Statystyki pokazujące, jaka jest skala edukacji domowej, do tej pory były zaniżone gdyż resort edukacji liczył tylko dzieci zgłoszone w szkołach publicznych. Rodzice mają obowiązek przyjść do wybranej placówki i ustalić z nią warunki, na jakich dziecko będzie odbierało edukację poza szkołą. Okazuje się, że w niepublicznych placówkach takich dzieci kształcących się w domu jest prawie dwa razy więcej. Państwowe prowadzą ponad 400 uczniów podstawówki, w niepublicznych ich liczba przekracza 800.

Edukacja domowa nie ma formalnych ram narzuconych przez ustawę. Rodzice muszą tylko   zapisać się do wybranej szkoły, z którą realizują tryb domowy i opanować wymagania podstawy programowej czyli egzaminy klasyfikacyjne ze wszystkich przedmiotów. Uczeń musi również zdać testy kończące kolejne etapy edukacji: szóstoklasisty, gimnazjalny i maturę.

Z takiej formy edukacji najczęściej korzystają dzieci zapisane do placówek niepublicznych. Dla niech jest to szczególnie korzystna oferta, bo za pomoc rodzicom w nauce domowej otrzymują subwencję (ok. 5 tys. zł rocznie). – Publiczne placówki mają wielu uczniów, więc organizacja wsparcia dla dzieci uczących się w domu jest trudna. No i zwykle nie mają doświadczenia. Rodzice czują się bezpieczniej w placówkach, które specjalizują się we wsparciu dzieci w edukacji domowej. Najczęściej są to szkoły zakładane przez edukatorów domowych – tłumaczy w rozmowie z Dziennik.pl  Marianna Kłosińska z Fundacji Bullerbyn, która zajmuje się propagowaniem i wsparciem nauczania pozaszkolnego.

Nauczanie domowe jest bardzo popularne w USA. Między 1999 i 2009 r. liczba dzieci uczonych w domu się podwoiła się tam. Obecnie jest ich ok. 1,5 mln (na 75 mln wszystkich uczniów).

Sab/Dziennik.pl