Niektórzy to lekceważą ,inni demonizują. Warto zobaczyć to we właściwych proporcjach. Chodzi o reakcję najważniejszych graczy na światowej arenie politycznej  na zmianę władzy w Polsce. Niewielki przedsmak tego mieliśmy po wyborze dr Andrzeja Dudy na prezydenta RP: od niekiedy histerycznych wypowiedzi zachodnich mediów po raczej zrównoważone reakcje rządów ważniejszych państw. Z pierwszoplanowych  polityków tylko wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Federica Mogherini wyrwała się jak Filip z Konopi bredząc coś o tym, że w kontekście wyników wyborów w Polsce musi ona przemyśleć na nowo definicje Europejczyka... Ten niewątpliwy "bełkot roku" jednak raczej zlekceważono wskazując na znikome doświadczenie Włoszki( szefem MSZ była raptem parę miesięcy, komisarzem odpowiedzialnym za politykę zewnętrzną Unii Europejskiej jest ledwie rok). W rzeczy samej Stary Kontynent ma poważniejsze bóle głowy niż skręt Polski w prawo - i to skręt umiarkowany. "Grexit" czy kosztowny zalew imigrantów to realne wyzwania , a nie pozorne strachy.

Co Zachód na to ?

Jednak jeśli w ostatnie tygodnie roku 2015 wejdziemy już z nowym rządem Prawa i Sprawiedliwości to reakcje i Zachodu i Wschodu będą na pewno bardziej wyraziste. Jakie? I jak bardzo wyraziste? Spodziewam się ostrzejszego naporu medialnego i znacznie powściągliwszych reakcji stricte politycznych . Doprawdy trudno oczekiwać dla nowej władzy w Polsce kredytu ze strony włoskiej liberalnej " La Reppublica", francuskiej lewicowo-liberalnej " La Liberation" czy belgijskiej "postępowej" La Libre Belgique ". Paryski "Le Monde" też nie pogłaszcze premier Szydło komplementami zarezerwowanymi dla polityków łatwych w obsłudze dla Zachodu , jak Tusk, Kopacz czy Komorowski. Zatem spodziewajmy się ataków w zagranicznych mediach- o rosyjskich oczywiście nie zapominając!- ale choć mogą one wpływać na atmosferę polityczna nie będą największym orzechem do zgryzienia. Realniejszym wyzwaniem będą działania naszych bliższych i dalszych sąsiadów na Wschodzie i Zachodzie. Konkurencja wszak nie jest tylko biletem wizytowym w gospodarczej "wolnej amerykance". Jest w nie mniejszym wcale stopniu symbolem polityki międzynarodowej. Tu też bywają fuzje, ale również nierzadko "wrogie przejęcia". Tu także mamy do czynienia z globalizacją- z której jednak korzystają tak, jak największe korporacje w świecie biznesu to tu największe czy najsilniejsze ekonomicznie lub politycznie państwa. Wzrost roli Polski na arenie międzynarodowej ,choćby na razie jedynie deklaratywny, bo przecież Prawo i Sprawiedliwość jeszcze nie rządzi , wywoła reakcje otoczenia zewnętrznego.
Będą nas bardziej szanować, będą się z nami bardziej liczyć ,ale też co oczywiste zaczną realnie zwalczać. Skończy się zapewne era poklepywania po plecach i "miziania się" z polskimi przywódcami. Polska premier nie będzie już otrzymywać prestiżowych, a jakże , europejskich nagród oraz doktoratów honoris causa niemieckich uniwersytetów i austriackich uczelni .Prezydent ma również mniejsze szanse na "Człowieka Roku" międzynarodowych fundacji niż np. Aleksander Kwaśniewski. Ale "Iron Lady", premier Margaret Thatcher  takich wyróżnień też nie otrzymywała- bo walczyła o interes własnego kraju, a nie o uznanie w oczach obcych. Należy jednak przygotować polską opinię publiczna na przyjęcie prostej konstatacji , iż siła państwa polskiego nie polega wcale na ilości ulotnych pochwał ze strony sąsiadów bliższych i dalszych , zagranicznych mediów i organizacji międzynarodowych. Polski kompleks , opisywany już przez Adama Mickiewicza w "Panu Tadeuszu" polega na pilnym wsłuchiwaniu się co tam o nas mówią cudzoziemcy. Kiedyś w Sankt Petersburgu, dziś w Berlinie, Paryżu czy gdziekolwiek. Tak, jakby miało to jakieś fundamentalne znaczenie. Jasne, że trzebawalczyć o pozytywny image Polski , ale nie może on być celem samym w sobie, na ołtarzu którego poświęcamy nasze realne interesy wyłącznie po to , byle ogrzać się w medialnym cieple takich zewnętrznych komplementów.

Mają się liczyć a nie głaskać

Trzeba powiedzieć wprost: nowy, prawicowy rząd będzie miał gorszą "prasę" międzynarodową niż obecne władze i wynikać to będzie tylko po trosze z braku wiedzy o nowej ekipie. Przede wszystkim stanie się to efektem ideologicznych uprzedzeń czy różnicy w interesach narodowych. Ale będzie faktem. Przestrzegam przed histeryczną reakcja na takie działania: to tylko nakręci spirale politycznie dla nas niebezpieczna. W jakim sensie ? Oto przekona część Polaków, a jeszcze więcej utwierdzi w przekonaniu, że nasza władza jest "izolowana" w polityce zagranicznej. Ostrożnie więc z forsowaniem takiej oto narracji, że samotna Polska atakowana jest przez wrogów , jesteśmy na to skazani - i w zasadzie jest nam z tym dobrze, bo racja moralna i jasna strona mocy jest za nami. Może nawet część z nas dobrze się z tym będzie czuła, ale z punktu widzenia naszej skuteczności na arenie międzynarodowej byłoby to doprawdy złe rozwiązanie.

Bój o ONZ

Ustalmy najbardziej prawdopodobny scenariusz. Po 25 października, a szczególnie po ukonstytuowaniu się nowego prawicowego rządu ( jeśli taka będzie wola wyborców, rzecz jasna...) możemy spodziewać się czasowej- choć z możliwością recydywy-"ścieżki zdrowia" w zagranicznych mediach, lekkiego i przejściowego schłodzenia stosunków bilateralnych z niektórymi krajami ( lekkiego i nie wprost- bo takie są wymogi dyplomacji) oraz ,uwaga, dużej i trwałej (!) presji na Polskę na forum organizacji międzynarodowych .Sadze, więcej: jestem przekonany , że właśnie ta ostatnia sprawa jest najpoważniejsza. Przechodząc do konkretów. W 2016 roku nastąpią w Nowym Jorku , na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych wybory do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Oczywiście chodzi o  uzupełnieni rotacyjnej części Rady, która posiada pięciu stałych członków : USA. Chiny, Francję, Wielka Brytanie i Rosję.  O taką kadencję ubiega się również nasze państwo. Wybór wcale nie jest oczywisty. Naszym głównym konkurentem jest jeden z trzech najnowszych członków UE- Bułgaria. W ONZ obowiązuje niepisana, ale efektywna zasada popierania w sprawach "personalnych" krajów mniejszych w kontrze do większych. W Nowym Jorku w ONZ głos wielkich Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej liczy się tak samo jak głos maleńkich , ale formalnie niepodległych wysp Vanuatu na Oceanii. Stąd też olbrzymi kłopot w masowym pozyskaniu głosów z Afryki , Azji czy Oceanii . Oceanii dla dużego kraju, jakim jest szósty co do wielkości członek Unii - Polska. To będzie sprawdzian dla polskiej dyplomacji, ale przestrzegałbym przed wyciąganiem politycznych wniosków z wyników ostatecznego głosowania do RB ONZ.

Polem potencjalnej i wielce prawdopodobnej konfrontacji będzie Parlament Europejski. Nie chodzi tylko o oczywiste debaty polityczne, których nie brakowało także , gdy "na cenzurowanym" na Starym Kontynencie był Silvio Berlusconi czy Victor Orban. Chodzi o konkretne decyzje personalne, które choć zapadają w PE dotyczą jednak innych instytucji europejskich. Ewentualne porażki,nie daj Boże, w takich głosowaniach personalnych byłyby natychmiast nagłaśniane przez zagraniczne ( a krajowe w szczególności...) media oraz wykorzystywane przez opozycję na naszym, wewnętrznym gruncie.. Trzeba się więc do nich dobrze przygotować, także zbierając „szable” w europarlamencie, aby te kandydatury wybronić. Warto o tym, co będzie za 2-3 lata myśleć już dziś, a nie „za pięć dwunasta”. Bo potencjalne przegrane w takich głosowaniach będą amunicją dla naszych przeciwników i ilustracją ich narracji o „ izolacji Polski pod rządami PiS” .A przecież naprawdę można ich uniknąć. Trzeba tylko wiedzieć jak.

*Artykuł ukazał się w dzisiejszym wydaniu GPC

Ryszard Czarnecki