Wygląda na to, że to nie tysiące polskich emigrantów nad Tamizą zaszkodzą reputacji Polski, a - całkiem niespodziewanie - nasz produkt eksportowy, król Europy, rogacz - Tusk. Wprowadzenie sprawy Gibraltaru, jako jednego z tematów negocjacyjnych do przyszłych, brexitowych rokowań między Unią, a Wielką Brytanią wywołał w Londynie i Gibraltarze burzę. Zapis oznacza ni mniej ni więcej tylko wyłączenie Gibraltaru z ustaleń i warunków na jakich Wielka Brytania opuści Unię po zakończeniu rokowań. Dodatkowym haczykiem w sprawie jest sygnowanie przez Hiszpanię - prawem kaduka - wszystkich ustaleń, które ewentualnie dotyczyć będą Gibraltaru.

Najbardziej ostro - co zrozumiałe - zareagował na tę informację szef rządu Gibraltaru Fabian Picardo, który nazwał Tuska rogaczem, zachowującym się jak zdradzony mąż odreagowujący swoją rozwodową porażkę na dzieciach.
Skąd my znamy tę mściwość Tuska ? Również były burmistrz Londynu, obecny minister spraw zagranicznych, Boris Johnson, stwierdził, że w kwestii Gibraltaru, brytyjska polityka będzie twarda jak - nomen omen - skała. Szefowa rządu we wcześniejszej rozmowie zapewniła Fabiana Picardo, że rząd brytyjski nigdy nie zgodzi się na przejęcie kontroli nad obywatelami Gibraltaru, przez obce państwo, bez ich woli, wyrażonej w demokratyczny sposób. Wczorajsze oświadczenie May dotyczące Gibraltaru to próba przerwania spekulacji na temat ewentualnej interwencji Brytyjczyków, podobnej do tej na Falklandach.

" Wprawdzie sprawa Gibraltaru jest poza wszelkimi negocjacjami i nigdy nie będzie bilateralnych rozmów z Hiszpanią w tej kwestii, jednak na razie zastępujemy politykę " war - war " polityką " jaw - jaw " czyli negocjacjami do skutku " - powiedziała premier May - przywołując przy okazji jedno z powiedzonek Churchilla.
Tymczasem z sondy przeprowadzonej wśród Hiszpanów, zawierającej pytanie: Czy chcesz umierać za Gibraltar ? 76 % pytanych nie chce umierać za Gibraltar.

Dotychczasowa samodzielność polityczna Tuska, jego pozycja w Unii nie pozwala na przypuszczenia, że to on sam szyje te buty i do tego jeszcze taką nicią. Mamy tu oczywiście próbę wygenerowania hiszpańsko - brytyjskiego konfliktu, a komu ten konflikt będzie służył też objaśniać nie trzeba, wszak nie jesteśmy politycznymi dziećmi. Pokazuje to przy okazji hipokryzję unijnych liderów, dla których głos obywateli Gibraltaru znaczy tyle co nic. Przypomnieć wypada, że w pierwszym referendum z 1967 roku, dotyczącym przynależności państwowej 99,64 % Gibraltarczyków opowiedziało się za podległością koronie brytyjskiej. W referendum 2002 roku 98,97 % odrzuciło propozycję przekazania suwerenności w ręce Madrytu. Rezultaty referendum są tym bardziej ciekawe, że Gibraltar zamieszkuje 24 % etnicznych Hiszpanów. Jakie zatem prawa rości sobie Madryt - z podpuszczenia eurokratów - do tego liczącego 6,5 km2 cypelka na skraju Półwyspu Iberyjskiego ? Gibraltar należał do Hiszpanii ponad 200 lat, do Wielkiej Brytanii należy już 304 lata i jest na wskroś brytyjski, jest bardziej brytyjski niż Londyn.

A może utworzyć z Gibraltaru protektorat pod patronatem Algierii i Maroka, bo tam mieszkają potomkowie dawnych właścicieli Gibraltaru i całej Andaluzji, oni władali tam najdłużej. Może Hiszpania i brukselscy biurokraci zdecydują się również w swoich demokratycznych zapędach na demontaż płotu i oddanie Ceuty, hiszpańskiej enklawy w Afryce, prawowitym właścicielom -
Marokańczykom. To, że Gibraltarczycy zdecydowali w referendum, że chcą pozostać w Unii, nie znaczy nic, bo są częścią Zjednoczonego Królestwa. Przecież 60 % mieszkańców Londynu zagłosowało za pozostaniem w Unii, a nikt nie zamierza robić z Londynu Euro - enklawy z Freie Stadt Downing Street w środku. A dlaczego Gibraltarczycy nie chcą do Hiszpanii ? bo widzą za płotem biedę w przygranicznym miasteczku La Linea de la Concepcion. A praktyczne skutki rozwodu z UK już są znane, bo tu nikt nie zajmuje się kotem Kaczyńskiego, tylko konkretami : na pierwszy ogień idzie likwidacja strefy tax free oraz wycofanie brytyjskiej floty, a następnie likwidacja portu lotniczego Gibraltar i przejęcie 0,5 miliona pasażerów przez lotnisko w Maladze. W konsekwencji odpływ turystów, podatkowy drenaż i hiszpańska bieda.

Okazuje się, że dla Brukseli istnieją separatyzmy dobre i złe. Separatyzm kataloński jest zły, bo może zdemolować Hiszpanię, separatyzm szkocki czy ulsterski jest bardzo dobry i należy go nakręcać, bo służy wiadomo czyim interesom.
Czekają nas zatem bardzo interesujące negocjacje, w których nasz rogacz i jego niemiecka, polityczna konkubina mogą stracić nieco swego blasku. Lekceważenie brytyjskiej polityki, dyplomacji już kilka razy srodze na paru pyszałkach się zemściło. Czyż to nie genialny Napoleon powiedział, że Anglicy to naród sklepikarzy ?
A potem okazało się, że znakomitej polędwicy wołowej a la Wellington nie smakował w oberży naprzeciwko kościoła św. Józefa w Waterloo, żaden francuski marszałek.
Polskie uczelnie wypuszczają bardzo kiepskich historyków, a polska polityka kreuje równie kiepskich polityków.

Siukum Balala/salon24.pl