Nazwisko dziennikarza pojawiło się na portalu bojówki już 20 grudnia 2011 r., w nawiązaniu do wydarzeń, jakie miały miejsce w nocy z 12 na 13 grudnia ubiegłego roku w Poznaniu. Grupa przedstawicieli środowisk patriotycznych, od umiarkowanych prawicowców po nacjonalistów z ONR i MW, zebrała się wówczas na obchodach z okazji 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Organizatorem zgromadzenia na Placu Mickiewicza był właśnie Rdesiński.

 

 

Lewicowa prowokacja

 

Tej samej nocy pod pomnikiem pojawili się nieoczekiwani goście. Przedstawiciele radykalnej lewicy, jak zwykle szczelnie zamaskowani, rozwinęli transparent z napisem: „Jaruzelski = Pinochet – różni generałowie te same metody: stan wojenny, represje, dyktatura. Hołd ofiarom państwowej przemocy”. Organizator pikiety postanowił wezwać policję. Funkcjonariusze wykonali swoje zadanie i wylegitymowali prowokatorów. Niebawem na stronie internetowej bojówki Antifa.bzzz.net ukazała się obszerna relacja z tego wydarzenia. Tekst „Poznań: Prawicowy cyrk w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego” był równie zaczepny, co zachowanie lewicowców na Placu Mickiewicza. Po kilkunastu minutach organizator pikiety Filip R. nie mogąc znieść widoku wolnościowego transparentu wezwał policję i rozkazał jej usunięcie antytotalitarnych demonstrantów.  Filip R. nie mogąc zostać polskim duce, postanowił zapisać się na kartach historii chociaż jako król poznańskich zaganiar i donosicieli (choć ciężko mu będzie odebrać koronę dyrektorowi ZKZL wysyłającemu policję do eksmisji wdów i chorych) . ZOMO zgodnie z rozkazem zaczęło spychać spokojnych demonstrantów (co im się średnio udało) i żądać od nich dowodów osobistych, czyniąc z placu Mickiewicza miejsce historycznej rekonstrukcji dobrze współgrającej z rocznicą. Apologeci dyktatury dostali na ten widok spazmów rozkoszy i zaczęli coś śpiewać, prawdopodobnie miał to być polski hymn, ale szło im to tak opornie, że z 10 metrów nie szło go zrozumieć (zresztą jak i przemówień które próbowali wygłaszać)” – napisali aktywiści Antify, którzy nie poprzestali na prymitywnych złośliwościach. Bojówkarze zamieścili również obszerną fotorelację i nagranie z miejsca manifestacji. Uwagę przykuwają zbliżenia na twarze uczestników obchodów.

 

Jak widać metody chuliganów, z jednej, jak i drugiej strony nie ulegają zmianie. Publikowanie zdjęć, danych osobowych i używanie pogardliwych określeń, to stały repertuar osób, rozmiłowanych w tworzeniu list proskrypcyjnych „RedWatch” lub „Listy faszystów”.

 

 

„Konfident” Rdesiński

 

Na tym nie koniec. 18 lutego br. na stronie Antify pojawił się kolejny artykuł, dotyczący wydarzeń z 13 grudnia – „Poznań: Konfident Rdesiński i jego współpraca z ONR”. Cel publikacji był oczywisty: podwójna kompromitacja dziennikarza „Gazety Polskiej”, zarówno w kręgach radykalnie-prawicowych, jak i środowisku dziennikarskim. Określenie „konfident” w stosunku do publicysty „Gazety Polskiej”, która uchodzi za przyczółek obrony środowisk kibicowskich, znacznie podważa wiarygodność dziennikarza. Bo który delikwent, mający poczucie krzywdy ze strony instytucji państwowych, zgłosi swój problem do żurnalisty, któremu przypięto łatkę „konfidenta”?

 

To skuteczna metoda walki z oponentem, o której mogłem przekonać się na własnej skórze. Po kilku artykułach, dotyczących działalności Antify, znalazłem w Sieci zaskakujące informacje na swój temat.  W końcu, zgodnie z Goebbelsowską zasadą „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”... Np. na portalu Narodowcy.net, pod przedrukiem mojego tekstu, obnażającego działania policji po 11 listopada 2011 r., pojawiły się anonimowe komentarze, zarzucające mi… współpracę z policją (sic!).

 

Filip Rdesiński
Skrajni lewicowcy w tekście „Poznań: Konfident Rdesiński i jego współpraca z ONR”, nie omieszkali również przedstawić swojej wizji obozu narodowego: "Nacjonaliści jako jedną z taktyk na zebranie poklasku wśród uciskanych przez system pozują na "antysystemowców". Taktyka ta jest stara jak pierwsze ruchy faszystowskie i nazistowskie z włoską PNF i niemiecką NSDAP na czele, które zbudowały swoje kariery na byłym elektoracie ugrupowań socjalistycznych czy komunistycznych. Obecnie narodowcy skompromitowani wulgarnością i programowym wręcz debilizmem neo-nazistowskiego odłamu subkultury skinów wybierają podobne metody, przejmując styl ubioru czy retorykę grup anarchistycznych czy radykalnie lewicowych (wymyślony w Niemczech tzw. "autonomiczny" nacjonalizm). Tradycyjne ugrupowania nacjonalistyczne pokroju NOP i ONR również dotrzymując im kroku pozując na "uliczników", "dobrych chłopaków z bloków" itd. Mimo jawnych przykładów ich współpracy z organami ścigania, opisanymi min. tututu oraz tu, wiele osób wciąż nabiera się na ten ultra prawicowy bełkot." – czytamy  w oświadczeniu opublikowanym na stronie Antify. "Najświeższym przykładem może być współpraca ONR z Filipem Rdesińskim, politycznym karierowiczem, który postanowił użyć skrajną prawicę jako trampolinę do wskoczenia na jakiś wygodny stołek." – piszą skrajni lewicowcy, znów uderzając w czuły punkt. Dziennikarz z łatką sojusznika ugrupowania, uznawanego - w niektórych kręgach - za neonazistowskie również nie wzbudza zaufania. Nawet jeśli wizerunek dzisiejszego ONR-u jest przekłamany w środowiskach lewicowych, szary Kowalski nie będzie wczytywał się w treść przylgniętej etykiety.

 

To, że „antyfaszyści” postanowili dorobić „mordę” Rdesińskiemu nie jest niczym zaskakującym. To właśnie dziennikarz „Gazety Polskiej” był jednym z sygnatariuszy oświadczenia  Nowych Republikanów i Akcja Alternatywnej „Naszość” „1 maja komunizm nie przejdzie”, którą media okrzyknęły rewanżem prawicy za próbę zablokowania Marszu Niepodległości. Wspomniane organizacje zaprosiły do współudziału wszystkie środowiska antykomunistyczne.

 

Niedługo po publikacjach na stronie Antify, temat organizacji blokady, z różnych względów, przycichł. W środowiskach kibiców i wszelkiej maści radykałów, narodził się pomysł organizacji zupełnie innej inicjatywy. „Nie ma żadnej blokady, mamy swój własny marsz” – obwieścił jeden z bywalców forum Kibice.net. Demonstracja Przeciwko Systemowi i Lewackiej Propagandzie, organizowana przez tzw. Autonimicznych Nacjonalistów, odbiega od pierwotnej koncepcji Rdesińskiego i spółki. Manifestacja raczej będzie raczej miała charakter subkulturowo-kibicowski, niż prawicowy. „Na akcji mile widziane są flagi Polski, a także proporce ze stricte nacjonalistycznymi symbolami (czarne flagi, krzyż celtycki, falanga, szczerbiec)” – czytamy na portalu Autonom.pl. Również plakaty, reklamujące wydarzenie, sugerują charakter imprezy: hasło „Good night left side”, przyozdobione „celtykiem” i… przekreślony znak dolara (sic!).

 

/
Również lider wielkopolskiego Obozu Narodowo-Radykalnego, krótko po paszkwilach „antyfaszystów”, zdecydował się oficjalnie odciąć od dziennikarza „Gazety Polskiej”. „ONR odcina się od osób dzwoniących na policję. My nie praktykowaliśmy, nie praktykujemy i nigdy nie będziemy praktykować podobnych metod walki z politycznym przeciwnikami. Również musimy zakomunikować, iż Filip Rdesiński, nigdy nie należał, oraz nie należy do ONR." – czytamy w oświadczeniu przedstawiciela Brygady Wielkopolskiej ONR z 22 grudnia 2011r. Co ciekawe, ten sam działacz jeszcze kilkanaście dni wcześniej - 7 grudnia, na tym samym forum nacjonalistów, bardzo pochlebnie wypowiadał się o Rdesińskim: "Znamy go od bardzo wielu lat, brał udział w naszej manifestacji 17 września, 11 listopada. Zawsze idzie z nami. Można na niego liczyć." – czytamy w poście ONR-owca. Niestety nikt z kierownictwa Obozu Narodowo-Radykalnego nie udzielił portalowi Fronda.pl odpowiedzi na pytanie, dotyczące oświadczenia koordynatora Brygady Wielkopolskiej tej organizacji.

 

Naiwni nacjonaliści, bezczynna prokuratura

 

Podczas, gdy narodowcy dają podpuszczać się „antyfaszystom”, wskazującym nowych „konfidentów”, prokuratura umarza kolejne postępowania przeciwko lewackim chuliganom. Po ukręceniu łba głośnej sprawie pobicia pasażerów pociągu relacji Bydgoszcz-Białystok 11 listopada 2010 r. (sąd zatwierdził decyzję o umorzeniu, ignorując zażalenie jednego z poszkodowanych), „antyfaszyści” dokonali kolejnych radykalnych działań, których ukoronowaniem były uliczne rozróby podczas ubiegłorocznego Święta Niepodległości.

 

Wiele z nich było planowanych na zamkniętym forum Antifaskins.bzzz.net, którego zawartość, jako pierwszy, ujawnił portal Fronda.pl. Sprawę nagłośniła kilka tygodni później również „Rzeczpospolita”. Efekt? Strona zniknęła z sieci, prokuratura wszczęła postępowanie, które... umorzyła. Podobno śledczy wciąż „próbują odtworzyć zawartość strony”. Z takiego tłumaczenia wynika, że nikt z organów ścigania nie archiwizował postów z forum bojówki albo – po prostu – nie chce ich wykorzystać. Prokuratura nie kontaktowała się również ze mną, choć udało mi się zabezpieczyć sporo wpisów z nieistniejącej już strony. Śledczy nie zwrócili się o pomoc również do Wojciecha Wybranowskiego z „Rzeczpospolitej”, który również uzyskał dostęp do forum lewackich skinheadów. - Nikt sie ze mną niestety nie kontaktował – mówi portalowi Fronda.pl Wybranowski.

 

To nie jedyny przypadek indolencji organów ścigania. Po opublikowaniu głośnej „listy faszystów”, na której znalazły się przypadkowe osoby, prokuratura nie wystąpiła o zablokowanie strony Antify, przez co dane osobowe i adresowe umieszczonych na niej osób nadal są publicznie dostępne! Paweł Wierzchołowski, szef Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów, ponad miesiąc temu tłumaczył, że na tym etapie prokuratura nie ma możliwości wydania takie decyzji. Jego słowa podważył informator „Rzeczpospolitej”, b. prokurator, który przypomniał, że „prokuratura mogła zadać sobie trud ochrony obywateli i takie pismo wystosować”. Tak zrobiono kilka lat temu ze stroną Lewica bez Cenzury, która została zamknięta.   

 

Jak widać, „młodzi idealiści” nie muszą przejmować się o swoją skórę, rzucając na prawo i lewo oskarżenia o faszyzm lub „konfidenctwo”. Ten drugi zarzut łatwo podkupują ich łysogłowi koledzy z przeciwnej strony barykady, którzy w ramach chuligańskiego solidaryzmu, są gotowi lać tych, którzy „strzelają z ucha psiarni”. W końcu zawsze musi znaleźć się jakiś pożyteczny idiota…

 

Jak zwykle, skończy się kolejnymi pobiciami przez „nieznanych sprawców” w arafatkach, a instytucja odpowiedzialna za bezpieczeństwo, zamiast inwigilować przestępców, znów będzie „zapraszać na rozmowę” poszkodowanych.  Grunt, to zapisać w statystykach zdobycie następnego „kontaktu”.

 

Aleksander Majewski 

 

Poniżej kolejny (całkiem świeży) dowód na ignorancję organów ścigania:

 

/

/