W weekend Polską wstrząsnęła dyplomatyczna utarczka między ambasadorem Ukrainy, a Łukaszem Jasiną z naszego resortu spraw zagranicznych. Pojawiają się głosy, że zabieganie o przeprosiny za Wołyń w chwili obecnej jest spóźnione, ponieważ zasadnym momentem do zgłaszania takich postulatów była wizyta Zełenskiego w Polsce. Czy nie podnosząc wówczas kwestii Wołynia, zaprzepaściliśmy naszą szanse na uregulowanie tej kwestii?

Sukces Ukrainy w wojnie z Rosją, w decydującym stopniu zależy od Polski i jej postawy. Oczywiście gros wysiłku spoczywa na USA i Wielkiej Brytanii, ale co by dał ich wysiłek, gdyby nie było takiego wkładu Polski w umożliwienie dostarczania Ukrainie wszystkiego, co jest niezbędne nie tylko do prowadzenia działań zbrojnych, ale i do funkcjonowania państwa.
Co więcej, jeśli ktoś myśli o odbudowie Ukrainy po wojnie bez udziału w podobnym wymiarze Polski, to jest po prostu naiwny.
Problem polega na tym, że w Polsce usilnie chce się wyprzeć świadomość tej sytuacji, a już w ogóle nie wolno myśleć o jej wykorzystaniu. Myślenie o wykorzystaniu tej sytuacji, jest wręcz traktowane w kategoriach braku moralności.
Już rok temu pisałem o tym, że te proste prawdy trzeba najpierw samemu uznać i chcieć wykorzystać, a następnie uświadomić to naszym ukraińskim przyjaciołom. Bo że oni nie mają tej świadomości i traktują to wszystko co robimy w znacznym stopniu jako oczywistość, to nie trzeba o tym szerzej się rozwodzić. No i skutki tego widzimy – mamy to na własne życzenie.
Polska nie będzie miała lepszego momentu do załatwieniu wielu zaszłości z Ukrainą. A jak ktoś myśli, że zrobi to po wojnie wygranej przez Ukrainę, to nawet nie chce mi się komentować skali takiej naiwności. No bo jak Ukraina tę wojnę przegra, to nie będzie z kim o tym rozmawiać.
 
Zdaniem innych z kolei, tego tematu nie należy podnosić w trakcie wojny na Ukrainie. Czy na pewno tak jest? W końcu na froncie nie walczy ani ukraiński ambasador w Polsce, ani urzędnicy tamtejszego MSZ, ani urzędnicy kancelarii Zełenskiego odpowiedzialni za sprawy międzynarodowe (którzy z ogromną energią zabiegają na arenie międzynarodowej o różne przywileje dla swojego państwa). Nie sposób także zaprzeczyć, że dobre stosunki z Polską realizują najlepiej pojęty interes narodowy Ukrainy.

Jak już powiedziałem – nie będzie lepszego momentu w dającej się przewidzieć przyszłości. Liczenie na wdzięczność w relacjach międzynarodowych, to coś co dyskwalifikuje.
Mamy rozstrzygające argumenty, ale ich użyteczność ma ograniczoną perspektywę czasową. A koniunktury nie są czymś notoryjnym – są raczej incydentalne. Zwłaszcza w historii Polski.
Oczywiście dziś wydaje się, że jest solidny fundament pod dobre relacje polsko – ukraińskie, że po obu stronach zaszły znaczne zmiany we wzajemnym postrzeganiu. Ale naszym problemem pozostaje skoncentrowana zwłaszcza na obszarze tzw. Zachodniej Ukrainy spuścizna zbrodniczego myślenia banderowskiego. I to właśnie, z uwagi na bezpośrednią bliskość z Polską, ma ciągle potencjał bardzo zapalny. Problem tkwi oczywiście po stronie ukraińskiej, ale owa naddnieprzańska Ukraina, nie potrafiła sobie z tą zaczadzającą umysły niektórych Ukraińców spuścizną poradzić. Ona żyje i nie ma w niej ani krzty uczciwej refleksji, która mogłaby nas uwolnić od tragicznej historii.

Na pewno zaraz pojawią się też głosy, że wyciąganie teraz sprawy Wołynia to „młyn na propagandę rosyjską”. Czy na pewno tak jest? Z drugiej strony zawsze będzie to młyn na propagandę rosyjską, dopóki tych kwestii satysfakcjonująco nie rozwiążemy.

Dokładnie. Jakoś nikt nie chce zrozumieć, że właśnie próba udawania, że sprawy nie ma, że z czasem zostanie zapomniana, etc. – to jest właśnie młyn na propagandę rosyjską. Tak w ogóle, epatowanie na wyścigi epitetami o „wysługiwaniu się Putinowi”, to jest dzisiaj ciężka choroba. Uderza w każdego, kto próbuje rozważać choćby różne alternatywy rozwoju sytuacji, w których może uznawać Rosję za normalny element społeczności międzynarodowej. Tego nie ma chyba nigdzie poza Polską. Skutek tego jest taki, że w Polsce nawet znaczna część analityków boi się wypowiadać swoje przemyślenia, bo pełno jest przebierających nóżkami tropicieli „szpiegów Putina”.
Poważne państwo, które chce współtworzyć politykę europejską, być jej aktywnym kreatorem, musi zerwać z takim myśleniem. Bo niezależnie od tego, jak podłym człowiekiem jest Putin i jego kamraci, nasi tropiciele nie wyeliminują Rosji w dającej się przewidzieć perspektywie jako kluczowego gracza nie tylko w Europie. Tego nie ma w zamysłach przede wszystkim naszych najważniejszych sojuszników – USA, Wielkiej Brytanii, Kanady i wielu innych. Radziłbym, żeby wyciągnąć z tego jak najszybciej wnioski. Dla dobra Polski.

Ukraina dokonuje ostatnio zwrotu w stronę Francji i Niemiec. Sugerował Pan ponadto wcześniej, że Rosjanie mimo wszystko w swojej globalnej układance postawią na Anglosasów. Jak Pana zdaniem powinna wyglądać nasza obecna polityka zagraniczna?

No właśnie. Dzisiaj już praktycznie wszyscy mówią o konieczności „pokojowego rozwiązania”. Oczywiście na ten moment nie leży to w interesie amerykańskim, ale to się może nagle zmienić. I jak będzie trzeba, nikt nie będzie pytał o zdanie Ukrainy i Polski. I Zelenski już o tym wie, dlatego stara się myśleć z kim będzie musiał odbudowywać swój kraj. A my chcemy walczyć z Rosją do końca.
Polska musi dziś przede wszystkim stworzyć swój „koncert mocarstw” europejskich, w którym może odgrywać wiodącą rolę. Z Wielką Brytanią, Turcją, Włochami i Rumunią, bo to są duże i ważne kraje europejskie i mają w znacznym stopniu zbieżne z nami interesy. W ten sposób musimy zabezpieczyć Europę Środkową przed dominacją niemiecką i rosyjską, ale również być w obozie tych, którzy mogą wspólnym wysiłkiem, przy współpracy z USA, decydować o kierunku odbudowy Ukrainy. To jest bowiem zadanie, które dla stabilizacji Europy środkowej, a tym samym całej Europy, będzie miało kluczowe znaczenie. Jeśli uda nam się ta gra, to nie będziemy się musieli oglądać na Niemców, bo oni – przypominam – żeby dostać się do Ukrainy, muszą poruszać się przez Polskę.

Czy stosunki polsko-węgierskie, dobrze rozwijające się do momentu wybuchu wojny na Ukrainie, zostały w Pana ocenie trwale nadwerężone? Czy ewidentne związki Węgier z Rosją stoją na przeszkodzie budowie wzajemnych stosunków także na innych płaszczyznach?

To szerszy problem, któremu warto byłoby poświęcić odrębną rozmowę. Ja się nie zgadzam z tym, że Węgry prowadzą politykę prorosyjską. Oni prowadzą inną politykę niż my, bo mają do tego wiele bardzo ważnych powodów. Takich, których my nawet nie próbujemy zrozumieć, a łatwo szafujemy epitetami. Przypominam jednak tylko o tym, że Węgry w ciągu ostatnich 150 lat doznały od Rosji wiele bezprzykładnych ciosów. Obie wojny światowe, utopione we krwi powstanie 1956 roku, o podobnych losach Węgrów w 1848 roku już nie wspomnę. Jeśli ktoś suponuje im prorosyjską politykę, to musi się naprawdę mocno puknąć w głowę.
Ja mogę tylko jednak powtórzyć tezę, która jest oczywista i taką była w Polsce do niedawna – cały porządek i organizacja samodzielnej i wolnej od wpływów niemiecko – rosyjskiego kondominium Europy środkowej bez ścisłej współpracy polsko – węgierskiej się nie uda. I Polska nie osiągnie swoich celów, o których wspominałem wyżej, bez takiej współpracy.