Jedna z takich firm, Fujitsu Technology Solution już latem tego roku zainicjowała proces zwolnień grupowych na gigantyczną skalę. Jak podają media, do końca I kwartału 2026 roku straci tam pracę ok. 800 osób, czyli 1/5 całej polskiej załogi. Dziennikarze wspominają o tysiącach ludzi do zwolnienia w Łodzi i ponad tysiącu w Krakowie. A w Warszawie tylko w sierpniu tego roku do Urzędu Pracy zamiar przeprowadzenia zwolnień grupowych zgłosiło aż pięć firm. W tej liczbie mieści się około 898 przypadków osób objętych zamiarem wręczenia wypowiedzeń definitywnych i 305 przypadków wypowiedzeń zmieniających na gorsze warunki płacy i wynagrodzeń.

 

Oczywiście firmy zapowiadając tak drastyczne redukcje w komunikatach posługują się neutralnie brzmiącym terminem: „reakcji na zmieniające się potrzeby klientów i wpływ dynamiki warunków rynkowych”.

Co kryje się za tą wysłodzoną frazeologią?

Po prostu duże firmy, które np. 10 lat temu przerzucały centrale obsługi komputerowej z Wielkiej Brytanii do Polski robiły tak dla obniżenia kosztów swej działalności. I wtedy gorzko płakali zwalniani pracownicy w szkockim Edynburgu czy Glasgow. A Polacy zatrudnieni w tych firmach czuli się jakby złapali Pana Boga za piętę. Polacy dostawali tę pracę, bo byli tańsi od Szkotów. A teraz to oni zostaną zostawieni na lodzie, a z przerzutu firm dalej na wschód ucieszą się Hindusi.

Ale drugim jeźdźcem „zwolnieniowej” apokalipsy jest automatyzacja związana z wprowadzaniem sztucznej inteligencji. To ona powoduje, że stosunkowo proste i mało twórcze działania zastępuje komputerowa sztuczna inteligencja. A ludzie, którzy nie zauważali na czas pierwszych pomruków biznesowego huraganu niedługo znajdą się na bruku. I co więcej, w jednym momencie los taki dotknie bardzo duże grupy średnio wykwalifikowanych pracowników biurowych, którzy na dodatek zderzać się będą z sobą w poszukiwaniu nowej, w wielu wypadkach na pewno gorszej i mniej płatnej pracy.

 

Szczególnie trudne będzie to dla ludzi powyżej czterdziestki, którym trudno będzie przyzwyczaić się do życia za połowę obecnych zarobków. Jak kula u nogi wisieć będą rozmaite kredyty lub efekty rozrzutności z przeszłości. Jeśli przez ostatnie dwadzieścia lat korzystaliśmy z pewnych trendów na wolnym rynku, to teraz musimy się zderzyć, że te same mechanizmy będą działać przeciwko nam.

 

Na myśl przychodzą takie powieści jak gorzka książka Tadeusza Dołęgi-Mostowicza  „Dr Murek zredukowany”, którą z lubością sfilmowano w czasach PRL w celu pokazywania jak bezduszny był kapitalizm okresu międzywojennego. Teraz być może jakiś nowy autor sięgnie po pióro, by opisać małe tragedie tych, którzy z godziny na godzinę dowiedzą się, że w ciągu paru godzin muszą sprzątnąć biurko i załadować karton swoimi osobistymi rzeczami. A wszystko to przy wtórze natrętnych telefonów od nieprzyjemnego zwierzchnika, który będzie przypominał, że czas już opuścić budynek.

Chcieliście kapitalizmu, no to go macie.