondażu z przełomu czerwca i lipca, Duda cieszy się zaufaniem 60 procent respondentów) zaliczał spadki. Być może, po „błogosławieństwie” prezesa PiS, „twardy” elektorat jednak da obecnemu prezydentowi szansę. Należało by bowiem przede wszystkim postawić sobie ważne pytanie: Jeżeli nie Andrzej Duda, to kto?

W miarę jak rosły podejrzenia „twardego” elektoratu oraz tych Polaków, którzy nie są na co dzień wyborcami PiS, a prawicowych czy antysystemowych formacji i w maju 2015 głosowali nie tyle "na Dudę", co "przeciw Komorowskiemu" wobec prezydenta, zaczęto spekulować, że w wyborach prezydenckich w 2020 r. z ramienia PiS wystartuje właśnie była premier, Beata Szydło. W kwietniu tego roku „Super Express” informował, że w PiS „pojawił się taki plan”. Było to po zawetowaniu przez prezydenta ustawy degradacyjnej. Dziś jednak wiemy już, że Andrzej Duda będzie ubiegał się o reelekcję właśnie z ramienia PiS, była premier miałaby natomiast wystartować w przyszłym roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego (choć sama na razie tylko „nie zaprzecza”). Grudniowo-styczniowa karuzela rekonstrukcyjna przyzwyczaiła nas jednak, że jeżeli chodzi o PiS, to w każdej plotce może być ziarenko prawdy. Beata Szydło cieszyła się przecież dużą sympatią i zaufaniem wyborców, choć obecnie, jak się wydaje, nieco usuwa się w cień, sympatycy Prawa i Sprawiedliwości przyzwyczaili się już do premiera Morawieckiego, a przeciwnicy- tak jak atakowali poprzedniczkę, tak dziś atakują obecnego szefa rządu. Jednocześnie sondaż Millward Brown dla Faktów TVN i TVN24 z drugiej połowy marca b.r. jednoznacznie pokazał, że zarówno fakt przyznania nagród ministrom w rządzie Szydło, jak i późniejsze ostre wystąpienie wicepremier w Sejmie, zostały odebrane raczej źle.

A może Antoni Macierewicz? Zaznaczmy od razu, że sytuacja jest czysto hipotetyczna. Były szef MON sam nie wykazywał nigdy zamiarów kandydowania na prezydenta, wydaje się również, że PiS raczej takiego rozwiązania nie planuje. Niemniej, taki scenariusz pojawia się w marzeniach twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości (wystarczyło przejrzeć chociażby komentarze w mediach społecznościowych po dymisji Macierewicza). Od pewnego czasu w mediach pojawiają się spekulacje, że dyrektor Radia Maryja i Telewizji Trwam, o. Tadeusz Rydzyk tworzy partię bądź też przygotowuje własną listę do Parlamentu Europejskiego. Jej filarem mieliby być zdymisjonowani w styczniu ministrowie, Jan Szyszko i właśnie Antoni Macierewicz. Jedno jest pewne: PiS na Macierewicza raczej nie postawi, byłemu szefowi MON powierzone zostało przecież inne odpowiedzialne zadanie, którym jest wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej.  Sam polityk zaprzecza rewelacjom na temat tworzenia przez Rydzyka partii wyrzuconych z rządu i mocno związanych z „Toruniem” ministrów, a tym bardziej: rzekomych planów odejścia z PiS. Medialne spekulacje dotyczą wyborów do Europarlamentu, zaś człowiek z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego miał wyjawić w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że toruński redemptorysta "blefuje". Niedawno jednak ojciec Tadeusz Rydzyk, goszcząc Antoniego Macierewicza w audycji na antenie Radia Maryja i Telewizji Trwam dał do zrozumienia, że nie wie, czy za dwa lata zagłosuje na Dudę. Gdyby jednak- czysto hipotetycznie, doszło do takiej sytuacji i środowisko Radia Maryja wystawiłoby własnego kandydata, na przykład Antoniego Macierewicza, mielibyśmy zapewne do czynienia co najwyżej z rozdrobnieniem głosów na Andrzeja Dudę. Podobnie jak Robert Biedroń mógłby co najwyżej rozdrobnić głosy na Donalda Tuska. 

W takiej sytuacji Prawu i Sprawiedliwości pozostaje postawić na Dudę. Mimo że czasem trudno zrozumieć jego decyzje (ustawy sądowe, degradacja, referendum czy też „wyznaczenie następcy” Małgorzaty Gersdorf), nie można zapominać, że ten początkowo słabo znany i niezbyt wyróżniający się polityk został prezydentem RP po tym jak zbudował ogromny kapitał zaufania. Kojarzył się z „młodością”, „świeżością”, „aktywnością”. Najciekawsze jest to, że z Donaldem Tuskiem jest podobnie. Trzeba przyznać mu jedno: żaden polityk opozycji: ani Grzegorz Schetyna, ani Ryszard Petru, ani Rafał Trzaskowski, ani tym bardziej Włodzimierz Czarzasty nie dorównuje Tuskowi pod względem charyzmy. Podobnie jak żadnemu politykowi PiS nie udało się w tak krótkim czasie osiągnąć tyle, co Andrzejowi Dudzie, którego wyborcza batalia z Bronisławem Komorowskim jako żywo przypominała walkę Dawida z Goliatem. Co więcej, wydaje się, że wyborcy Prawa i Sprawiedliwości ufają decyzjom Jarosława Kaczyńskiego, któremu intuicji politycznej odmówić na pewno nie można. A jak na razie nic nie wskazuje, by lider PiS chciał zmienić kandydata na prezydenta. 

Joanna Jaszczuk