Mówi się o mediach „czwarta władza”. Dziś coraz wyraźniej widać, że to przeszłość. Główne media od wielu lat idą ręka w rękę z rządzącymi. Jeśli w określeniu mediów miałoby występować słowo „władza”, to trzeba by je określić jako „propagandowe wsparcie władzy”.

Celność tej charakterystyki potwierdza nawet tak wąska perspektywa, jaką stanowi ostatni tydzień. Służebność niektórych mediów jest wprost porażająca. To niebywałe.

Oto fakty na poparcie tej tezy. Jednym z najważniejszych wydarzeń nie tylko dla Warszawy, ale dla całego kraju, nie tylko dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale dla calej Platformy Obywatelskiej było warszawskie referendum w sprawie odwołania HG-W ze stanowiska prezydenta stolicy. Nie wnikając w wynik referendum, doraźnie korzystny dla Gronkiewicz-Waltz, już na trzeci dzień po niedzieli wyborczej wyszło na jaw oszustwo, mogące mieć istotny wpływ na rezultat głosowania. Nie chcę przesądzać, że wcześniejsza wiedza o tym, co Ratusz ukrył, a więc oszukał swych wyborców, mógłby przechylić szalę do tego stopnia, iż Gronkiewicz nie uratowałaby fotela prezydenta Warszawy. Otóż ukryto przed Warszawiakami to, że HG-W dała – w oficjalnym języku „przyznała” - 850 tys. złotych specjalnych nagród dla urzędników. Za dobrą pracę nagrodziła ok. 500 osób. A więc za to, co na co dzień powinni robić – dobrze pracować.

Ta spora suma została rozdysponowana, mimo, że prezydent na początku roku zapowiadała, że żadnych premii nie będzie, bo brakuje pieniędzy na wiele potrzebnych inwestycji. W sytuacji normalnie działających mediów, taki szeroki gest wobec swoich podwładnych, byłby uznany za skandal roku. Wszystkie media przez kilka dni trąbiłyby o wystawieniu wyborców do wiatru, poprzez zatajenie faktu „delikatnego korumpowania” urzędników stolicy. Zjednywanie ich na wypadek, jaki miał miejsce w dniu głosowania. A więc wyborcza marchewka opłacona z publicznych pieniędzy. Gdyby trzeba było bronić swojego stanowiska, wyjmując pieniądze z własnej kieszeni, HG-W oddałaby urząd prezydenta w godzinę. Pamiętamy wszyscy, jak żal jej było wykupić bilet za pięć złotych do wilanowskich ogrodów i jak zbeształa strażnika, który nie chciał wpuścić ja na gapę.

Najbardziej odważny tytuł jaki spotkałem w jednej gazet opisujących rozdanie nagród brzmiał: „Po referendalny zimny prysznic”. I to w piśmie, które jak mi się zdaje nie jest karmione przez rząd. Czyli, nie jest „zaprzyjaźnioną z rządem redakcją”, w której urzędy i instytucje państwowe oraz spółki zależne od władzy przeznaczają grube miliony na reklamowanie się oraz płatne ogłoszenia. Bo te „zaprzyjaźnione media” przeoczyły sprawę.

A kiedy TVN zdecydował się na podanie do publicznej wiadomości, to wsparł ją głosem nie pozostawiającym wątpliwości, że wzniecanie tumultu wokół premii nie ma żadnych podstaw. Jest zwykłą nagonką na dobrego gospodarza, w tym przypadku – gospodynię. W roli adwokata wystąpił w TVN poseł PO Andrzej Biernat. – Co to znaczy 850 tysięcy zł podzielonych na 500 osób? – pytał. 1600 zł brutto za rok dodatkowej pracy, to jest naprawdę dużo? – wyliczał rachmistrz nie swoich pieniędzy Biernat.

Czy premier Tusk nie powinien utworzyć urzędu Rzecznika ds. urzędników państwowych i nominować na jego szefa posła Biernata. A TVN dać mu okienko programowe, w którym będzie reprezentować interesy galerników-urzędniczych: „Nagroda też jest jakimś ukoronowaniem tej ciężkiej pracy, którą udowadniali Pani prezydent, że są w ratuszu potrzebni”. Tak, jak on rządowym mediom.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl