Przez blisko tydzień, od momentu emisji reportażu o neonazistach, wstrzymywałem się od komentowania, aby przyjrzeć się jego medialnej i politycznej „kariery”.

Przy czym od początku zadawałem sobie pytanie, na ile wszystko w tym materiale jest autentyczne, a na ile modelowane, przypudrowane, uszminkowane. Dwie przesłanki nakazywały mi podchodzić z rezerwą do sensacji ugotowanej i przyprawionej przez TVN. Przede wszystkim zakładałem, że jakieś obrazki, mające mieć wymowę, która by nie pozostawiała wątpliwości z jak groźnymi neonazistami mamy do czynienia, mogły być lekko retuszowane przez autorów reportażu. I to w dwojaki sposób. Przez część ekipy kręcącej film ukrytą kamerą oraz przez dziennikarzy związanymi umową z kręcącymi, którzy przeniknęli do środka towarzystwa neonazistów. Już miałem bogate doświadczenie jako widz, że TVN jest specjalistyczną ekipą, umiejącą przygotować materiały, nadając im kształt zaplanowany przez realizatorów – do twórców maja kilka kroków - zgodny z ich potrzebami społecznej perswazji. Z niesmakiem patrzyłem też na przyprawy jako zaczęto dosypywać do głównego dania, nadając mu niewspółmierny rozgłos do jego faktycznego znaczenia i jego faktycznego zagrożenia. Opozycja polityczna, nieodległa od przekonań TVN, zaczęła wykorzystywać reportaż do własnych, partykularnych interesów, wspierana mocno przez producenta reportażu.

Nagle zauważyłem, że dodatki, czyli przyprawy, przerosły filmik, relacjonujący leśną, nocną ekstazę kilku osób na cześć Hitlera. Już następnego dnia po emisji programu przyprawy oderwały się od reportażu i rozpoczęły własne życie, stając się orężem walki politycznej z prawicową sotnią. – Pisowska władza sprzyjała ruchom faszystowskim, - Od miesięcy widać w Polsce nazistowskie ekscesy, - Tam, gdzie prawica dochodzi do władzy, rodzą się ruchy narodowe i neofaszystowskie grupy.

To było łatwe do ustalenia, czemu dodatki stały się ważniejsze niż fundament, na którym wyrastały. Gdyż fundament szybko okazał się dość wątły. Nikt nie był w stanie nazwać środowiska, o jakim w materiale mówiono, inaczej niż marginalia, grupka idiotów, to nie Polacy, lecz głupki.

Najbardziej poważne pytanie brzmi dość przykro. Czy w powstaniu reportażu miały swój jakieś ludzie służb specjalnych? Do tej pory nie wiemy, jacy dziennikarze, wsiedli do wagoniku „To my neonaziści” i jak wielu ich było? Czy przez przypadek, w reportażu znalazło się kilku wywiadowców ABW, na których ładnie leżały mundury werhmachtowców?  

Jerzy Jachowicz

ZA: SDP.PL