Fronda.pl: Od dnia śmierci papieża do rozpoczęcia konklawe katolicy w szczególny sposób skupiają swoją uwagę na podsumowywaniu zakończonego pontyfikatu. W przypadku papieża Franciszka, wiele tej uwagi kieruje się w stronę jego podejścia do innych religii. Kościół katolicki w sposób instytucjonalny prowadzi dialog międzyreligijny od pontyfikatu papieża Pawła VI. Wielkim przełomem dla tego dialogu był pontyfikat św. Jana Pawła II. Jednak nawet działania papieża z Polski w tym zakresie nie spotkały się z tak stanowczą krytyką części katolików, jak działania papieża Franciszka. Czym różniło się podejście Franciszka do dialogu międzyreligijnego od podejścia jego poprzedników i dlaczego wywoływało tak zdecydowany sprzeciw?

Ks. prof. Wojciech Kluj OMI, dyrektor Instytutu Nauk Teologicznych UKSW w Warszawie, misjolog: Myślę, że to trochę uproszczone ujęcie. Nowe inicjatywy Jana Pawła II wobec innych religii wzbudzały nie mniejsze emocje. Wystarczy przypomnieć pierwsze spotkanie w Asyżu w 1986 roku. Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Joseph Ratzinger (późniejszy papież Benedykt XVI), nie wziął udziału w tym spotkaniu. Jan Paweł II był bardzo krytykowany za tę inicjatywę zarówno w kurii rzymskiej, jak i przez wielu teologów. Jednak po wyjaśnieniu niedomówień (m.in. deklaracja „Dominus Iesus”), w kolejnym podobnym spotkaniu w roku 2002 kard. Ratzinger już uczestniczył. Tak samo kontrowersje wzbudzały odwiedziny Jana Pawła II w rzymskiej synagodze (1986), jego odwiedziny meczetu w Damaszku (2001, gdzie nawet pocałował Koran), albo też posypanie przez niego płatkami róży mauzoleum Gandhiego w Raj Ghat (1999). Każda nowa inicjatywa w Kościele wywołuje pewne kontrowersje. Znajduje zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Nie powiedziałbym, że w przypadku papieża Franciszka te protesty były większe. Każdy pontyfikat wprowadza nowe elementy do kontaktów z innymi religiami. Pierwsze kroki na tym polu postawił Paweł VI. Kolejne stawiali jego następcy. Skłaniam się raczej ku stwierdzeniu, że papież Franciszek miał swoją wizję i w czasie jego pontyfikatu przeszliśmy do kolejnego etapu tego dialogu.

Patrząc na dialog międzyreligijny z polskiej perspektywy musimy pamiętać, że mówimy o sytuacji bardzo różniącej się od naszej rzeczywistości. W Polsce chrześcijanie stanowią zdecydowaną większość. Inne religie to mniejszość. Jednak w skali świata, a zwłaszcza Azji, często jest inaczej. Mówiąc o dialogu międzyreligijnym odnosimy się zasadniczo do nieco innych form obecności Kościoła katolickiego w społeczeństwie, a tam prowadzony jest ten dialog najintensywniej, głównie w wymiarze codziennego życia.

Może Ksiądz Profesor podać jakiś przykład kolejnego kroku poczynionego przez papieża Franciszka?

Jednym z takich wielkich, symbolicznych nowych kroków, które uczynił papież Franciszek, było podpisanie sześć lat temu „Dokumentu o ludzkim braterstwie dla pokoju światowego i współistnienia” w Abu Zabi. Nigdy wcześniej głowa Kościoła katolickiego nie podpisała takiego dokumentu z muzułmańskim przywódcą. Ta inicjatywa wiązała się z koniecznością wypracowania kilku spraw. Ponieważ islam jest podzielony i nie posiada jednej centralnej władzy, czy jednego centralnego autorytetu nauczającego, papież Franciszek wybrał sobie reprezentanta do tego dialogu. Można na to patrzeć ze strony katolickiej jako na przejaw otwarcia, ale można też spojrzeć ze strony islamu na wskazanie, kogo Kościół katolicki uważa za partnera dialogu. Papież Franciszek zdecydował się na bliższą współpracę z jednym z ważniejszych, a jednocześnie bardziej otwartych przywódców islamskich – wielkim imamem uniwersytetu Al-Azhar, Ahmedem Al-Tayyebem. Wielokrotnie się z nim spotykał, nie tylko w Emiratach. Podobną inicjatywą, choć mniej nagłośnioną, było podpisanie w 2024 r. deklaracji „O wspieraniu harmonii religijnej dla dobra ludzkości” wraz z wielkim imamem Meczetu Niepodległości (Istiqlal) Nasaruddinem Umarem. Ten drugi dokument ma symboliczne znaczenie głównie dla islamu na Dalekim Wschodzie, gdzie dominującą rolę odgrywa islam indonezyjski.

Oczywiście, pamiętać trzeba, że z niektórymi przywódcami religijnymi, prezentującymi ekstremalne poglądy, nie da się tego zrobić. To wielka lekcja: nie z wszystkimi da się rozmawiać i nie wszystkie ruchy samookreślające się jako religijne musimy tak traktować.

Podpisanie dokumentu z Abu Zabi było też nowym znakiem w skali całego świata. Było znakiem tego, że papież jest nie tylko pasterzem Kościoła katolickiego, ale bierze odpowiedzialność za los całej ludzkości, wspólnie z innymi przywódcami religijnymi. Spraw pokoju na świecie i układania wzajemnych relacji nie można zostawiać tylko politykom. Przywódcy religijni, pod pewnym przewodnictwem papieża mogą wnieść ważny wkład w pokój i współpracę narodów w świecie współczesnym.

Na czym ma polegać dialog z islamem?

Samo słowo „dialog” jest problematyczne. Do języka kościelnego wprowadził je Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam” z 1964 roku. Jednak pisał on wtedy o dialogu wewnątrz Kościoła, o dialogu zbawienia, relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Później to słowo zrobiło ogromną popularność i przyjęło się w potocznym znaczeniu – dialogujmy, czyli rozmawiajmy. Samemu Pawłowi VI nie o to chodziło, dlatego np. w adhortacji „Evangelii nuntiandi” (1975) nie używał już tego terminu. Słowo się jednak przyjęło i na pewnym etapie ktoś postanowił zaadaptować je do relacji z innymi religiami, co w moim przekonaniu było nie do końca szczęśliwym posunięciem, bo to słowo jest mylące. Kiedy czytamy dokumenty Kościoła na temat dialogu międzyreligijnego, mowa jest o czterech formach tego dialogu. Jedną z nich jest „dialog specjalistów”, ale najważniejszą jest „dialog życia”, czyli po prostu życie razem. To dotyczy przede wszystkim miejsc, w których chrześcijanie są mniejszością, mając wokół siebie sąsiadów wyznających inne religie. Chodzi o to, by uczyć się razem funkcjonować, pracować i pomagać sobie w codziennym życiu. Kiedy pracowałem na Madagaskarze, wielokrotnie korzystaliśmy z pomocy muzułmanów, którzy na przykład przewozili nas w buszu, gdzie były problemy ze środkami lokomocji. Podobnie działa to w drugą stronę. W Polsce muzułmanie mogą liczyć na pomoc chrześcijan.

Ważnym elementem dialogu międzyreligijnego jest zaangażowanie na rzecz pokoju. Papież Franciszek zwracał uwagę, że chrześcijanie i muzułmanie stanowią łącznie ponad połowę ludności świata. Jeżeli wspólnie zaangażujemy się na rzecz pokoju, to możemy zdziałać wiele dobrego. Papież Franciszek widział siebie jako osobę, która ma misję nie tylko wobec świata chrześcijańskiego. Już Jan Paweł II w swoim apelu na zakończenie (drugiego) dnia modlitw o pokój w Asyżu w 2002 r. prosił, aby politycy w wysiłkach na rzecz pokoju brali pod uwagę również potencjał obecny w działalności przywódców religijnych.

Rozmowy z muzułmanami wielokrotnie przypominały, że wielu chrześcijan w krajach islamskich nie ma takich praw, jakimi cieszą się muzułmanie w Europie. Zaangażowanie Franciszka w dialog międzyreligijny było więc również upominaniem się o prawa chrześcijan żyjących w krajach muzułmańskich czy buddyjskich.

Elementem tego dialogu jest oczywiście również danie szansy na poznanie Chrystusa. Wielką liczbę osób, które przyjmują chrzest w Europie Zachodniej, na przykład we Francji, stanowią obecnie muzułmanie. To nie są już setki, ale każdego roku tysiące muzułmanów przyjmują Chrystusa. Nie można nic narzucać, ale w dialogu również się proponuje.

Papież Franciszek szukał również przestrzeni spotkania z wyznawcami innych religii, w których możemy sobie wzajemnie pomagać. Na przykład po pandemii COVID, za jego pontyfikatu Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego w 2016 r. wydała dokument „Celebrując miłosierdzie z wyznawcami innych religii”. Papież zwrócił uwagę, że możemy wspólnie służyć światu poranionemu przez pandemię i nie tylko przez pandemię. Wychodząc od prawdy wiary o Bogu bogatym w miłosierdzie, odkrywamy, że tę cechę miłosierdzia Bożego dostrzegają również wyznawcy niektórych innych religii, m.in. islamu (choć oczywiście nie do końca tak samo jak my). Są pewne cechy, które nas łączą. Dlatego zacznijmy od tego, co nas łączy, nie będąc oczywiście ślepymi na to, co nas różni.

W tym dialogu nie możemy być naiwni. Zdajemy sobie sprawę, że wśród przywódców religijnych pojawiają się osoby reprezentujące skrajne stanowiska, których nie da się pogodzić z Ewangelią. Wybierając dialog z tymi, którzy są otwarci (nie z ekstremistami), pośrednio przyczyniamy się do wzmacniania ich pozycji w ich własnych tradycjach religijnych.

Deklaracja z Abu Zabi wywołała ogromną burzę przez stwierdzenie, że pluralizm religii jest „wyrazem woli Bożej, z jaką Bóg stworzył istoty ludzkie”. Franciszek niejako jeszcze spotęgował to stwierdzenie w czasie ubiegłorocznej pielgrzymki do Azji i Oceanii, gdzie spotykając się z młodzieżą w Singapurze stwierdził, iż „wszystkie religie są drogą do Boga”. Czy nie jest tak, że w zamierzony lub niezamierzony sposób, Franciszek przyczynił się do relatywizowania religii, prowadząc wierzących do przekonania, że tak naprawdę każda religia w równy sposób może prowadzić człowieka do zbawienia? Czy Franciszek nie rozmył prawdy o jedyności zbawczej Jezusa Chrystusa?

Dla chrześcijan podstawowymi prawdami wiary są te, że Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem, że On sam jest Pełnią Objawienia i On jest Jedynym Pośrednikiem między ludźmi i niebieskim Ojcem. Natomiast z drugiej strony, już Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris missio”, odwołując się do spotkania w Asyżu stwierdził, że „każdą autentyczną modlitwę wzbudza Duch Święty, tajemniczo obecny w sercu każdego człowieka” (nr 29), nawet jeśli nie jest on chrześcijaninem.

W klasycznej teologii dobrze rozpracowaliśmy już teologię działania Ducha Świętego i obecności Chrystusa w Kościele. To jest prawda i tego nie możemy negować. Niedostatecznie jednak rozpracowaliśmy teologię obecności zbawczej Chrystusa i działania Ducha Świętego poza Kościołem. Ten sam Duch Święty, który posłał Piotra do Korneliusza, natchnął też Korneliusza do tego, by szukał i zaprosił Piotra do siebie. Duch Święty działa „po obu stronach”. On posyła misjonarza, ale z drugiej strony otwiera serce tego, do którego misjonarz zostaje posłany. Jako chrześcijanie mamy nadzieję, że to, co robimy i mówimy, przybliży ludzi do Chrystusa. Ale obecność Chrystusa jest szersza od naszych tradycji.

Jeśli chodzi o te konkretne sformułowania papieża Franciszka, to na początku trzeba zaznaczyć, że mamy problem z tłumaczeniami. Słowa te nie były wypowiedziane po polsku, a każdy – nawet początkujący – tłumacz wie, że żadne tłumaczenie nie oddaje w 100 procentach tej samej treści, bo nawet jeśli słowa w drugim języku niosą podobną treść, to kontekst każdego języka, a nawet kontekst wypowiedzi w poszczególnym regionie bywa inny. Nie możemy zapomnieć, że papież Franciszek był Argentyńczykiem i miał swój charakterystyczny styl wypowiedzi.

Przechodząc do sformułowania z „Dokumentu o ludzkim braterstwie dla pokoju i światowego współistnienia”, to po pierwsze wyrażenie, które Pan przytoczył, odnosi się do wszelkiej różnorodności, nie tylko religijnej, ale również koloru skóry, płci, rasy i języka, a po drugie rozumienie tego określenia zostało wyjaśnione w następnym zdaniu. Możemy tam przeczytać, że Boska Mądrość „jest źródłem, z którego wywodzi się prawo do wolności wiary i wolności do bycia różnymi”. Wnioskiem jest więc odrzucenie wszelkich prób „zmuszania ludzi do przyjmowania określonej religii oraz kultury, podobnie jak narzucenie jednego modelu cywilizacji, którego inni nie akceptują”.

Jak wspomniałem przed chwilą, tekst ten nie został napisany ani w polskim języku, ani w polskim kontekście kulturowo-teologicznym. W perspektywie ogólnoświatowej, a taka przecież była intencja sygnatariuszy tego dokumentu, słowo „religia” najczęściej kojarzy się z pewnymi systemami zwyczajów i praktyk. Jest to pojęcie bardzo mocno zakorzenione w socjologii i badaniach międzykulturowych. Trudno wymagać od muzułmanów, buddystów czy wyznawców innych religii, aby przyjmowali nasze spojrzenie. Tak więc różne systemy praktyk związanych z modlitwami, ze składaniem ofiar, z praktykami postnymi czy medytacyjnymi są wielkim wyzwaniem dla ludzkiej wolności i nie muszą mieć takiego samego znaczenia jak w naszym przypadku. Zresztą w Kościele powszechnymi też mamy wiele różnych form praktyk modlitewnych, pokutnych czy postnych.

Jeśli chcemy się bliżej przyjrzeć temu tekstowi, to zauważyć możemy, że choć nie ma w nim bezpośrednich odniesień do Pisma Świętego, to jednak chrześcijanin łatwo znajdzie w nim takie odniesienia, podobnie jak muzułmanin znajdzie odniesienia do Koranu. Ten budzący kontrowersje fragment jest akurat aluzją do jednego z miejsc Koranu. Tutaj w pewnym sensie strona muzułmańska bardziej pozwoliła sobie na zrelatywizowanie islamu. To oczywiście dokument podpisany przez dwóch przywódców, więc papież także wziął odpowiedzialność za jego treść, jednakże ten tekst jest bardziej radykalny dla muzułmanów niż dla chrześcijan.

W tym przypadku papież zaproponował coś, co można nazwać ogólnie teologią porównawczą. Wszystko to jednak zostało napisane w kontekście dokumentu, w którym chodziło przede wszystkim o podkreślenie religijnych korzeni wspólnego ludzkiego braterstwa w trosce o pokój na świecie.

Używane przez Franciszka sformułowania mogą jednak budzić niepokój.

Nie będę walczył o te wyrażenia, bo są tam niekiedy sformułowania, które z perspektywy teologicznej wypracowanej w języku polskim nie są szczęśliwe. To jednak w sporej części problem tłumacza. Pamiętam sytuację, która spotkała mnie kiedyś w Kanadzie. Gdy mówiłem o Kościele katolickim, przerwano mi, domagając się doprecyzowania, o jakim obrządku mówię. W Polsce nikt by takiego pytania nie postawił, bo mówiąc o Kościele katolickim, wszyscy myślą o Kościele rzymskim.

Myślę, że mówiąc symbolicznie, można powiedzieć tak: papież Franciszek uczył katolików w Europie, że Kościół katolicki to nie Kościół rzymski, tylko Kościół powszechny. To jest źródło tego słowa - greckie „katholikós” oznacza „powszechny”. Kościół katolicki to już nie Kościół europejski. Europa powoli schodzi na peryferie Kościoła. Takie etapy już w historii bywały. Był już czas, kiedy Rzym był peryferiami, kiedy dominowało Bizancjum. Kościół katolicki jest Kościołem powszechnym. Tak rozumiem postawę papieża Franciszka. Chodzi o to, aby zachować istotę, czyli Jezusa Chrystusa w centrum, ale nie wykluczać tego, że Duch Święty działa również poza widzialnymi granicami Kościoła. Nie wiemy dokładnie jak, ale widzimy skutki tego działania. Jan Paweł II zwracał uwagę na przykład na to, że postawa modlących się muzułmanów może pobudzić naszą gorliwość, bo oni nie boją się publicznie wyznać wiary poprzez modlitwę. Również medytacja buddystów może nam uświadomić, że czasem umyka nam ten wymiar medytacyjny naszej wiary, gdy jesteśmy zbyt mocno skupieni na działalności zewnętrznej. W tym sensie możemy się kulturowo ubogacać.

Jeśli chodzi o precyzję wyrażania treści teologicznych, to powiedzmy sobie szczerze, ilu katolików w Polsce jest w stanie wytłumaczyć pojęcia będące przedmiotem sporów doktrynalnych w I wieku? Co znaczyły i jak zmieniały znaczenie w trakcie dyskusji chrystologicznych takie pojęcia jak prosopon, ousia czy hypostatis? Łączy nas misterium Boga w Jezusie Chrystusie, którego bardziej doświadczamy na pewnym poziomie religijno-mistycznym, nawet jeśli nie potrafimy tego do końca wyrazić słowami w sposób poprawny. Nie chcę relatywizować starań o wierność naszym wyrażeniom. Dobrze, że jest w nas gorliwość o wierność Objawieniu, ale pewnego poziomu relacji z Bogiem nie da się opisać słowami.

Dialog z innymi religiami, realizowany przez papieża Franciszka, był więc, w ocenie Księdza Profesora, kontynuacją procesu rozpoczętego przez poprzedników, a nie rewolucją?

Nie widzę w pontyfikacie papieża Franciszka jakiejś wielkiej, rewolucyjnej zmiany w nastawieniu Kościoła katolickiego do religii. Od Pawła VI każdy następny papież dodawał jakiś nowy element, dodawał coś ze swojej perspektywy. Możemy wkrótce mieć papieża z Azji lub Afryki i wtedy - w porównaniu z wizją nowego papieża – być może inicjatywy papieża Franciszka uznamy za drobne korekty.

Kościół starożytności obracał się w innych realiach kulturowo-społecznych niż Kościół w średniowieczu. Łatwo nam zapomnieć, że w pierwszym tysiącleciu mieliśmy już trzech papieży z Ziemi Świętej, trzech z Afryki oraz pięciu z Syrii. My dziś żyjemy w innych realiach. To wszystko przekłada się na pewne praktyczne sformułowania. W świecie, który coraz bardziej staje się globalną wioską, wzajemnie powiązaną, ale zróżnicowaną, jako Kościół powszechny dojrzewamy do nowego etapu. Widać to choćby po tym, że również wyznawcy innych religii dostrzegają nasze działania na rzecz bliższego poznania. Żydzi zmienili nastawienie do chrześcijan, zauważając, że nie jesteśmy antysemitami (list „Dabru emet”). Ze strony islamu natomiast opublikowano w 2007 roku deklarację: „Jednakowe słowo dla nas i dla was”, w której muzułmańscy zwierzchnicy i uczeni zapewnili, że chcą mówić to samo chrześcijanom, co swoim wyznawcom. Działania Kościoła rezonują również na świat polityczny. Przykładem jest ustanowiony przez ONZ Światowy Tydzień Zgody Między Religiami.

Oczywiście na szczeblu lokalnym nie obserwujemy tego wszystkiego z jednakową intensywnością i wiele z tych zagadnień nie ma większego wpływu na nasze codzienne przeżywanie wiary. Mamy prawo mieć swoją własną specyfikę i własne wyrazy przeżywania wiary. Dobrze, że one są, ale nie mogą one stanowić modelu dla wszystkich innych. Prostym biblijnym przykładem mogą być tytuły chrystologiczne we wspólnotach w Jerozolimie i w Antiochii. W tej pierwszej Jezus był określany jako Mesjasz. Wszyscy rozumieli co to znaczy. W Antiochii jednak, gdzie były wielkie wpływy religii greckich, Jezusa nazywano Panem (Kyrios). Te tytuły nie oznaczały tego samego, ale oba były prawdziwe.

Jesteśmy w czasie przed konklawe. Papież Franciszek wciąż był w połowie Europejczykiem. Jeżeli będziemy mieli papieża z Afryki lub Azji, to jeszcze bardziej zmieni kulturowo oblicze Kościoła. W wielu krajach na tych kontynentach chrześcijanie są mniejszością, często prześladowaną. My przyzwyczailiśmy się do podejścia z góry i pewnej dominacji kulturowej. W naszych świątyniach mówimy wiele o sztuce, pewnych wyobrażeniach i symbolach, ale stają się one często rzadziej miejscami modlitwy niż skromne kościoły w Azji czy Afryce. Nie chodzi tu, by Kościół w Europie przeciwstawiać Kościołowi w Azji czy Afryce, ale pewne akcenty są jednak różne. Nieco upraszczając, podam jeden przykład: w językach europejskich zasadniczo zapisujemy dźwięki - w Chinach treść malujemy. W Europie mamy pewne pojęcia zapisane, tak że wiemy, jak je odczytać, nawet jeśli nie rozumiemy ich treści, a w Chinach musimy je odczytywać jak ikony. Azja jest bardziej otwarta na obrazy i przypowieści, którymi zresztą posługiwał się Pan Jezus. W kulturze greckiej był nacisk na doprecyzowanie pewnych spraw. Akurat w tym roku przeżywamy jubileusz pierwszego Soboru powszechnego (Nicejskiego), który pewne rzeczy doprecyzował, wprowadzając nowe, nieznane Biblii, greckie pojęcia.

Papież Franciszek miał to szersze spojrzenie na Kościół i udawał się na peryferie. Widzimy to chociażby w powoływaniu kardynałów z odległych zakątków świata albo w wybieraniu krajów, które odwiedzał podczas swoich podróży apostolskich. Jako członek zgromadzenia misyjnego mam ten przywilej, że bywałem w Azji i Afryce. Tam na Kościół w Polsce patrzy się niekiedy jak na swoisty skansen. Nam się czasem może wydawać, że jeżeli inni przeżywają wiarę inaczej niż my, to robią to nie do końca poprawnie, ale z perspektywy całego świata - a papież reprezentuje perspektywę Kościoła na całym świecie - nasza perspektywa niekoniecznie musi być tą uprzywilejowaną.

Dla nas Rzym jest oczywiście bardzo ważny, ale przecież Pan Jezus umarł i zmartwychwstał w Jerozolimie, a nie mamy do Jerozolimy takiego odniesienia, jako do centrum wiary. Rzeczywistym centrum wiary jest Jezus Chrystus. Centrum Kościoła nie leży w jakiejś geograficznej przestrzeni, ale tam, gdzie jest sprawowana liturgia i jest obecny Duch Święty. Dlatego realnie przeżywamy obecność Kościoła na poziomie wspólnoty, w której sprawuje się Mszę świętą. Czy te spory na poziomie ogólnym nas aż tak dotykają? Wiarę przeżywamy lokalnie. My w Polsce w swoich warunkach, a w krajach, w których chrześcijanie są prześladowani, przeżywają ją w trochę inny sposób. Trudno nam sobie wyobrazić postawę chrześcijanina, który doświadcza tego, że ktoś z jego rodziny ginie z rąk ekstremistów podszywających się pod idee religijne.

Dla Pawła VI dialog międzyreligijny miał być po prostu wyjściem Kościoła z orędziem zbawienia do wyznawców innych religii. Można odnieść wrażenie, że w przypadku papieża Franciszka te akcenty zostały przeniesione - z głoszenia Chrystusa innowiercom na budowanie braterstwa pomiędzy chrześcijanami a wyznawcami innych religii. Przy takim przeakcentowaniu, przez zaangażowanie w dialog międzyreligijny Kościół nie traci ducha misyjnego?

W pewnym sensie Kościół w Polsce i szerzej, Kościół w Europie traci ducha misyjnego. To prawda, ale dzieje się tak nie z powodu dialogu międzyreligijnego, ale dlatego, że w Europie słabnie wiara, a misje są wyrazem wiary. Europa przeżywa dziś wielki kryzys tożsamości kulturowej, a Ewangelia nie może zakorzenić się w kruchej kulturze. Dlatego grozi nam osłabienie gorliwości w głoszeniu Chrystusa. Współcześnie dochodzi jednak do naszej świadomości również pewien nowy wymiar głoszenia Ewangelii. Dotychczas rozumieliśmy przekazywanie Dobrej Nowiny jako po prostu mówienie - głoszenie katechez, homilii… To oczywiście musi zostać i nie możemy z tego zrezygnować. Coraz częściej jednak mówimy dziś o „wspólnym działaniu”. Jan Paweł II w encyklice „Redemptoris missio” do dwóch głównych kierunków misji (głoszenie Chrystusa i zakładanie Kościoła) dodał trzeci element - głoszenie wartości Królestwa Bożego, w tym np. działalność na rzecz pokoju. Nie możemy oczywiście zapomnieć o dwóch pierwszych, ich realizację w czasie pontyfikatu Franciszka widzimy choćby w tym, jak wielu mianował kardynałów z młodych Kościołów, często na tzw. „peryferiach”. Stale powstają nowe wspólnoty, nowe diecezje. Europa stała się już w Kościele mniejszością. Kardynałowie spoza Europy, stanowiący większość Kolegium Kardynalskiego, są znakiem tego, że Chrystus jest ponadkulturowy. W różnych kulturach są Kościoły i są ludzie, którzy modlą się w różnych językach. Kościół staje się bardziej powszechny.

Paweł VI nie mówił jeszcze o dialogu międzyreligijnym. O pewnym przełomie w rozumieniu religii możemy mówić od Soboru Watykańskiego II i deklaracji „Nostra aetate”. W czasie pontyfikatu Benedykta XVI, którego charakteryzowała większa otwartość na dialog ekumeniczny powstał dokument: „Świadectwo chrześcijańskie w świecie wieloreligijnym”, który tłumaczy, w jaki sposób być świadkiem Chrystusa wobec wyznawców innych religii. W tym ujęciu, stając wobec wyznawców innych religii, odnajdujemy wiele wspólnych elementów z innymi chrześcijanami. Mogę powiedzieć ze swojego subiektywnego doświadczenia, że czasem łatwiej jest mi porozumieć się z luteranami czy członkami innych wielkich odłamów protestanckich w Polsce niż z katolikami w Azji czy Afryce. Mamy ze sobą więcej wspólnych elementów, lepiej rozumiemy się kulturowo. Z katolikami z Azji czy Afryki bardziej niż kwestie doktrynalne, dzielą nas różnice kulturowe. Na przykład w Tajlandii ludzie w czasie Mszy świętej siedzą na podłodze. Tam nie ma ławek, bo takie są tamtejsze zwyczaje. W Ćennaju, gdzie pochowany miał zostać Tomasz Apostoł, przed wejściem do katolickich świątyń znajduje się informacja o obowiązku zdjęcia butów, tak jak w świątyniach buddyjskich. W tamtej kulturze to jest wyraz szacunku. I to właśnie te różnice kulturowe różnią nas najbardziej.

Jak więc ten dialog międzyreligijny w praktyce przekłada się na głoszenie Ewangelii w krajach misyjnych? Dla nas w Polsce pozostaje to temat w dużej mierze abstrakcyjny, bo podejmowane przez nas działania ewangelizacyjne są skierowane głównie do osób niewierzących czy ludzi, których wiara stała się letnia. Inaczej wygląda to w krajach misyjnych, w których katolicy żyją obok muzułmanów, buddystów czy hinduistów. Jaki wpływ na głoszenie w tych krajach Chrystusa miał pontyfikat papieża Franciszka? Wskazując na punkty wspólne, papież ułatwił dotarcie do wyznawców innych religii, czy raczej je utrudnił, w jakiś sposób, „rozmywając” chrześcijańskie przesłanie?

Żeby nie mówić tylko o islamie, spójrzmy na kraje buddyjskie, takie jak Tajlandia czy Mjanma (Birma). Jeżeli katolicy stanowią tam około 1 proc. ludności, to nie mogą przecież nic narzucić większości społeczeństwa ani tylko mówić o Jezusie. Muszą z czegoś żyć, czymś się zajmować i dopiero na pewnym etapie znajomości mogą mówić o wierze, tłumacząc swoje postępowanie. W takich codziennych realiach, w odniesieniu do Boga naturalnie stosują formy kulturowe niekiedy zaczerpnięte z lokalnych tradycji. Tak też są postrzegani. Odwiedzając współbraci w Tajlandii dowiedziałem się, że miejscowi buddyści często traktują nas (katolickich zakonników) podobnie jak buddyjskich mnichów, np. pomagając nam tak jak innymi „swoim” mnichom.

Jeśli zaś chodzi o bezpośrednie głoszenie Jezusa Chrystusa, to zaczyna się ono najczęściej w takich sytuacjach, gdy ktoś pyta, dlaczego przebaczam komuś, kto mnie skrzywdził albo dlaczego staram się zmienić swoje życie, na przykład uregulować sprawy małżeńskie. Dopiero na jakimś etapie widać, że jest to skutek przeżywania wiary. Tak też wielu misjonarzy pokazuje, że najważniejsza jest obecność. Niestety, mamy jeszcze trochę kolonialnej spuścizny i za bardzo przyzwyczailiśmy się do narzucania innym swojej perspektywy. Duch Święty działa inaczej i Jego tajemnicą jest to, jak dociera do człowieka, by przyjął głębię prawdy. Samym tylko mówieniem niewiele wskóramy. Tam, gdzie wiara jest żywa, tam naturalnie się o tej wierze mówi i wychodzi z nią do niewierzących. Głębokie przeżywanie wiary najbardziej przekonuje do Chrystusa. Kiedy wyznawcy innych religii widzą nas na modlitwie, na liturgii, albo kiedy widzą nas przebaczających – to jest największe świadectwo. W skrajnych przypadkach jest to nawet świadectwo oddania życia. To jest większe głoszenie aniżeli tylko mówienie o Jezusie. Oczywiście musi być miejsce na katechezę. Ale najpierw dociera przykład takich zachowań, które budzą zdziwienie. Dociera to, że komuś się ustąpi, że się komuś pomoże - choć to się nie opłaca, że się przebaczy. Dopiero potem przychodzi wyjaśnianie.

Musimy też przy tym pamiętać, że misje to przede wszystkim działanie Boga. Sam Duch Święty musi przemówić do człowieka. Czasem my możemy użyć śmiesznie słabego porównania, niezdarnego pojęcia, a mimo to zadziała. W prowadzeniu swego dzieła Pan Bóg posługuje się nie tylko doskonałymi narzędziami ludzkimi, ale również bardzo słabymi. Niedawno mieliśmy liturgiczne wspomnienie św. Wojciecha, którego życie właśnie to pokazało. Jako biskup został wypędzony. Chciał być mnichem, a wysłali go na misje. Do tych misji nawet się specjalnie nie przygotował. A mimo to stał się filarem początków zakładania Kościoła w Polsce. To pokazuje, że nie możemy przeceniać własnych pomysłów. Jesteśmy tylko narzędziami Boga w głoszeniu Ewangelii.

A gdzie jest, i czy w ogóle jest, granica naszej otwartości na inne kultury i inne religie? Ogromnym wyjściem tego pontyfikatu na peryferie Kościoła było zwołanie w 2019 roku Synodu Amazońskiego, którego jednym z postulatów stało się włączenie duchowości i tradycji ludów Amazonii w życie Kościoła. W posynodalnej adhortacji „Querida Amazonia” papież Franciszek napisał, że w ramach procesu inkulturacji, „możliwe jest przyswojenie sobie w jakiś sposób symbolu rodzimego, niekoniecznie kwalifikując go jako bałwochwalczy”. Ten postulat zrealizowano w Stolicy Apostolskiej już na samym początku synodu, kiedy do Ogrodów Watykańskich wprowadzono figurki Pachamamy, czczonej przez ludy Amazonii Matki Ziemi, wokół których tańczono i modlono się. Wielu katolików dostrzegło w tym wydarzeniu bałwochwalczy kult. Jak Ksiądz Profesor odczytuje po latach tę ceremonię? Była to słuszna realizacja postulatu inkulturacji czy jednak trochę racji mieli ci, którzy się oburzali?

To kolejna kwestia rozdmuchana emocjami. Nie jestem specjalistą od kultur latynoskich. U nas, na UKSW, specjalistą od Pachamamy jest ks. prof. Tomasz Szyszka SVD, który już wiele na ten temat napisał. W Watykanie znalazły się po prostu figurki macierzyństwa z Brazylii, które zostały niefortunnie określone jako Pachamama, ale jak wspomniałem, nie jestem specjalistą od religijności latynoskiej.

Synod Amazoński był próbą pokazania innego oblicza Kościoła. Takiego, jaki żyje właśnie w Amazonii, nie w Europie. Miał m.in. odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej ewangeliczny jest Kościół bez księży, a więc bez Eucharystii, oparty na samym tylko chrzcie, czy też można szukać jakichś innych form zapewnienia możliwości życia sakramentalnego dostosowanego do tamtejszych realiów. Myślę, że do nas to pytanie powróci, gdy zacznie brakować księży i nie będzie okazji nie tylko do codziennej, ale i do coniedzielnej Mszy św.

Problem polega na tym, że Kościół jest powszechny, ale nie zuniformizowany. Zauważmy, że w zależności od poszczególnych krajów, różnimy się nawet w sposobie sprawowania Mszy świętej. W Ameryce Łacińskiej jest kilka Mszałów hiszpańskich, które różnią się w niektórych miejscach nawet w Modlitwie Eucharystycznej. Również w polskim Mszale jest wiele dodatków, których nie ma w Mszale rzymskim. Nawet w poszczególnych diecezjach mamy niekiedy różne gesty czy praktyki. Chyba wciąż nie przetrawiliśmy tej prawdy o różnorodności kulturowej Kościoła. Pan Bóg sprawia jedność między nami, ale z powodu różnic kulturowych, nieco inaczej przeżywamy wiarę.

Wracając do Synodu Amazońskiego - papież zwołał synod dla ludzi, którzy żyją nad rzeką i żyją z rzeki. Jednym z problemów ludzi żyjących w Amazonii jest fakt, że jest ona regularnie zatruwana. My, dzięki Bogu, nie mamy jeszcze takich problemów. Nie brakuje nam wody. Ale są ludzie, którym brakuje nawet wody. Rozumiemy trochę ten problem, gdy brakuje nam czystego powietrza. Cały ten nurt nauczania papieża Franciszka o ekologii, rozumianej oczywiście po chrześcijańsku, encykliki „Laudato si'” czy adhortacji „Laudate Deum”, to następna przestrzeń do współpracy między religiami.

Kolejna rzecz - Synod dla Amazonii był przykładem synodu dla jakiegoś szczególnego miejsca w Kościele. Nie chodzi o to, żebyśmy coś zmieniali w Polsce, czy szerzej - w Europie. Mamy prawo do swoich zwyczajów, które rozwijały się przez wieki. Jednak jako misjonarz nie będę tłumaczył polskich „Godzinek” ludziom w Afryce czy Azji. Niech tam rośnie miejscowa forma pobożności. U nas na przykład wiele pieśni religijnych wychodzi albo od abstrakcyjnych pojęć teologicznych, albo od realiów życia codziennego. Pracując na Madagaskarze byłem zaskoczony, jak wiele w ich pieśniach jest wątków biblijnych. One są oparte w zasadzie wyłącznie na motywach biblijnych. U nas jest tego mniej. Nie chodzi o to, że coś jest lepsze, a coś gorsze. Jako Kościół stale uczymy się, że zachowujemy jedność w różnorodności. Dla mnie to właśnie jest ta najważniejsza rzecz, która zostaje po pontyfikacie papieża Franciszka. Otwarcie na prawdę o tym, że Kościół powszechny jest Kościołem w pewnych kwestiach (kulturowych, nie doktrynalnych) zróżnicowanym. Nie może być różnicy w kwestii zasadniczej - naszym centrum musi być Chrystus. Mamy dar sakramentów, Pismo Święte i tego nie możemy lekceważyć czy odrzucać, ale powinniśmy pamiętać, że nawet Jego Osobę pojmujemy na sposób naszych kultur (Czy Pan Jezus był Polakiem, czy naszego polskiego chleba użył do Eucharystii itp.?).

Może jeszcze jeden przykład różnorodności kulturowej w Kościele powszechnym. Niedawno wywołana została dyskusja o możliwości udzielania błogosławieństwa parom homoseksualnym. Biskupi afrykańscy szybko zarzucili, że znowu Kościół w Europie zajmuje się swoimi sprawami i narzuca je innym. Przecież o wiele częściej występują związki poligamiczne, ale o tym nie było mowy, czy je też można błogosławić. To nie był problem Kościoła w Europie.

Od początku swojego pontyfikatu papież Franciszek był podziwiany przez katolików pragnących reformy Kościoła i krytykowany przez środowiska konserwatywne. To się zmieniło na początku 2022 roku. Wówczas to w wielu regionach Europy, szczególnie w Polsce, do krytyków Franciszka dołączyli również katolicy o bardziej liberalnych poglądach. Stało się tak za sprawą kolejnych wypowiedzi Ojca Świętego na temat wojny na Ukrainie. Skąd się brały te wszystkie słowa o „szczekaniu pod drzwiami Rosji przez NATO” czy konieczności wywieszenia „białej flagi” przez Ukrainę? To po prostu konsekwencja watykańskiej dyplomacji, czy jednak bardziej przeważyło pochodzenie papieża Franciszka i związane z tym pochodzeniem sympatie?

Nie podejmę się oceny polityki Stolicy Apostolskiej. Po prostu nie znam się na tym. Jest wiele spraw, których w pełni nie znamy. Niektóre stwierdzenia papieża brzmiały dla nas dziwne, ale trudno je oceniać, nie znając wszystkich kontekstów. Papież miał swoje racje i przecież pomagał Ukrainie. Stolica Apostolska wysłała wiele konwojów z pomocą humanitarną. Czy papież powinien kupować broń i wysyłać Ukrainie? Czy proponować ustąpienie części ziemi, aby ocalić życie ludzi? Papież przyjmował ukraińskich przywódców. Wprawdzie nie pojechał na Ukrainę, ale z pewnością w czasie wojny miał bliższe relacje z Kijowem niż Moskwą.

Oczywiście pewną rolę mogło też odegrać pochodzenie. W naszej kulturze i historii wrogami byli Rosja i Niemcy. To są tacy nasi „podejrzani sąsiedzi”. Dla Ameryki Południowej kimś takim są Stany Zjednoczone. W mentalności mieszkańców tamtych krajów, Stany Zjednoczonej to ktoś, kto zagraża i chce wykorzystać. Dlatego każdy, kto zbliży się do Stanów, automatycznie staje się tam podejrzanym. W sposób naturalny więc Franciszkowi bliżej było, na poziomie takich pierwszych skojarzeń, do Rosji, która zawsze bardziej sprzyjała krajom Ameryki Łacińskiej niż Stany. Jednak nie odważyłbym się w tej perspektywie oceniać postawy papieża Franciszka wobec wojny na Ukrainie.

Wielu czyniło mu zarzut, że wprost nie potępił agresora.

Trudno powiedzieć, czy potępienie Rosji wprost przyniosłoby coś dobrego. Pamiętamy, że w czasie I i II wojny światowej potępienie najeźdźców doprowadziło do prześladowania chrześcijan, zabójstw księży i zsyłania ich do obozów. Nie wiemy na przykład, czy gdyby papież wprost krytykował rosyjskie władze, te nie wyrzuciłyby z Rosji wszystkich katolickich księży. To są bardzo trudne decyzje, które papież musiał podejmować. Może nie chciał zaogniać sytuacji, może trochę jej sprzyjał. Nie wiemy. Wiemy, że na pewno chciał pokoju.

Na koniec chciałbym jeszcze zapytać, co dla Księdza Profesora było najcenniejsze w tym dwunastoletnim pontyfikacie? Były jakieś słowa, gest czy decyzja papieża Franciszka, które szczególnie Księdza osobiście dotknęły i zmieniły coś w Księdza życiu?

Osobiście miałem okazję spotkać papieża Franciszka dwa razy. Pierwszy raz w 2016 roku, podczas Kapituły Generalnej mojego zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, a drugi raz pół roku temu, na początku grudnia ub. roku. W Rzymie odbywał się wtedy kongres teologów, na który zostali zaproszeni dziekani wydziałów teologicznych z całego świata. W czasie tego kongresu mieliśmy audiencję u papieża. Myślałem, że Ojciec Święty powie do nas ogólnie kilka słów i się pożegna. Bardzo się zdziwiłem, gdy papież, mimo że był już chory i słaby, chciał się z każdym z nas przywitać. Było nas ponad 500 osób. Samo podchodzenie do papieża trwało godzinę, ale on znalazł czas, aby z każdym się przywitać, każdemu podać rękę. Oczywiście nie było wtedy czasu na rozmowę, jednak wywarło na mnie ogromne wrażenie to, że po prostu chciał się z nami spotkać. Mimo, że chorował i był zmęczony, każdy z nas mógł podejść i uścisnąć czy pocałować jego rękę. To było takie moje osobiste pożegnanie z nim, za które jestem mu wdzięczny.

 

Zobacz również: Kościół przyszłości. Co po papieżu Franciszku?