My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy,
lecz „Vaterunser” nie rozumiemy,
i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać,
boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz!

Autorami powyższego wiersza, który powstał wiosną 1901 roku, byli uczniowie Katolickiej Szkoły Ludowej we Wrześni. Wydarzenia, które rozegrały się w tym małym miasteczku, leżącym wtedy w prowincji poznańskiej (regencja poznańska), noszącym wówczas oficjalną nazwę Wreschen, stały się symbolem zachowania niezłomnej postawy dzieci wobec narzuconego jarzma pruskiego. Ich dramatyczny przebieg poruszył nie tylko mieszkańców wszystkich trzech zaborów, ale również opinię międzynarodową.

Wypadki, jakie nastąpiły tam wiosną 1901 roku, były konsekwencją systematycznych działań pruskiego zaborcy zmierzających do totalnej germanizacji szkolnictwa na zagarniętych ziemiach polskich. Działania te przebiegały równolegle do intensywnej walki z polskością, prowadzonej na „wschodnich kresach” Prus, która miała miejsce i w innych obszarach życia publicznego – m.in. w administracji, gospodarce, a także religii. W tym ostatnim przypadku germanizacja była połączona z wywołaną w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego stulecia przez kanclerza Ottona von Bismarcka kampanią pod hasłem „Kulturkampf”. Wymierzona ona była w Kościół katolicki oraz w instytucje kultywujące polskość. Istotą owej walki było zachowanie „czystości” kultury niemieckiej.

Właśnie na ten czas przypadają antypolskie reformy systemu szkolnictwa, których przeprowadzeniem zajął się pruski minister oświaty Adalbert Falk, będący narzędziem w ręku „żelaznego kanclerza”. W ciągu dwóch lat (1872–1874) udało mu się licznymi zarządzeniami usunąć język polski jako wykładowy ze szkół średnich i zastąpić go językiem niemieckim, czyniąc go także językiem wykładowym lekcji religii.

Podobny cios dosięgnął szkoły ludowe, gdzie w kolejnych latach wprowadzono analogiczne obostrzenia, zmierzające do całkowitego wyeliminowania języka polskiego z obiegu szkolnego. Najszybciej zmiany wprowadzono w regencji opolskiej. Tam zgodnie z zarządzeniem z września 1872 roku dla Górnego Śląska język niemiecki stał się językiem wykładowym dla wszystkich stopni szkół ludowych, za wyjątkiem najniższych, gdzie najmłodszym uczniom pozwolono jeszcze na naukę religii po polsku. Utrzymano częściowo także język polski – jako język pomocniczy nauki na stopniu średnim.

W prowincji poznańskiej, gdzie dotąd język polski miał silniejszą pozycję w szkołach ludowych, zmiany okazały się drastyczne. W 1873 roku naczelny prezes prowincji poznańskiej William Brastow von Guenther wskazał w specjalnym rozporządzeniu, iż „język niemiecki jest językiem wykładowym w wszystkich przedmiotach nauki z wyjątkiem religii i śpiewu kościelnego”, dodając jednakże dwuznaczne sformułowanie: „jeżeli dzieci polskie w znajomości języka niemieckiego tak dalece postąpią, iż można osiągnąć dobre zrozumienie nauki udzielanej w języku niemieckim, wtenczas należy za zezwoleniem rejencji zaprowadzić język niemiecki jako wykładowy na drugim i trzecim stopniu nauki także w tych przedmiotach”1.

W przypadku zaś języka polskiego pozostawionego jako osobnego przedmiotu nauki dla dzieci regencja (prowincja) mogła „postanowić inaczej”. Skwapliwie skorzystano z tych możliwości. W 1887 roku zniesiono naukę języka polskiego w prowincji poznańskiej i Prusach Zachodnich, zastępując ją dodatkowymi godzinami nauki języka niemieckiego.

Początek ostatniej dekady XIX wieku przyniósł niewielkie spowolnienie tempa germanizacji w szkołach i delikatne złagodzenie jej kursu. Stał za tym nowy kanclerz Rzeszy Leo von Caprivi (1890–1894). Później wraz z nastaniem rządów kanclerza Bernharda von Bülowa w 1900 roku zapędy germanizacyjne jednak odżyły i uderzyły w szkoły ludowe ze wzmożoną siłą.

Główny atak został wymierzony w lekcje religii, które od tej pory miały odbywać się tylko w języku niemieckim. W 1900 roku rozpoczęto akcję wprowadzania obowiązkowego niemieckiego wykładu religii na najwyższym, średnim, a zdarzało się, że i niekiedy także na niższym stopniu nauki w szkołach ludowych. Uderzono zatem w ostatni pierwiastek polskości w systemie oświaty, próbując go bezpowrotnie zniszczyć, tak by, jak pisał dwadzieścia lat po strajku wrzesińskim Tadeusz Staniewski: „sprowadzić Polaków do roli helotów, odciąć ich od źródeł i ognisk własnej kultury narodowej i zgnieść tak, ażeby widząc jedynie nędzę swego położenia zapragnęli sami korzystać z dobrodziejstw kultury niemieckiej i, zaniechawszy własnego ducha, stali się dobrymi Prusakami”2.

Antypolska polityka w systemie szkolnictwa nie ograniczyła się tylko do spraw związanych z usuwaniem języka polskiego czy tworzenia nowych programów nauczania. Jej zasięg dotknął także kadry. Ze szkół rugowano polskich nauczycieli – starszych po prostu usuwając, zaś młodszych wysyłając do niemieckich prowincji, najczęściej nadreńskich. Na ich miejsce pojawiali się nauczyciele niemieccy, którzy ochoczo utrzymali ducha „wojującej niemczyzny”, niszcząc i mając w pogardzie wszystko, co polskie.

U nauczycieli nie popłacają ani zdolności, ani polność, ani takt w postępowaniu z młodzieżą – na pierwszym miejscu stoi usposobienie patriotyczne w stosunku do nowego cesarstwa i popieranie energiczne rządu w tępieniu polskości; stąd poszło, że wielu nauczycieli zdolnych usunięto, a na ich miejsce przeznaczono ludzi dwuznacznej sławy lub nijakich” – pisano w 1873 roku na łamach lwowskiego tygodnika pedagogicznego „Szkoła” w odniesieniu do sytuacji szkół ludowych w prowincji poznańskiej.

W przypadku szkół ludowych odebrano także duchowieństwu dotychczasowy nadzór nad nimi i powierzono je specjalnie powołanym niemieckim inspektorom, którzy mieli stać na straży realizacji nowego programu nauczania. Niewątpliwie reformie służył także system premiowania tych nauczycieli, którzy skrupulatnie i bez najmniejszych oporów podchodzili do kwestii zniemczenia swoich podopiecznych. Początkowo otrzymywali oni duże zapomogi (czasami sięgające ponad 60% kwoty wynagrodzenia), które od 1903 roku stały się stałymi tzw. dodatkami wschodniokresowymi.

Naszkicowany powyżej mechanizm germanizacji szkół obrazuje intensywność i bezwzględność pruskiego zaborcy w tym względzie. Aby jednak zrozumieć w pełni heroizm strajkujących dzieci, należy odmalować jeszcze ducha pruskiej szkoły ludowej wraz z całym jej drakońskim systemem kar. Szkoła ta była bowiem miejscem, w którym poniżone dzieci, w atmosferze nienawiści do narodu polskiego, „cierpiały tortury niezrozumiałego języka” pod czujnym okiem niemieckich nauczycieli. Owi nauczyciele zaś, w obawie przed inspektorami i konsekwencjami m.in. finansowymi, uciekali się do wszelkich drastycznych metod, aby osiągnąć u dzieci choćby minimalny stopień znajomości języka niemieckiego. Jak pisał w 1930 roku Mieczysław Jabczyński: „O tem, że pierwszym obowiązkiem nauczyciela jest wniknięcie w duszę dziecka, nie było mowy, toć nawet w zbliżeniu się do tej duszy stał na przeszkodzie zakaz posługiwania się w szkole mową ojczystą, przestrzegany oczywiście najściślej tam, gdzie uczył nauczyciel Niemiec, a więc w ogromie przeważającej ilości przypadków. Nauka więc była oschłą i mechaniczną, a najlepszym środkiem dydaktycznym i najczęściej stosowanym rekwizytem szkolnym pozostawał ubojny kij. W stosowaniu kary chłosty dochodzono do perfekcji, a posługiwano się nią często z lubością graniczącą z sadyzmem. Zresztą granice w stosowaniu kar cielesnych były wytknięte bardzo szeroko, a sińce i krwawe pręgi, konstatowane przez lekarzy na ciele małych delikwentów, nie uchodziły w oczach sądów pruskich jako oznaki przekroczenia «naturalnego prawa karcenia», przysługującego nauczycielowi”3.

Na początku XX wieku bardziej gorliwi nauczyciele starali się praktycznie eliminować język polski nie tylko podczas lekcji, ale także i w czasie pozalekcyjnym, kiedy zabraniano uczniom rozmów w ich ojczystym języku na przerwach i w zabawie. Największy nacisk kładziono jednak na wyeliminowanie lekcji religii po polsku. Zdawano sobie bowiem sprawę z faktu, iż nauczana w języku ojczystym religia stanowi istotny czynnik wzmacniający polski żywioł. „Przywiązanie do religii katolickiej – pisał Tadeusz Staniewski – wpajane dziecku od pierwszych lat jego życia, kazało też, rzecz prosta, osobliwszym pietyzmem otaczać język, w którym zasady jej były wykładane. Wobec faktu bowiem, że większość obcych przybyszów kolonistów wyznawała protestantyzm, stał się katolicyzm w zaborze pruskim […] religią narodową «polską»”4.

Do pierwszego strajku szkolnego na obszarze prowincji poznańskiej doszło jeszcze w 1883 roku w szkole ludowej w Jarocinie, kiedy, podczas pokazowej lekcji w ramach konferencji powiatowej nauczycieli, dzieci na znak protestu przeciwko usuwaniu języka polskiego z lekcji religii odmówiły odpowiedzi w języku niemieckim. W 1890 roku w ten sam sposób zastrajkowały także dzieci z Osiecznej (koło Leszna). Najbardziej dramatyczne wydarzenia rozegrały się jednak we Wrześni. Stało się to już po wprowadzeniu zarządzenia regencji poznańskiej 4 marca 1901 roku, na mocy którego religia w klasach najwyższych szkół ludowych miała odbywać się tylko i wyłącznie w języku niemieckim.

Września, jak już wspomniano wcześniej, leżała w regencji poznańskiej. Była miasteczkiem powiatowym, w którym mieszkało (według spisu z 1900 roku) ponad pięć i pół tysiąca osób, z czego blisko 75% stanowili katolicy – w zdecydowanej większości narodowości polskiej. Można powiedzieć, że to małe, senne miasteczko, w którym nie było wielkich obiektów przemysłowych, lecz dominowało rzemiosło, znajdowało się jednak w dogodnym położeniu geograficznym, skomunikowane było bowiem (także drogami kolejowymi) z Poznaniem, Gnieznem, Jarocinem, Strzałkowem. W pamięci mieszkańców Wrześni, przeważnie borykających się na co dzień z biedą, wciąż żywe pozostawały wydarzenia z 1848 roku, kiedy to wybuchło Powstanie Wielkopolskie. Co roku upamiętniali zwycięstwo nad Prusakami pod pobliskim Sokołowem, składając kwiaty przy pomniku poległych w bitwie. Jak pięknie pisał o tym Tadeusz Staniewski: „Z roku na rok, w dniu 2 maja, ukrywając się przed czujnem okiem żandarma, gromadziła się osłonięta ciemnościami zapadającej nocy u stóp pamiątkowego pomnika grupa patrjotycznych mieszkańców Wrześni na polu sokołowskiem, gdzie składała uroczysty hołd cieniom poległych bohaterów i ślubowała wierność dozgonną Matce-Ojczyźnie” (tamże, s. 9).

Żywy pozostał w pamięci także czas Powstania Styczniowego, bowiem i wśród powstańców w 1863 roku nie zabrakło wrześnian. To niewątpliwie sprawiało, że duch patriotyzmu nie zaginął wśród mieszkańców Wrześni i właśnie tam na nowo wzniecił się za sprawą strajku szkolnego.

Katolicka Szkoła Ludowa we Wrześni liczyła 651 uczniów, w tym narodowości niemieckiej – 19. W tym miejscu należy przybliżyć nieco organizację kształcenia w pruskiej szkole. Nauka była obowiązkowa do 14. roku życia. Rozpoczynała się od klasy najniższej – VI, do której uczęszczały najmłodsze dzieci, kończyła zaś w klasie najwyższej – I. Zajęcia odbywały się w ciągu całego dnia. Nowy rok szkolny zaczynał się zwykle w kwietniu – zaraz po feriach wielkanocnych.

Pierwsze lekcje religii w języku zaborcy wywołały wśród uczniów oraz ich rodziców szok i niedowierzanie. W szkole niebawem miały pojawić się niemieckie podręczniki do nauki religii, które nauczyciele mieli rozprowadzić wśród uczniów – nieodpłatnie. Liczono na to, że złagodzi to wydźwięk represji, ukazując jednocześnie jakoby dobrą wolę zaborcy. Nie spodziewano się, że sprawa katechizmów tak zaostrzy nastroje wśród polskich uczniów, którzy albo zdecydowanie odmówili ich przyjęcia, albo szybko je zwrócili do szkoły.

Bronisława Śmidowiczówna, wówczas uczennica I klasy, mówiła po latach: „W dniu 24 kwietnia 1901 r. przystąpił nauczyciel Koralewski do rozdawania katechizmu między dzieci, w języku niemieckim. Mając jakiś dziwny wstręt do tej książki, która miała służyć do wynarodowienia nas, wzięłam ją przez fartuszek. Prawie wszystkie dzieci pozostawiły książki w szkole. Na następnej lekcji nauczyciel namawiał, żeby jednak przyjąć je. Dużo dzieci mówiło, że im rodzice nie pozwalają przynosić do domu, ale ostatecznie dały się namówić, tylko Stanisław Jerszyński i ja stanowczo żeśmy odmówili. Otrzymaliśmy po sześć uderzeń, tzw. łap, na rękę trzciną. Uderzenia były bardzo silne…”5.

Ostatecznie wszyscy uczniowie z pierwszej klasy zwrócili niemieckie katechizmy. Jak relacjonowała Leokadia Wojciechowska: „Pomimo prośby nauczyciela, aby zabrać je z powrotem, żaden z uczniów naszej klasy tego nie uczynił. Wtedy nauczyciel przywołał do naszej klasy rektora szkoły Fedtke. Ten zaczął wypytywać nas o to, kto kazał nam oddać katechizmy. Część uczniów odpowiedziała, że tak kazali uczynić rodzice. Inni oświadczyli, że nie chcą i nie będą uczyć się religii z niemieckich katechizmów. Rektor zwołał wówczas konferencję rady pedagogicznej, w wyniku której podano do wiadomości, że za stawianie oporu będziemy codziennie odsiadywać po kilka godzin aresztu po lekcjach. Pomimo przestróg nie ustąpiliśmy. Z tej przyczyny nie odbywały się odtąd lekcje religii, za to musieliśmy codziennie odsiadywać areszt od 3 do 4 godzin. Nauczyciele ustawicznie namawiali nas do wyrażenia zgody na naukę religii w języku zaborcy i do zmiany naszego stanowiska”6.

Bronisława Śmidowiczówna i Stanisław Jerszyński przez swoją odważną i nieugiętą postawę stali się niejako przywódcami strajku, za co wielokrotnie zostali dotkliwie pobici przez szkolnych wychowawców. Karę chłosty 2 i 13 maja wymierzył dzieciom Feliks Koralewski, powszechnie znienawidzony przez społeczeństwo za podłą służalczość wobec zaborcy. Złą sławą okrył się także Johan Scholzchen, „kat dzieci wrzesińskich”, nauczyciel religii w klasie I. Był to zacięty hakatysta, który bardzo często w celu zastraszenia i podporządkowania sobie uczniów sięgał po kij. Wśród ciemiężycieli polskich dzieci padają także w licznych relacjach nazwiska nauczycieli Augusta Wenzela i Oskara Pohla. Stosowane przez nich represyjne metody nie tylko nie uśmierzyły oporu w szkole, ale doprowadziły do tego, że stał się on bardziej zdecydowany i zatoczył szersze kręgi, powodując ostatecznie powstanie buntu także w klasach drugich.

Wymierzane kary aresztu szkolnego i dotkliwe pobicie Stanisława Jerszyńskiego i Bronisławy Śmidowiczówny wywołało wrzenie wśród wrześnian, które w każdej chwili mogło przerodzić się w zbiorowy bunt. I ten moment nadszedł 20 maja. Tego dnia w szkole doszło ponownie do skatowania opornych uczniów. Stało się to w obecności inspektora szkolnego, zwyrodniałego sadysty dr. P. Wintera. Mimo że zapowiedział on ciężkie kary za nieposłuszeństwo na lekcji religii, uczniowie okazali się tak zdesperowani, że nie chcieli powtórzyć ani słowa w języku niemieckim, pozostając głusi na coraz bardziej agresywne żądania Scholzchena – wprost mu oświadczając: „Jesteśmy Polakami i nie będziemy odpowiadać w języku niemieckim na lekcjach religii”.

Nie złagodził tego oporu dwugodzinny areszt zarządzony przez Wintera. Podczas niego 26 niepokornych uczniów miało nauczyć się po niemiecku pieśni „Kto się w opiekę”. O godz. 12.00 zwolniono do domu tych, którzy wykonali zadanie. Dla 14 uczniów, którzy tego nie zrobili, inspektor zarządził chłostę. Najbardziej harde dzieci miały otrzymać 6–8 uderzeń, pozostałe zaś od 2–4 (dziewczynki otrzymywały razy po rękach, chłopcy na siedzenie). Wykonawcą kary był Scholzchen, któremu asystowali Winter i Koralewski.

Pełną relację tych zdarzeń odnajdujemy we wspomnieniach Leokadii Wojciechowskiej: „W dniu 20 maja przyszedł do szkoły inspektor szkolny Winter i powiedział do nas: «Ihr seid Deutsche» [wy jesteście Niemcami – przyp. red.]. Na to wszyscy chórem krzyknęli: «My jesteśmy Polakami». Mimo namowy ze strony inspektora stanowczo odmówiliśmy przyjęcia katechizmów. Inspektor wyszedł z klasy. Po upływie pewnego czasu wywoływano nas pojedynczo do innej klasy, w której wymierzano nam karę chłosty. Gdy przyszła kolej na mnie, nauczyciel Koralewski doskoczył do mnie, chwycił za kołnierzyk i zaciągnął do sali, w której siedzieli: inspektor Winter, rektor Fedtke i nauczyciel Scholzchen. Zapytano mnie: «czy chcesz uczyć się religii w języku niemieckim?» – Odpowiedziałam: «Nie». Wówczas Scholzchen uderzył mnie osiem razy trzciną z całej siły po dłoniach. Uderzenie było tak silne, że skóra na moich rękach była poprzecinana. Po wymierzeniu kary kazano mi iść do domu” (tamże).

Doktor Ludwik Krzyżagórski, który zajmował się pobitymi dziećmi, tak mówił o ich stanie: „[Stanisław Jerszyński] miał sześć do ośmiu sinych długości palca pręg na siedzeniu, nabiegłych krwią. Dziecko było fizycznie bardzo wzburzone i drżało jak w febrze. Troje innych dzieci miało mocne pręgi na rękach i na siedzeniu. Ręce były tak napuchnięte, że dzieci nie mogły ich zamknąć, ponieważ sprawiało im to silny ból […]. Jedno z dzieci z bólu nie mogło wcale siedzieć i musiało leżeć”7.

Na zewnątrz zaczął narastać tłum mieszkańców, zaalarmowany płaczem dzieci opuszczających szkołę. Jak wspomniała Bronisława Śmidowiczówna: „Przechodnie i mieszkańcy sąsiednich domów podchodzili do dzieci i pytali o powód płaczu. Gdy dowiedzieli się, za co dzieci były bite, zaczęli wygrażać katom […]. Tłum rósł i przybierał coraz groźniejszą postawę”8.

Niektórzy rodzice wdarli się do budynku szkoły, próbując interweniować. Wśród nich była matka jednego z uczniów, Bronisława Klimasa. Kobieta była w zaawansowanej ciąży i być może to sprawiło, że postanowiono wypuścić jej syna. Do szkoły wdarł się także ojciec Bronisławy Śmidowiczówny, który żądał zaprzestania bicia, grożąc rewoltą ze strony napierającego tłumu.

Nie odstąpiono jednak od wymierzania kary, a jedynie za sprawą polecenia Wintera przeniesiono jej wykonywanie do tylnych sal budynku. Tymczasem przed szkołą gromadziło się coraz więcej osób, które domagały się rozprawy z katami. Zaczęto napierać na drzwi, poszły w ruch kamienie i groźby. Wznoszono okrzyki „Jest nas jeszcze dosyć Polaków, tak łatwo z nami nie dacie sobie rady”, „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Niech żyje Polska!”. Nie mogące poradzić sobie z zaistniałą sytuacją władze szkolne wezwały na pomoc miejscową żandarmerię. Sytuacja uspokoiła się późnym popołudniem. Wówczas to dopiero żandarmom udało doprowadzić do rozejścia się manifestantów.

Do podobnych wystąpień doszło także 21 maja. Znowu zabrzmiały okrzyki gromadzącej się pod szkołą ludności, piętnujące pruskich nauczycieli, których po skończonej pracy do domów, tak samo jak dzień wcześniej, ze względów bezpieczeństwa eskortowali żandarmi. Cały czas notowano także nazwiska najbardziej aktywnych demonstrantów. Władze pruskie szykowały już zemstę.

Ostatecznie wszyscy najaktywniejsi demonstranci stanęli przed sądem. Proces odbył się między 14 a 16 listopada 1901 roku w Gnieźnie. Oskarżono 26 osób o udział w publicznym zbiegowisku i próbę zmuszenia nauczycieli do zaniechania czynności urzędowych i ich znieważenie, wtargnięcie do budynku szkolnego, publiczne podżeganie do popełnienia przestępstwa. Dwadzieścioro oskarżonych usłyszało wyrok. Zapadły bardzo wysokie kary (większe niż żądał prokurator!) – od kilku miesięcy do 2 i pół roku więzienia.

Wśród skazanych znalazły się osoby będące jedynymi żywicielami rodziny, matki i dzieci. Karę 4 i pół miesiąca więzienia otrzymał czternastoletni Antoni Korzeniewski. Skazano także uczniów szewskich: szesnastoletniego Aleksandra Wiśniewskiego na karę 4 tygodni więzienia i osiemnastoletniego Franciszka Musielaka na karę 9 miesięcy pozbawienia wolności. Wśród pozostałych mężczyzn karę 2 lat więzienia otrzymał rzeźnik Władysław Dzieciuchowicz i szewc Antoni Chojnacki. Na rok i trzy miesiące pozbawienia wolności sąd skazał szewca Ignacego Balcerkiewicza. Wyroki roku więzienia lub niższe (kilkumiesięczne) otrzymali: szewc Jan Ziętek, robotnik Jakub Sierakowski, Józef Żołnierkiewicz, krawiec Józef Haenel, szewc Ignacy Jagodziński, szewc Augustyn Stachowski.

Jeden z najwyższych wyroków – 2 i pół roku więzienia otrzymała Nepomucena Piasecka, matka pięciorga dzieci, która w trakcie demonstracji 20 maja zdołała przedostać się do budynku szkoły i przypadłszy do nauczyciela Koralewskiego, krzyczała pod jego adresem wyzwiska. To uczyniło z niej główną oskarżoną w procesie gnieźnieńskim. Skazana na rok więzienia została również Helena Bednarowiczowa, która niedawno wyszła za mąż. Karę kilku miesięcy więzienia otrzymały także matki mające na wychowaniu kilkoro nieletnich dzieci: Rozalia Pawlicka, Stanisława Stachowiak. Wyrok 4 tygodni więzienia usłyszała pięćdziesięciopięcioletnia żona tokarza Jadwiga Jezierska.

Ostatnią skazaną kobietą była Elżbieta Kantorczykowa, której proces odroczono ze względu na to, iż była w ciąży. Ale oczywiście jej nie darowano. 10 czerwca 1902 roku została skazana na 10 miesięcy pozbawienia wolności.

*

Antoni Korzeniewski tak wspominał okres więzienia we Wronkach: „Do więzienia we Wronkach przyjechałem dnia 26 czerwca 1902 roku. Czekając, aż brama więzienia otworzy się, obejrzałem sobie dobrze ponure mury, zbudowane z czerwonej cegły.

Wreszcie otwarto bramę i wpuszczono mnie do środka. Strażnik zapytał, czego tu szukam. Odpowiedziałem, że przyjechałem odsiedzieć karę. Wtedy zapytał mnie, na jak długo i za co. Odpowiedziałem, że skazano mnie za wypadki wrzesińskie. A on obrzucił mnie wyzwiskami: «Ty świnio wrzesińska! Ty zdrajco ojczyzny» – przy tym kopał mnie i bił pękiem kluczy. Wyładowawszy wreszcie swój gniew, zaprowadził mnie do dyrektora, przedstawiając jako «świnię wrzesińską».

Dyrektor był wobec mnie grzeczny, pouczył o zachowaniu się w więzieniu, poinformował o regulaminie więziennym, dodając, że jeżeli będę się dobrze zachowywał, to ominie mnie dom poprawczy. Z naciskiem podkreślił, że znaczną część młodocianych po odsiedzeniu kary więzienia kieruje się do domu poprawczego. Po odprowadzeniu mnie do celi więziennej, znowu odebrałem od strażnika kilka kopniaków i szturchańców kluczami. Powtarzało się to odtąd trzy razy dziennie. Tak to trwało przez trzy miesiące. Nosiłem się nawet z zamiarem popełnienia samobójstwa. Przez ostatnie jednak 6 tygodni odsiadywania kary więziennej nikt już mnie nie trącił”9.

Należy dodać, że na rok ciężkiego więzienia został skazany także ojciec Antoniego, Franciszek, którego zaliczono do głównych przywódców rozruchów we Wrześni. Antoni po opuszczeniu więzienia powrócił do rodzinnego miasteczka, jednak nie mogąc nigdzie znaleźć pracy, dołączył jako pomocnik do wędrownej grupy cyrkowców. Do domu powrócił po roku. Wówczas jego ojciec był już na wolności. Szykanowana przez pruskie władze rodzina Korzeniewskich zdecydowała się na wyjazd do Westfalii.

Dramatyczny los czekał Antoniego Korzeniewskiego oraz jego najbliższych w kolejnych latach. Podczas I wojny światowej Antoni ukrywał się przed powołaniem do niemieckiego wojska. Przedostał się do Francji, gdzie wstąpił do formującej się armii polskiej gen. Józefa Hallera. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zdecydował o powrocie do kraju. Wybuch II wojny światowej zastał go w Poznaniu, gdzie prowadził mały warsztat introligatorski. Na skutek denuncjacji jednego z miejscowych Niemców został aresztowany przez Gestapo w czerwcu 1940 roku. Trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. „[…] bito [mnie], kopano i maltretowano, podobnie jak w więzieniu wronieckim w roku 1902, za to tylko, że byłem Polakiem, że broniłem swej polskości, języka ojczystego, że przeciwstawiałem się czynnie polityce germanizacyjnej” – mówił po latach. – „Hitlerowscy siepacze nie oszczędzili również mojej rodziny: szesnastoletniego syna Zdzisława wywieziono […] do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, a potem do Oranienburga za rozpowszechnianie ulotek antyniemieckich, a córkę Krystynę na przymusowe roboty do Niemiec. Żonę wyrzucono z naszego mieszkania” (tamże, s. 187).

Proces gnieźnieński nie kończył represji wobec ludności polskiej biorącej udział w wydarzeniach wrzesińskich. Dość szybko władze pruskie rozpętały kampanię przeciwko innym osobom, które oskarżono o współudział w strajku. W ten sposób wytoczono proces m.in. doktorowi i społecznikowi Ludwikowi Krzyżagórskiemu, który wystawił skatowanym dzieciom świadectwo choroby, pisząc w nim, że przekroczone zostało „naturalne prawo karcenia”.

Oskarżono nawet wrzesińskiego fotografa, Szymona Furmanka, który robił zdjęcia skatowanym dzieciom i ich rodzinom. Sąd w Gnieźnie wydał wyrok skazujący go na zapłacenie 200 marek grzywny, z możliwością zamiany na 40 dni więzienia. Władze doprowadziły także do przeniesienia z parafii miejscowego księdza Jana Laskowskiego, który duchowo wspierał wrześnian w tych tragicznych dniach.

*

Tymczasem strajk dzieci trwał nadal i nadal był brutalnie zwalczany przez nauczycieli. Jak pisał Mieczysław Jabczyński: „Dla opornej dziatwy polskiej we Wrześni zaczęła się teraz istna gehenna. Codzienne areszty, codzienne przesiadywania w szkole przez przeciąg 6–8 godzin, pod nadzorem nauczycieli, rozjątrzonych tą walką, rozeźlonych całą tą atmosferą wzajemnej nienawiści między domem a szkołą, podsycaną na tle wielkiego procesu”10.

Kary były surowsze, bowiem chłosta przestała już działać na dzieci odstraszająco. Co więcej, w skrajnych przypadkach nauczyciel po użyciu kija wobec niepokornych uczniów sam wysyłał ich do lekarza powiatowego z poleceniem, by ten wystawił stosowne zaświadczenie, że nie przekroczono „naturalnego prawa kary”. W roku szkolnym 1901/1902 pozostawiono na drugi rok 39 strajkujących uczniów. Był to jeden ze sposobów, w jakie władze pruskie dotkliwie rozliczały się z buntownikami. Wprowadzono przymusowe przedłużenie nauki, przenoszono dzieci z klas wyższych do niższych, stworzono także specjalny oddział dla dzieci strajkujących, tak by odseparować je od reszty szkolnej społeczności. Niepokornych uczniów, którzy odmawiali przychodzenia do szkoły, doprowadzali na miejsce żandarmi.

Rektor Fedtke wydał zarządzenie zabraniające rozmawiać dzieciom między sobą w języku polskim na terenie szkoły. Należy dodać, że zarządzenie to nie było respektowane przez uczniów.

Dla zachowania jeszcze większej dyscypliny zatrudniono tzw. nauczycieli strajkowych. Na rodziców nałożono wysoki podatek szkolny, który bezwzględnie ściągano, mimo że część z nich utraciła źródła zarobkowania w wyniku wcześniej zasądzonych kar. Siła oporu zaczęła słabnąć dopiero w 1902 roku, kiedy obiecano, że wszyscy uczniowie, którzy zaniechają strajku, zostaną zwolnieni ze szkoły wraz z początkiem października. W 1903 roku strajkowała jeszcze niewielka grupa dzieci. W wyniku zapowiedzi, że obowiązek szkolny zostanie przedłużony do 16. roku życia, grupa ta zdecydowanie zmalała wraz z początkiem 1904 roku. Ostatnią uczennicą, która podjęła jeszcze próbę strajku po Wielkanocy tegoż roku, była Stanisława Śmidowiczówna – młodsza siostra wspominanej wcześniej Bronisławy. Jej opór został ostatecznie złamany przez inspektora szkolnego.

Bronisławy Śmidowiczówny nie było już wówczas we Wrześni. Strajk szkolny odcisnął dramatyczne piętno na jej późniejszych losach. W czerwcu 1902 roku rodzice dziewczynki dowiedzieli się, że władze pruskie mają zamiar wysłać ją do domu poprawczego. Aby tego uniknąć, rodzina w tajemnicy wysłała ją do Krakowa. Trafiła tam najpierw pod opiekę Marii Siedlewskiej, redaktorki naczelnej miesięcznika „Przodownica”. W sierpniu 1902 roku została umieszczona w Szkole Gospodarstwa Domowego w Kuźnicach pod Zakopanem. Było to dla niej ciężkie doświadczenie: „Przeszło trzyletni pobyt w zakładzie pozostawił w mojej pamięci przykre wspomnienia ze względu na warunki, w jakich znajdowałam się. Jako tzw. bezpłatna uczennica umieszczona zostałam w III oddziale i przydzielona do tzw. drugiego stołu, tzn. do tego, przy którym odżywiano gorzej niż przy tzw. pierwszym stole. Wymagano od takich uczennic cięższej pracy lub zatrudniano je przy wszystkich brudniejszych pracach. Przy tych pracach zerwałam się i na skutek tego przez długi czas chorowałam”11.

W tym czasie rodzina Śmidowiczów, prowadząca dotąd we Wrześni mały sklep piekarski, zmuszona była go zamknąć na skutek licznych szykan ze strony Niemców. Jak wspominała Bronisława: „Spotkał ich jeszcze jeden kłopot. Władze szkolne orzekły, że wychowanie za granicą jest niedozwolone dla dzieci, które podlegają przymusowemu obowiązkowi szkolnemu. Pogląd ten podzielił sąd pruski, którynałożył na rodziców karę pieniężną. Wobec tego nie pozostało rodzicom nic innego, jak przypuścić kontratak. Polscy prawnicy wpadli na pomysł adoptowania mnie przez obywatela austriackiego. W tym przypadku władza rodzicielska przechodziła na adoptującego. Akt adopcji został sporządzony w Nowym Targu przez rodzinę Pyzowskich. To zadecydowało o skreśleniu mnie z listy szkoły elementarnej we Wrześni” (tamże, s. 181).

Zdławienie strajku we Wrześni okazało się jednak pyrrusowym zwycięstwem Niemców. Oczywiście ze strony władz pruskich spłynęły na „katów” wrzesińskich odpowiednie splendory za zdławienie strajku – inspektor Winter za swe zasługi otrzymał cesarski Order Czerwonego Orła IV klasy, nauczyciele zaś wysokie nagrody pieniężne – rektor Fedtke 500 marek, zaś Koralewski i Scholzchen 400 marek.

Sprawa wrzesińska miała jednak daleko idące konsekwencje, których Prusacy ostatecznie nie przewidzieli. Poruszyła bowiem serca i umysły Polaków we wszystkich zaborach. Chłosta, która miała ostatecznie skruszyć ducha narodowego, jeszcze go wzmogła. Wspierała go wielka i spontaniczna akcja solidarności i pomocy, której efektem było utworzenie Komitetu Niesienia Pomocy dla Wrześni i Komitetu Wrzesińskiego (ostatecznie zlikwidowanych przez władze pruskie, które członkom tychże organizacji wytoczyły proces).

Pomoc organizowana przez Polaków nadchodziła również z Galicji i Kongresówki. Pięknym tego przykładem jest wsparcie udzielone Nepomucenie Piaseckiej, która ukryła się przed odbyciem kary w Krakowie i tam dzięki pomocy Komitetu Wrzesińskiego oraz mieszkańców Galicji otrzymała mieszkanie i pomieszczenie na pralnię, którą z dużym powodzeniem prowadziła. Zapewne przyczynił się do tego fakt, że nazwisko Piaseckiej znalazło się na łamach wszystkich gazet opisujących wydarzenia wrzesińskie i proces gnieźnieński. Podobnie zresztą Helena Bednarowiczowa uniknęła więzienia, bowiem dzięki pomocy poznańskiego komitetu zdołała przedostać się do Zakopanego.

Jak daleko sięgały konsekwencje wrzesińskiego strajku, pokazuje także informacja, jaka pojawiła się w „Dzienniku Poznańskim” w grudniu 1901 roku: „Warszawski korespondent «Berliner Tagesblattu» opisuje, zgodnie z naszymi relacjami, przebieg demonstracji antypruskiej w Warszawie i w końcu tak pisze o oddziaływaniu sprawy wrzesińskiej na stosunki handlowe Niemców z Polakami w Królestwie [Polskim]: «Oddziaływanie tego ruchu polskiego na handel daje się bardzo odczuwać. Chwilowo jest wprost niemożliwem robić tutaj interesa z Polakami, nawet starzy wierni odbiorcy-kupcy nie chcą nas do siebie puścić, albo nas krótko zbywają niczem. Wzburzenie między Polakami jest ogromne (ungeheuer), gdziekolwiek się zagadnie, mówi się tylko o tym samym temacie.

Bądź co bądź my kupcy (Geschäftsleute) będziemy musieli zapłacić koszta tej sprawy, co w obecnych czasach bardzo smutne otwiera nam widoki. Nie zaleca się nawet nikomu na ulicy w Warszawie mówić po niemiecku, jeżeli się nie chce narazić na nieprzyjemności»”.

Polska prasa ukazująca się na terenie zaborów skutecznie podsycała sprzeciw wobec tego, co wydarzyło się we Wrześni i wyroków, jakie zapadły po procesie gnieźnieńskim. Ulicami Lwowa i Warszawy przechodziły demonstracje organizowane przez studentów.

Szerokim echem odbił się list Henryka Sienkiewicza opublikowany w listopadzie 1901 w krakowskim „Czasie”, w którym pisarz wołał: „Więc niech się poruszą serca wszystkich naszych matek! Dajmy chleba dzieciom, przynieśmy tę pociechę skowanym rodzicom, że ich nieszczęsne dzieci nie będą zmuszone żebrać! Prawo Boże, prawo chrześcijańskie nakazuje litość nad dziećmi wszystkim, a cóż dopiero – gdy chodzi o takie dzieci – nam!”.

Żywo zareagowały na wydarzenia we Wrześni środowiska twórców, artystów, literatów. Zacytowany w tytule niniejszego rozdziału fragment pochodzi z wiersza Marii Konopnickiej „O Wrześni”, opublikowanego w „Przodownicy” w 1902 roku (został przedrukowany w wydawanym w Pittsburghu „Wielkopolaninie”). W całości zaś wiersz brzmi:

Tam od Gniezna i od Warty
Biją głosy w świat otwarty,
Biją głosy, ziemia jęczy:
Prusak dzieci polskie męczy!

Za ten pacierz w własnej mowie,
Co ją zdali nam ojcowie,
Co go nas uczyły matki,
Prusak męczy polskie dziatki!

Wstał na gnieździe Orzeł biały,
Pióra mu się w blask rozwiały…
Gdzieś do Boga z skargą leci…
Prusak męczy polskie dzieci!

Zbudziły się prochy Piasta,
Wstał król, berło mu urasta,
Skroń w koronie jasnej świeci,
Bronić idzie polskie dzieci…

Zwołajcie mi moje rady,
Niechaj śpieszą do gromady!
Zwołajcie mi moich kmieci…
Prusak męczy polskie dzieci!

Wstańcie, sioła! Wstańcie, grody!
Ruszcie z brzegów Gopła wody!
Bijcie dzwony od Kruszwicy,
Skroś Piastowej mej ziemicy!

Bijcie, dzwony, bijcie, serca,
Niech drży Prusak przeniewierca,
Niech po świecie krzyk wasz leci:
Prusak męczy polskie dzieci!

Niechaj wiara moja stanie,
Niech się skrzyknie zawołanie,
Wici niechaj lud zanieci….
Prusak męczy polskie dzieci…

Sprawa znalazła swoje miejsce także na łamach zagranicznych gazet, bulwersując międzynarodową opinię publiczną i wyzwalając protest przeciwko brutalnej polityce germanizacyjnej oraz liczne gesty solidarności i wsparcia z jej ofiarami.

Jak pisał w 1936 roku Alfons Szyperski: „Podziw i cześć dla bohaterstwa orląt wrzesińskich wyrażały zrzeszenia międzynarodowe, uniwersytety zagraniczne, organizacje robotnicze, koła parlamentarne. Protestowano instytucjami, stowarzyszeniami lub imiennie. Jak donosiła prasa włoska, gromady rybaczek przychodziły z pobrzeża podpisać krzyżykami polski papier. Starzy górale z zapadłych wiosek w Apeninach drżącą ręką stawiali krzyżyki. Na ulicach miast i w szkołach rozlepiano protesty. Hasło: Pro Polonia zabrzmiało donośnie także na drugiej półkuli. Męczeństwo dziatwy było na ustach wszystkich, a Września stała się symbolem tragizmu rozbiorów i konieczności wolnego państwa”12.

Strajk dzieci wrzesińskich przyczynił się do oporu i strajków szkolnych, które z różną intensywnością pojawiały się na terenie prowincji poznańskiej. Po pierwszej fali strajków, jaka zakończyła się w 1905 roku, przyszła kolejna, której początek wiąże się z wydarzeniami w Miłosławiu w czerwcu 1906 roku. Strajk wybuchł tam przypadkowo, podczas wymierzania kary chłosty jednemu z uczniów podczas lekcji religii. Reakcja pozostałych dzieci była natychmiastowa, odmówiono posługiwania się językiem niemieckim nie tylko na lekcjach religii, ale także i śpiewu kościelnego. Jak pisze Ludwik Gomolec: „Rektorem (kierownikiem szkoły) był wtedy hakatysta i renegat Krukowski. Spośród grona tej szkoły czterech nauczycieli było Polakami, a mianowicie Władysław Chojecki i jego małżonka, dalej Józef Bloch, który w roku 1959 zmarł w Poznaniu, i Julian Szczepański. Różne było ustosunkowanie się nauczycieli pochodzenia polskiego i niemieckiego do strajku szkolnego. Najbardziej katowali dzieci niektórzy nauczyciele pochodzenia polskiego, chcąc się przypodobać niemieckim władzom szkolnym, licząc na awans i wysokie «dodatki wschodniokresowe». Do takich należał rektor szkoły czy małżonkowie Chojeccy w Miłosławiu. Chojecki w czasie strajku powszechnego przetrzymywał oporne dzieci po dwie godziny w karcerze dziennie i w tym czasie niemiłosiernie je bił. Spowodowało to pewnego razu, że uczeń Edward Wąsiewicz rzucił się na niegodziwego renegata i nie pozwolił się bić. Doszło do wzajemnego szamotania się, po czym uczeń wyskoczył przez okno z pierwszego piętra. Przeciwieństwem Chojeckiego był prawy Polak, nauczyciel Józef Bloch, uczący fizyki. Umacniał on w sposób dyskretny dzieci w oporze strajkowym i nigdy ich nie bił. Był za to przez dzieci i rodziców powszechnie lubiany. Ze strajkującymi dziećmi polskimi w Miłosławiu solidaryzował się niemiecki nauczyciel religii, Weigmann, który nie bił dzieci, oświadczał młodzieży, że ją rozumie i będąc sam na jej miejscu, nie postąpiłby inaczej”13.

Strajk w miłosławskiej szkole trwał przez trzynaście miesięcy. Władze szkolne i administracyjne starały się ze wszech miar go zdławić. Podobnie jak w przypadku strajku wrzesińskiego, zastosowano cały arsenał kar i szykan wobec dzieci i ich rodzin. Poczynając od wspomnianej już w powyższym cytacie chłosty, także karcer, dodatkowe bardzo obciążające prace domowe, a także przedłużanie obowiązku szkolnego. Tak było np. w przypadku ucznia Telesfora Grandkego, który najdłużej wytrwał w swoim oporze. Był jednym z tych, którzy na znak buntu przychodzili do szkoły w polskim stroju ludowym (dramatyczne okazały się jego późniejsze losy – zginął na froncie w czasie I wojny światowej).

Rektor szkoły decydował także o przenoszeniu nieugiętych uczniów do klas niższych. Na rodziców nakładano wysokie podatki szkolne. Mimo to fala protestów rozlewała się na kolejne szkoły w Poznańskiem, wychodząc dalece poza powiat wrzesiński. W sierpniu 1906 roku strajkowali już uczniowie w powiecie witkowskim i żnińskim. Strajkowały także niektóre szkoły w powiecie mogileńskim, inowrocławskim, gnieźnieńskim, rawickim, zachodniopoznańskim, wschodniopoznańskim, śremskim, pleszewskim, kościańskim, czarnkowskim, krotoszyńskim. Jak podaje Ludwik Gomolec, apogeum protestów przypadło w połowie listopada 1906 roku, kiedy łącznie w rejencji bydgoskiej i poznańskiej strajkowało blisko 47 tysięcy uczniów w 760 szkołach. Jednocześnie jednak wskazuje, że strajkujących mogło być o wiele więcej (sugeruje liczbę 76 tysięcy), gdyż raporty przekazywane władzom prowincji mogły być celowo zaniżane (tamże, s. 122). Podobnie wskazała prof. Lidia Burzyńska-Wentland, pisząc, że strajk wybuchł we wszystkich powiatach rejencji bydgoskiej i poznańskiej i objął od 25 do 95% szkół w każdym powiecie. W fazie największego nasilenia liczba strajkujących dzieci dochodziła do 75 tysięcy uczących się w blisko 800 szkołach. Fala strajkowa ostatecznie wygasła 22 października 1907 roku.

W tej nierównej walce szala zwycięstwa przesunęła się na stronę pruskiego zaborcy. Jednak walka ta jest symbolem siły żywiołu polskiego. Okazała się niezwykle ważna, bowiem wiele z tych dzieci, które umiały dzielnie stawić opór germanizacyjnym zapędom najeźdźcy, kilkanaście lat później z chwilą wybuchu insurekcji wielkopolskiej chwyciło za broń.

Wojciech Polak, Sylwia Galij-Skarbińska, ks. Michał Damazyn

Fragment książki "Najmłodsi bohaterowie. Historia polskich dzieci X-XXI w. Opowieści o walce i cierpieniu", wydawnictwa Biały Kruk
Publikacja za zgodą Wydawnictwa Biały Kruk

______

Przypisy:

1 Z. Grot, Sprawa wrzesińska, „Przegląd Zachodni” 1951, nr 9/10.

2 T. Staniewski, Dni strajku szkolnego we Wrześni.

3 M. Jabczyński, Walka dziatwy polskiej z pruską szkołą, Poznań 1930, s. 33.

4 T. Staniewski, Dni strajku szkolnego.

5 Dzieci z Wrześni i polityka germanizacyjna – fragment audycji Urszuli Lipińskiej, Polskie Radio, 9 XI 1977, PolskieRadio.pl.

6 Leokadia z Wojciechowskich Stankowska, Walka o język polski w pruskiej szkole we Wrześni, w: Wydarzenia wrzesińskie w 1901 roku, pod red. Z. Grota.

7 Z. Grot, Sprawa Wrzesińska.

8 Bronisława ze Śmidowiczów Matuszewska, Wypadki wrzesińskie, w: Wydarzenia wrzesińskie

9 Antoni Korzeniewski, Więzienie za obronę języka polskiego, w: Wydarzenia wrzesińskie.

10 M. Jabczyński, Walka dziatwy polskiej.

11 Bronisława ze Śmidowiczów Matuszewska, w: Wypadki wrzesińskie.

12 A. Szyperski, Bardzo sławna rewolucja… dzieci, „Prosto z mostu” 1936, nr 19 (73).

13 L. Gomolec, Powszechny strajk szkolny w Poznańskiem ze szczególnym uwzględnieniem powiatu wrzesińskiego, w: Wydarzenia wrzesińskie, s. 108.