Tomasz Wandas, Fronda.pl: „Jeśli Putin będzie przekonany, że w przypadku inwazji, chociażby na Estonię, państwa NATO nie zareagują, to będziemy mieli do czynienia z poważnym ryzykiem” - mówi rosyjski historyk Jurij Felsztyński. Czy faktycznie właśnie wtedy ryzyko agresji byłoby wysokie, czy mimo tego jest ono i tak na sporym poziomie?

Andrzej Talaga: Zagrożenie ataku rosyjskiego jest tylko potencjalnie na wysokim poziomie. Trudno sobie wyobrazić, aby w obecnej sytuacji Putin zaryzykował wojnę, gdyż po prostu by ją przegrał. Jeżeli mogłoby dojść do jakiejkolwiek agresji Putina to tylko na państwa bałtyckie. Wszystkie manewry wojskowe, szczególnie ostanie „Zapad 2017” dotyczyły właśnie obrony i potencjalnego ataku na te ziemie. Nie można zatem powiedzieć, że ryzyko ataku na Estonię zwiększyło by ryzyko ataku na NATO, bo byłby to już atak na NATO. Ponadto nie byłby to atak wyłącznie na jedno państwo, ale na wszystkich naraz. Jeśli Rosja chciałaby uzyskać jakiekolwiek korzyści geopolityczne to musiałby być to atak frontalny na wszystkie państwa bałtyckie i na północno-wschodnią Polskę, po to, aby odciąć pomoc NATO-wską. W innym wypadku wojna byłaby przez Rosjan bardzo szybko przegrana, co oni doskonale wiedzą, stąd tak zwany „przesmyk suwalski”. Jeżeli jakiekolwiek państwo bałtyckie zostanie zaatakowane to pozostali powinni zdawać sobie sprawę, że ich też czeka inwazja wojsk rosyjskich.

Do tej pory atakowane były państwa nienależące do NATO. Co musiałoby się stać, by Putin przekroczył tę granicę i zdecydował się przetestować artykuł 5 traktatu? Jak realne jest zagrożenie dla Polski, czy krajów bałtyckich?

Wyobrażalny jest tylko jeden scenariusz.

To znaczy?

Groźba upadu reżimu i osobiste ryzyko śmierci dla Putina. Wtedy to błyskawicznie mógłby wywołać on wojnę, aby odwrócić bieg dziejów i ustabilizować wewnętrznie sytuację w Rosji. Natomiast teraz takie maksimum, które mógłby osiągnąć Putin to ziemie rosyjskojęzyczna zamieszkane przez Rosjan, czy rosyjskojęzycznych ludzi zamieszkałych na Łotwie i Estonii oraz ewentualnie korytarz do Królewca.

Okupacja Litwy, Łotwy, Estonii czy jakiegokolwiek kawałka Polski byłaby tak potwornie kosztowna pod każdym względem politycznym, ekonomicznym że jest to porostu dla nich nieopłacalne.

Przy okazji ćwiczeń „Zapad 2017” Rosjanie, oszukiwali swoich sojuszników, a nawet swoich obywateli. Czy ich taktyka oszukiwania, i siania dezinformacji nigdy się nie zmieni?

Wszystko wskazuje na to, że i ja, pan i wielu innych byliśmy narzędziem rosyjskiej dezinformacji jeśli chodzi o „Zapad 2017”, ponieważ zdecydowanie zawyżaliśmy środki sił użytych do tych manewrów. Manewry te przebiegały w sposób konwencjonalny i wydaje mi się, że właśnie to był element wojny hybrydowej. Jeżeli do skutku, nieustannie będziemy przekonywać kraje zachodu Europy, że grozi nam atak to w końcu opinia publiczna przyzwyczai się do tych informacji, przez coś nasza czujność zostanie uśpiona i Rosjanie uderzą. Dezinformacja odnośnie „Zapad 2017” była inspirowana przez Rosjan, natomiast to my ją wykonywaliśmy.

Wspomina Pan, że staliśmy się narzędziem dezinformacji. Jak zatem na przyszłość mamy uniknąć tego typu zagrożenia?

Powinniśmy się opierać na wiarygodnych danych, a nie na plotach, wycinkach i przeciekach ze strony rosyjskiej. Cokolwiek pochodzi z mediów rosyjskich musimy traktować jako niewiarygodne, nieprawdziwe i służące złym celom.

Dziękuję za rozmowę.