"Na świecie niemało jest przykładów brania w nawias ideologii, historii, rachunku krzywd w imię racji politycznych, czynią tak jednak wielkie narody potrafiące oddzielić emocje od potrzeb strategicznych" - pisze Andrzej Talaga na łamach "Rzeczpospolitej".

"Małe nacje brną beznadziejnie w politykę racji moralnych, co poprawia niewątpliwie samopoczucie, ale podkopuje ich pozycję, bo jest kontrproduktywne" - dodaje.

I przypomina, że gdyby USA szły tą drugą drogą, to nigdy nie zawarłyby na przykład sojuszu z Pekinem w latach 70., który powstrzymał ekspansję ZSRR.

"Nie chodziło wówczas o odległą historię, ale śmiertelną wrogość tu i teraz. Ludzkość wyszła na tym układzie znakomicie, choć moraliści mają bardzo silne podstawy, by go potępiać" - pisze Talaga.

Także w sprawie Ukrainy obok prawdy historycznej - o bezprzykładnym ludobójstwie, z którym nie można zrównywać nieformalnych działań Polaków - jest jeszcze prawda strategiczna.

"Ukraina odepchnięta od Polski i Zachodu musi w konsekwencji stać się satelitą Moskwy, w dłuższej perspektywie czasowej nie ma bowiem sił ani zasobów, by przy tak newralgicznym położeniu geopolitycznym utrzymać neutralność na wzór Szwecji czy Szwajcarii" - pisze autor.

"Potrzeba strategiczna przywiązania, a potem wprowadzenie Ukrainy do struktur zachodnich są ważniejsze niż historia, bowiem nakazuje tak czynić racja stanu, dbałość o bezpieczeństwo i rozwój Polski" - dodaje Talaga.

"Mamy, być może, moralne prawo narzucać Ukrainie, kogo powinna uznawać za bohatera, a kogo nie, nie posiadamy jednak mocy, by owo prawo wyegzekwować, skoro tak – postawmy na rację stanu, a nie na rację moralną" - stwierdza.

mod/rzeczpospolita