Pekin stał się dla Waszyngtonu największym zagrożeniem - pisze na łamach brytyjskiego ,,Bloomberga'' Hal Brands.

Zdaniem Hala Brandsa w Stanach Zjednoczonych zaszła całkowita przemiana, gdy idzie o stosunek do Chin. Barack Obama uważał, że słabe Chiny są groźniejsze od Chin silnych. Trump zmienił to całkowicie - i za jego prezydentury to właśnie Państwo Środka stało się pierwszorzędnym zagrożeniem dla Amerykanów.

Według Brandsa Trump otwarcie patrzy na Chiny jako na głównego rywala gospodarczego USA. Pekin postrzegany jest dziś w Ameryce jako rewizjonistyczna, groźna siła. Według Brandsa przez ćwierć wieku istniało w USA ponadpartyjne porozumienie co do potrzeby współpracy z Chinami.

Teraz wykluwa się nowy konsensus, w którym Chiny są już jednak niemal wrogiem. ,,Odkąd Xi Jinping sięgnął po władzę i wpływy na światowej scenie politycznej, przekonanie, że Chiny chcą wyprzeć USA jako dominującego aktora w obszarze Azji i Pacyfiku, a być może nawet globalnie, stało się szeroko rozpowszechnione wśród dobrze poinformowanych obserwatorów polityki Waszyngtonu.

Tak samo jak przekonanie, że próba zmiany zachowania Pekinu i ograniczenie ambicji Państwa Środka przy pomocy polityki gospodarczej i dyplomacji, nie powiodły się'' - czytamy w ,,Bloombergu''. 

Co ciekawe, Chiny są też zagrożeniem ideologicznym. Jeszcze niedawno uważano, że konflikty ideologiczne to przeszłość. Cały świat miał dążyć do demokracji liberalnej. Ale widać teraz, że tak nie jest. Pekin jest coraz bardziej autorytarny.

Zwiększa swoje wpływy na świecie i prezentuje jako właściwy właśnie sój model: autokratyzmu, nie demokracji; różne kraje w Azji, Afryce i Ameryce Południowej mogą w ten sposób wchodzić w chińską orbitę wpływów. 

mod/forsal.pl