Bez jedzenia karabinu udźwignąć się nie da. Doskonale wiedzieli o tym powstańcy warszawscy. Zupa-pluj, kasza z robakami, konie pociągowe na talerzu. Walka z głodem była w sierpniu 1944 roku niewiele prostsza od walki z okupantem - czytamy na łamach portalu ciekawostkihistoryczne.pl.

"Wiozący zebrane z trudem zaopatrzenie koń nie potrafił skryć się pod osłoną murów, piwnic i wnęk. W pewnym momencie dosięgała go kula „gołębiarza” (snajpera) przyczajonego na dachu. Wobec braku alternatyw, nawet po śmierci koń służył oddziałowi. Pod osłoną nocy zabierali go z ulicy i zjadali" - podaje dalej portal.

"Powoli i konie się kończyły. Regulska wspomina, że w połowie sierpnia „gospoda” zaczęła odczuwać braki w zaopatrzeniu, które z czasem tylko się pogłębiały. Zupa wydawana powstańcom stawała się coraz mniej treściwa. Najpierw kończyło się mięso, potem kolejne wypełniacze. Na koniec kucharkom została już tylko kasza" - czytamy.

Czasem zdarzało się i tak, że danego dnia stołówka obiadu wydać nie była w stanie w ogóle. Kucharki robiły, co mogły. Niestety w żaden sposób nie były w stanie przezwyciężyć jednej konkretnej przeciwności – ostrzału artyleryjskiego. Gdy Niemcy strzelali gdzieś blisko, wszystko waliło się, paliło i sypało na głowę, a w konsekwencji i do gara z zupą.

Niejednokrotnie kucharki zaczynały pracę po kilka razy. Wylać zawartość kotła, wypłukać i wyrzucić z niego gruz, rozpalić ogień, postawić na nim gar, napełnić go wodą i gotować od nowa…

Jedliśmy od przypadku do przypadku. Gdy zajmowaliśmy mieszkania i domy, to często tam znajdowaliśmy jakieś zapasy. Czylina ogół kaszę pół na pół z robakami, czasem suchary, w wyjątkowych przypadkach konserwy. Pamiętam, że raz uśmiechnęło się do mnie szczęście i znalazłam butelkę z topionym masłem - mówi jedna z bohaterek Powstania w książce "Dziewczyny z Powstania" Anny Herbich.

Więcej na łamach portalu CIEKAWOSTKIHISTORYCZNE.PL