Grzebanie w ławach poselskich Prawa i Sprawiedliwości, zaglądanie co też tam ciekawego leży, przeglądanie dokumentów w miejscu, które zajmuje w Sejmie Jarosław Kaczyński nie jest incydentem, nie jest śmieszne i nie jest folklorem politycznym lub nietaktem.

To jest mniej więcej taka sama sytuacja jak na przyjęciu czy na konferencji naukowej. Każdy kto szperałby sąsiadowi przy stole czy znajomemu z innym referatem, zaglądałby do cudzych dokumentów zostałby wykluczony z towarzystwa, a w uzasadnionym przypadku zajęłaby się nim prokuratura. Bo jest to naruszenie cudzej własności. Nic z tego, że poseł Sławomir Nitras nagrał filmik, że wczuwał się w rolę dziennikarza (chyba reportera z Korei Północnej), on nie miał prawa włazić w ławy poselskie rządzącej partii i tam zaglądać, i nie miał prawa cokolwiek filmować, bo to były "papiery" PiS-u, a nie jego.

To nie tylko kwestia kultury politycznej i dobrego wychowania, ale po prostu zachowania zgodnego z prawem. Czy naruszył prawo? Warto to rozważyć. Jego kolega z PO zajął się z kolei "papierami" należącymi najprawdopodobniej do Jarosława Kaczyńskiego*. Poczytał, poczytał i odłożył. To jest skandal, i to tak ewidentny, tak bulwersujący, że razi nawet dość "lajtowe" potraktowanie sprawy przez obóz rządowy. Że nie wyją z oburzenia TVN czy GW, albo serdelkowy naTemat.pl , że sprawę całkowicie bagatelizuje Nitras i jego partia, to oczywiście nie dziwi. Taplają się w błocie i rzucają błotem od wielu miesięcy, więc trudno im dostrzec - więcej niż kompromitujący - charakter tego zdarzenia.

I poseł Nitras, i najprawdopodobniej poseł Ryszard Wilczyński (od dokumentów JK), w ramach wyznawanych przez nich jak najbardziej europejskich wartości i najwyższych standardów demokratycznych, powinni natychmiast złożyć swój mandat poselski, a ich matka partia powinna ich wykluczyć ze swoich szeregów. Nic takiego się oczywiście nie stało i nie stanie, bo ta formacja polityczna nie stosuje się do żadnych cywilizowanych zasad, jest bowiem głęboko zakorzeniona w mentalności bolszewickiej, a jej celem jest doprowadzenie w Polsce do rozruchów i obalenia demokratycznie wybranego rządu. Wcale tego zresztą nie skrywa. Kibicują temu niemal gremialnie wszystkie lewackie media na Zachodzie, a także część liberalnej klasy politycznej. Nie bardzo jednak wiadomo, na co liczą. Pewnie nadal wierzą w to, że KOD zapędził na ulice Warszawy ćwierć miliona ludzi.

Można dalej obserwować wygłupy Muchy i Halickiego w Sejmie, błazeńskie pozy, ich tupet i pychę, ale to wszystko razem zniechęca Polaków jeszcze bardziej do polityki i polityków. Więcej, nie sposób już dziś rozmawiać spokojnie ze wyborcami N i PO. Ich radykalizacja stała się tak nieznośna, a stopień "stefałenienia" mózgów tak daleko posunięty, że jakikolwiek dialog o tym, co się dzieje w Sejmie po 16 grudnia jest niemożliwy. Teraz czeka nas nakręcanie spirali nienawiści przed 11 stycznia 2017 roku. Czego pragnie radykalna opozycja najbardziej? Żeby pod Sejm przyjechali górnicy. Żeby w końcu była wielka zadyma. A posłowie łażący i grzebiący w ławach poselskich Prawa i Sprawiedliwości mogą spać spokojnie. Bo skoro można sikać na znicze, kpić z ofiar Katastrofy Smoleńskiej, popychać i szarpać posłanki opuszczające Sejm, to sięganie po cudze dokumenty staje się zachowaniem jajcarskim i niegroźnym.

grzechg/salon24.pl