Czy można było obalić komunistów bez paktowania? Pyta w swoim felietonie opublikowanym na portalu salon24.pl Jan Mak. 

W rubryce „Nie przegap” wisi od pewnego czasu notka Igora Janke zaczynająca się powyższym tytułem. Nie wydaje mi się, żeby pytanie to budziło dzisiaj duże zainteresowanie i wahałem się, czy w ogóle wypowiadać się na ten temat. Do momentu, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że pytanie to ma zupełnie aktualny aspekt.

Bronisław Wildstein w swoim telewizyjnym południku próbował rozwikłać kwestię, dlaczego środowisko byłego KOR podzieliło się i nie potrafi wspólnie obchodzić 40 rocznicy powstania. Niestety dyskusja była dość niemrawa i ciągle uciekała na manowce. Uwaga o „zdradzie elit” Zofii Romaszewskiej uciekła gdzieś bokiem. Tymczasem to właśnie dotyka istoty sprawy i ma ścisły związek z pytaniem „Czy można było obalić komunistów bez paktowania?”.

Ja osobiście, jak większość środowiska SW (Solidarności Walczącej), uważałem, że nie należy paktować z komunistami (z bandytami), że w 1989 roku trzeba było poczekać jeszcze rok i z komuną omawialibyśmy co najwyżej zasady bezwarunkowej kapitulacji. Gdy rozpoczęły się rozmowy Okrągłego Stołu uznałem, że trudno, jest to zdanie większości opozycyjnych liderów podziemia, może mają rację. Na przewidywanie skutków w tej dziedzinie nie ma mądrych. Niech rozmawiają. Nie przyszło mi do głowy, że część z nich udawała krzycząc „Precz z komuną”. Byłem przekonany, że gdy tylko nadarzy się okazja wszelkie umowy z komunistami zostaną unieważnione – bo umowy z pistoletem przy skroni nie mają ani mocy prawnej ani moralnej, bo umowy z bandytą są zawsze tylko taktycznym wybiegiem.

Tymczasem okazało się, że część liderów podziemia uznała, że nową Polskę trzeba budować właśnie w porozumieniu z komunistami, i co szczególne, gwarantując tym ostatnim uprzywilejowany start w nowej rzeczywistości. Większość ludzi ze środowiska SW uznała to za zwyczajną zdradę: zdradę ideałów i kolegów. Ja też to uznałem za zdradę: ale dla mnie inną rzeczą jest nazywanie procesów, ocenianie czynów, a inną stosunek do poszczególnego człowieka. Każdy poszczególny człowiek mógł tam mieć swoje własne uzasadnione powody. Wobec indywidualnych ludzi staram się być wyrozumiały i w ogóle nieskory jestem do rzucania w kogokolwiek kamieniami (chociaż za podejrzenie rzucania kamieniami w funkcjonariuszy siedziałem w areszcie :). Ale rozumiem tych, którzy uważają, że takiej zdrady, bez uznania własnego grzechu i skruchy, nie przebacza się. To jest powód dlaczego część ludzi po naszej stronie nie chce świętować niczego wspólnie z tamtymi. Dlaczego tamci nie chcą świętować wspólnie, mimo wielkodusznego zaproszenia Prezydenta RP? Może czują swoją winę i nie potrafią wybaczyć tym, którzy poszli prostą drogę. Może taka zdrada odbiera po prostu rozum. A może niektórzy z nich to zwyczajne świnie? Nie wiem.

Wiem natomiast, bardziej niż wtedy, że gdybyśmy poczekali, gdyby wśród nas było więcej ludzi, którzy naprawdę narażali się dla idei, a nie dla intryg, kasy i podziału łupów, to dziś Polska wyglądałaby inaczej. Okragły Stół opóźnił nasz marsz do prawdziwie niepodległej i suwerennej Rzeczpospolitej, wolnej od upiorów postkomunizmu i generowanych przez postkomunizm podziałów co najmniej o 10 lat. Dlatego wtedy warto było poczekać.

Jan Mak/salon24.pl