W 50 rocznicę narodzin dla nieba Sługi Bożego księdza Dolindo Ruotolo, świętego kapłana i mistyka z Neapolu, autora słynnej modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij!”, otrzymujemy nową książkę napisaną przez jego bratanicę, 92-letnia Grazię Ruotolo, żywego świadka jego życia i cudów, najbardziej wiarygodnego kustosza pamięci o nim:

Święty w mojej rodzinie

tłum. ks. Robert Skrzypczak,

Wydawnictwo Esprit, Kraków

Oto wstęp do książki jej tłumacza:

Książka Grazii Ruotolo to potężne, szczere i autentyczne świadectwo, opowieść świadka z pierwszej ręki, świadka żyjącego. Zawiera materiał źródłowy oraz zasoby wspomnień, obrazów i relacji, do których nikt inny nie miałby szans nigdy dotrzeć. Zwłaszcza, że Grazia jest nie tylko członkiem rodziny księdza Dolindo, ale najbardziej aktywnym kustoszem jego pamięci. Poznałem ją przed sześciu laty w Neapolu. Wcześniej zbierałem informacje i wzmianki na temat kapłana, którego poznałem dzięki ojcu Pio z Pietralciny. Gdy Neapolitańczycy udawali się tłumnie do San Giovanni Rotondo, słynny stygmatyk wołał: „Czemu tu przychodzicie do mnie, skoro macie u siebie świętego kapłana?” Kim był ów „święty kapłan”? Szukałem, a co udało mi się ustalić, dzieliłem się tym w homiliach i rozmowach.

Jednego razu podeszła do mnie pewna włoska para małżeńska, zdziwiona niezmiernie, że przez wiele lat mieszkali oni w mieście pod Wezuwiuszem, a nigdy o kimś takim nie słyszeli! „Zabieramy cię do Neapolu!” – zaproponowali. Zaczęło się poszukiwanie w dzielnicy nieopodal Muzeum Archeologii śladów życia księdza Dolindo, błąkanie się po kościołach, zakamarkach, uliczkach… aż wreszcie dzięki życzliwym aniołom odnaleźliśmy kościół św. Teresy, w którym ksiądz Dolindo pracował jako organista, klasztor franciszkanek od Niepokalanej, wydawnictwo, wreszcie kościół Matki Bożej z Lourdes przy via Salvator Tommasi. Tam umówiłem się na spotkanie z Grazią: elegancka, starsza pani z błyskiem w oku i wiarą bezkompromisową. „To był święty od urodzenia” – opowiadała, wyraźnie zaskoczona zainteresowaniem polskiego duchownego jej stryjem. To jest grób, grota z Lourdes, zbudowana przez księdza Dolindo, ołtarz przy którym odprawiał. „Jeszcze do dziś widzę go przechodzącego drobnym krokiem przez prezbiterium, powłóczącego jedną nogą po wylewie w 1960 roku”.

Ludzie napotykani w kościele czy też mieszkańcy dzielnicy chętnie opowiadają o księdzu Dolindo i swoich duchowych spotkaniach z nim. „Jaki był?” – „Dobry”. Łzy w oczach. Pewien starszy pan tłumaczył, że gdy ksiądz Dolindo przepowiadał, miał w sobie ogień. Dziś nikt już tak nie potrafi głosić kazań. Ponadto wciąż odmawiał różaniec, nawet gdy przemawiał. „Czy zostanie niebawem wyniesiony na ołtarze, tego nie wiem - powiedziała mi Grazia. – Z całą pewnością zależało mu o wiele bardziej na czymś innym: by Pismo Święte powróciło materialnie do rąk katolików. By odkryli oni żywe słowo Boga”. Z tej racji podjął się on wielkiego wysiłku skomentowania wszystkich ksiąg biblijnych. Pewien doktor po Biblicum i Szkole w Jerozolimie pozostał pod wielkim wrażeniem dzieła neapolitańskiego kapłana. „Wprost nie do wiary – powiedział – że mógł tego dokonać jeden człowiek. Nie tylko rozmiar dzieła zdumiewa, nie tylko duchowe piękno lektury, ale i kompetencja autora. Podziwiam różnorodność metod użytych do skomentowania treści Bożego Objawienia: inne zastosowane do ksiąg historycznych, inne do proroków, inne jeszcze do ewangelii”.

Czy ksiądz Dolindo był wielkim teologiem? To zależy od miary, jaką zastosujemy w ocenie jego twórczości. Gdy chodzi o tytuły, rozpoznanie publikacji, udział w konferencjach naukowych, cytowania – nie był; gdy zaś odwołamy się do kryteriów stosowanych w Kościele pierwszych wieków, według których na tytuł teologa zasługiwał ten, kto potrafił się modlić, był wsłuchany w Boga, poznał Go z bliska – to i owszem. Książki księdza Dolindo były pisane na kolanach, ze wzrokiem duszy ich autora utkwionym w Chrystusie.

Gdy 19 listopada 2018 roku proboszcz parafii, w której pracował ksiądz Dolindo, padre Pasquale Rea odczytał list kardynała Neapolu Crescenzio Sepe z postanowieniem wznowienia procesu beatyfikacyjnego, Grazia nie kryła łez wzruszenia. „To dzięki wam, Polakom…”. I rzeczywiście, przed epidemią drzwi kościoła się nie zamykały: pielgrzymki, pukanie w płytę nagrobną, modlitwy na kolanach, adoracje… „Oni nie wpadają tu jak turyści, ale jak pielgrzymi – mówił Salvatore, zakrystianin – Wiele się modlą, pozostawiają karteczki z intencjami, przytulają się do grobowca «świętego kapłana»…”. W Polsce to jeden z najukochańszych świętych. Faustyna i Dolindo – dwa reflektory na XXI wiek. „Polacy spłacają mu dług wdzięczności za wyprorokowanie papieża Jana Pawła II w 1965 roku” – stwierdziła Grazia.

Ukazanie się tej książki to święto: i w Italii i w Polsce. Wychodzi ona w 50 rocznicę śmierci księdza Dolindo oraz w 100 urodziny św. Jana Pawła II. Grazia od razu zgodziła się, bym przełożył jej książkę na język Karola Wojtyły. Życzliwie przystał na ten pomysł Luciano Regolo, redaktor pani Grazii Ruotolo oraz wydawnictwo Ares. Składamy im, my Polacy, ogromne za to podziękowania.

Za każdym razem, gdy odwiedzałem Grazię, wydobywała jakąś cenną perłę: wspomnienie, anegdotkę, wydarzenie, powierzone jej świadectwo, przedmiot, relikwię. Czasem traciłem cierpliwość: „Ile ich jeszcze masz? Kiedy wyciągniesz wszystko?”. Oto bratanica księdza Dolindo postanowiła otworzyć wreszcie na oścież swoje skarby. To skarby świętego w jej rodzinie. Czytelnik sam się przekona, że sięgnięcie po tę książkę to przebywanie ze świętością, czyli geniuszem życia, jaki osiągają na tej ziemi niektórzy uczniowie i uczennice Zmartwychwstałego.

Za wiele rzeczy jestem wdzięczny autorce tej książki: za tamto pierwsze spotkanie w kościele Matki Bożej z Lourdes w 2014 roku, za częste telefony kończone prośbą: „Padre, pobłogosław mi”; za szczególny telefon, który mi zadźwięczał w kieszeni szlafroka w przeddzień poważnej operacji: „Padre, nie martw się niczym, tylko powtarzaj: Jezu, Ty się tym zajmij!. Ksiądz Dolindo często mówił: Ludzie nie widzą Boga, bo Mu nie ufają, ale zaledwie zaczniesz Mu ufać, będziesz Go widział”; za jej częste zachęty: „Kiedy znów przyjedziesz? Przywieź Polaków, informuj kapłanów”; za mszę świętą odprawianą w jej 90-te urodziny na tarasie jej neapolitańskiego mieszkania z użyciem kielicha księdza Dolindo; a wreszcie za jej słowa: „Ksiądz Dolindo sobie ciebie wybrał”. Gdy tłumaczyłem tę książkę, święty kapłan z Neapolu spoglądał na mnie z portretu wiszącego na ścianie mej biblioteki w Warszawie i wzrokiem pytał: Czego jeszcze nie rozumiesz?

ks. Robert Skrzypczak

 

Fragment z książki Grazii Ruotolo:

Jak napisałam do papieża Franciszka w liście z 2013 roku, wysłanym zaraz po jego wyborze, ksiądz Dolindo był święty i posiadał wszelkie charyzmaty: proroctwa, bilokacji, egzorcyzmowania, przeżywając w pełni każdy rodzaj cnoty: miłość, pokorę, milczenie, posłuszeństwo… Lecz to, co najbardziej ujmuje, to fakt, iż całe jego życie było nieustanną ofiarą, byciem żywą hostią strawioną miłością do Kościoła. Dobrowolnie uczynił się żertwą złożoną za ludzi i umarł w skrajnym ubóstwie, znosząc coraz to bardziej dotkliwy ból, spowodowany ciężką postacią paraliżu, który osłabił go w ostatniej dekadzie życia.

Jego stosunek do cierpienia stanowi zdumiewającą tajemnicę, bowiem od najmłodszych lat znosił je ze spokojem i niezwykłą świadomością, iż przyjmowane z miłości do Jezusa staje się drogą duchowego ubogacenia i szansą na zbliżenie się do Niego. W samym imieniu Dolindo był zawarty znak drogi, na jaką został powołany. Czyż Maryja nie zgodziła się na siedmiokrotne przeszycie bólem Jej duszy, w pełni ufając Bożym zamiarom? Od samego początku wykuwał ducha w bolesnych próbach. W wieku jedenastu miesięcy przebył operację dłoni w celu usunięcia zainfekowanej kostki. Niedługo potem musiał poddać się następnej na prawym policzku z powodu nowotworu zagrażającego węzłom chłonnym. Pamiętam, jak mama i ojciec oraz pozostali krewni opowiadali, jakim zaskoczeniem dla całej rodziny był fakt, iż nie krzyczał ani nie uronił łzy, lecz jedynie, posadzony na wysokim krzesełku, przechylił głowę ku lewemu ramieniu, nie będąc w stanie jej utrzymać. Był cierpiący, a zarazem spokojny.

Ten spokojny, wręcz miłosny stosunek do cierpienia nigdy w nim się nie zmienił, pomimo jego długiego i trudnego, ponad osiemdziesięcioośmioletniego życia. W ostatnim jego etapie przybyła coraz bardziej dokuczliwa choroba zwyrodnieniowa, przepuklina rozworu przełykowego oraz opuchlizna nóg wraz z wyciekiem ropy. Nigdy się nie skarżył. 9 lutego 1969 roku napisał do kogoś, kto pytał go o stan zdrowia: „Mam 87 lat i… kupę poważnych dolegliwości. Lecz nigdy na te dolegliwości nie zwracam uwagi. W nocy, gdy się dźwigam z łóżka i z trudem ubieram, odmawiam akt uwielbienia Jezusa i Najświętszej Maryi Panny, następnie zaś pozdrawiam moje dolegliwości po piemoncku, jak żarcik w bólu: Cześć, do zobaczenia jutro. Gdybym się przejmował, nie zrobiłbym niczego. Zresztą, cenię sobie moje boleści. To jedyny rodzaj hołdu, jaki mogę okazać Bogu w mej nędzy. Mogę Mu ofiarować jedynie moją nędzę i to mi pomaga w uniżeniu”.