Rozdział 36 – Szukając św. Pawła

Piękne Przystanie są piękne, ale w kwestii przygód świętego Pawła wolę maleńki kościółek położony kilka kilometrów na wschód od Agia Roumeli.

Już wyjaśniam. Piękne Przystanie, czyli Kali Limenes (w innym przekładzie Biblii: Dobre Porty) to miejsce, gdzie przybił do brzegów Krety święty Paweł w drodze do Rzymu.

Zapisuje św. Łukasz w Dziejach Apostolskich: „Kiedy nasz odjazd do Italii został postanowiony, oddano Pawła razem z innymi więźniami setnikowi cesarskiej kohorty, imieniem Juliusz. Wsiedliśmy na okręt adramyteński, płynący do portów Azji, i odpłynęliśmy” (Dz 27,1). Droga wiodła wzdłuż Cypru, potem do Myry (obecnie Demre w tureckiej prowincji Antalya), gdzie podróżujący przesiedli się na „okręt aleksandryjski, płynący do Italii”. Wiatry były przeciwne, żegluga żmudne, wreszcie „ponieważ wiatr nie pozwalał nam przybić do brzegu, popłynęliśmy wzdłuż Krety w kierunku Salmone. I płynąc z trudem wzdłuż jej brzegów, przybiliśmy do pewnego miejsca, zwanego Dobre Porty, blisko którego było miasto Lasaia” (Dz 27,8).

Jeśli wierzyć dziewiętnastowiecznym słownikom rzymskiej geografii oraz domysłom archeologów (pewności nie mamy), miasto Lasaia znajduje się niespełna cztery kilometry na wschód od zatoki Dobre Porty, gdzie przybić miał statek ze świętym Pawłem na pokładzie. Ze wzgórza na którym zachowały nie bardzo nieliczne ruiny widać wysepkę Trafos. Do Kali Limenes dotarłem autostopem z Kamilari, gdzie znalazłem się po opuszczeniu autobusu do Matali. To maleńka miejscowość w której prócz jednego kampera nie widziałem żadnych turystów. Droga do ruin miasta Lasaia zajęła mi godzinę marszu wzdłuż pustawej drogi.

Kłopot z Lasaią polega na tym, że prócz wzmianki w Biblii niemal nic o niej nie wiadomo . Gdy spojrzymy jednak na wspomnianą już wcześniej późnorzymską mapę Tabula Peutingeriana, to znajdziemy tam miasto Lisia, połączone drogą z Gortyną. Według greckich badaczy dystans wynosi 24 km. To by się zgadzało.

Fakt, że miasto odsunięte jest od portowej zatoki to rzecz zupełnie naturalna, tak właśnie drzewiej budowano: mieszkano tam, gdzie teren był obronny i wysoki, łatwy do ufortyfikowania, ekstremalnym przykładem takiego podejścia jest starożytne Lato, o którym pisałem w rozdziale „Dziewczyna z Kritsy”. W kwestii portu natomiast: dla rybaków, kupców i flot wojennych najważniejsze było miejsce osłonięte od wichrów, o łagodnym brzegu. Zatoczka Kali Limenes doskonale spełnia swoje zdanie. Otaczają ją strome wzgórza, cypel (na którym dziś stoi poświęcona św. Pawłowi kaplica) chroni ją od zachodnich wiatrów.

Załoga aleksandryjskiego statku zmierzającego do Italii nie chciała tam jednak zimować, choć apostoł przestrzegał, że dalsza „żegluga zagraża niebezpieczeństwem i wielką szkodą nie tylko ładunkowi i okrętowi, ale i naszemu życiu” (Dz 27,10). Wszystko to działo się na przełomie października i listopada roku 60 n.e.

„Właścicielowi statku spieszyło się do Rzymu, bo nie chciał odkładać otrzymania zapłaty. Podobne zapatrywania miał sternik, a o powzięciu decyzji przesądził fakt, że pozostawanie na Krecie przez kilka zimowych miesięcy uznano za zbyt trudne” pisze w swojej znakomitej biografii św. Pawła ks. prof. Waldemar Chrostowski. Patrzę na Kali Limenes – a może po prostu w tej niewielkiej zatoczce schronienia szukało już zbyt wiele innych statków? Tak czy inaczej żeglarze ruszyli w dalszą drogę, kierując się ku portowi Feniks (współczesne Loutro).

„Niedługo jednak potem spadł od jej strony gwałtowny wiatr, zwany euraquilo. Gdy okręt został porwany i nie mógł stawić czoła wiatrowi, zdaliśmy się na jego łaskę i poniosły nas fale” czytamy w Dziejach Apostolskich. „Podpłynąwszy pod pewną wyspę, zwaną Kauda, z trudem zdołaliśmy uchwycić łódź ratunkową, a po wciągnięciu jej zabezpieczono okręt, opasując go linami. Z obawy, aby nie wpaść na Syrtę, zrzucili ruchomą kotwicę i tak się zdali na fale”. Ks. prof. Chrostowski objaśnia: „Euraquilo to łacińska nazwa potężnego wichru północno-wschodniego, wiejącego od Anatolii, której greckim odpowiednikiem jest termin boreas. Użyta tylko raz przez Łukasza, bywa traktowana jako osobliwy latynizm w jego grece. Jednak nie jest to przejaw językowych upodobań autora, lecz kolejne zapożyczenie ze słownictwa żeglarzy”.

Żeglarze dotarli potem na Maltę, a trzy miesiące późnij – do Rzymu. Nim to jednak nastąpiło, wiele jeszcze wycierpieli w niebezpiecznej podróży. Dwa tygodnie po odpłynięciu z Kali Limenes święty Paweł napominał, ale i pocieszał załogę: „Trzeba było posłuchać mnie i nie odpływać od Krety, i oszczędzić sobie tej niedoli i szkody. A teraz radzę wam być dobrej myśli, bo nikt z was nie zginie, tylko okręt. Tej nocy ukazał mi się anioł Boga, do którego należę i któremu służę, i powiedział: <Nie bój się, Pawle, musisz stanąć przed Cezarem i Bóg podarował ci wszystkich, którzy płyną razem z tobą>. Bądźcie więc dobrej myśli, bo ufam Bogu, że będzie tak, jak mi powiedziano”. (Dz 27,21-26).

I tak też się stało.

Od tego momentu w temacie „św. Paweł a Kreta” zdani jesteśmy na spekulacje. Wydaje się bowiem, że przed męczeńską śmiercią apostoł nie tylko zdążył namaścić Tytusa na pasterza chrześcijan w Gortynie, ale także sam kolejny raz odwiedził wyspę. Kłopot w tym, że istnieje spór, który trudno rozstrzygnąć z braku wiarygodnych źródeł: czy po podróży z Krety do Rzymu św. Paweł pozostał już w stolicy imperium aż do chwili śmierci w roku 64 lub 65 n.e., czy też udało mu się jeszcze wyruszyć w kolejne podróże, nim do Rzymu (gdzie został uwięziony) powrócił. Jeśli przyjmiemy na prawdziwą drugą wersję, to, jak pisze ks. prof. Chrostowski po roku 63 n.e. Paweł „odbył podróż na Wschód, do Efezu, gdzie ustanowił Tymoteusza biskupem tamtejszej wspólnoty chrześcijańskiej (1 Tm 1,3), oraz do Macedonii i Grecji, a także na Kretę, gdzie powierzył Tytusowi urząd biskupa (Tt 1,5)”. Dowodem miałyby być wspomniane Listy pasterskie, z których na potrzeby tej opowieści interesuje nas bardziej ten drugi – List do Tytusa.

Pisze w nim Paweł do Tytusa: „w tym celu zostawiłem cię na Krecie, byś zaległe sprawy należycie załatwił i ustanowił w każdym mieście prezbiterów” (Tt 1,5). Z tego samego listu po chodzi fragment, w którym święty Paweł mało przychylnie wypowiada się o Kreteńczykach, powołując się przy tym na opinię poety Epimenidesa z Knossos: „Kreteńczycy zawsze kłamcy, złe bestie, brzuchy leniwe”. I dalej: „Świadectwo to jest zgodne z prawdą. Dlatego też karć ich surowo, aby wytrwali w zdrowej wierze. (…) twierdzą, że znają Boga, uczynkami zaś temu przeczą, będąc ludźmi obrzydliwymi, zbuntowanymi i niezdolnymi do żadnego dobrego czynu.”

Zanim zajmiemy się kwestią zaleceń Pawła, zatrzymajmy się na chwilę przy Epimenidesie.

Na słynny paradoks kłamcy natknąłem się po raz pierwszy dziecięciem będąc, w jakiejś wydanej jeszcze w głębokim PRL-u książeczce pełnej matematycznych i logicznych zagadek oraz łamigłówek. Tytułu nie pamiętam; pozostały mi z owej lektury w głowie na dłużej jedynie dwie rzeczy: wspomniany paradoks oraz matematyczna zagadka, której największą atrakcją była jej krwawa warstwa narracyjna. Chodziło bowiem o to, by porwanych przez piratów niewolników ustawić w kole na pokładzie w taki sposób, by podczas odliczania (w ten sposób mieli być wyłonieni osobnicy do egzekucji) iluś tam, nie pamiętam już ilu, ocalało. Sztuka nauczania matematyki poprzez przykłady krwawe i pełne przemocy ma przed sobą wielką przyszłość, szkoda że współczesne szkoły z tego sposobu nie korzystają.

Paradoks kłamcy to właśnie paradoks Epimenidesa, kapłana, filozofa i poety żyjącego na przełomie VII i Vi wieku przed Chrystusem, zrodzonego oczywiście na Krecie, a dokładnie w Fajstos (wedle innych źródeł – w Knossos). I pochodzenie autora jest kluczowe dla paradoksu. Skoro bowiem miał Epimenides rzec „Wszyscy Kreteńczycy są kłamcami”, samemu będąc Kreteńczykiem, to jednocześnie przyznawał, że kłamie. A skoro kłamał, oznaczało to, że Kreteńczycy nie są kłamcami. Tyle że jeśli nie są, a on utrzymuje, że wszyscy są kłamcami… cóż, sami widzicie, że prowadzi to do zapętlenia.

Wiele wyjaśniłoby nam, gdybyśmy znali kontekst, w jakim Epimenides użył tego zdania. Tyle że nie znamy, podobnie jak niewiele wiemy o samym autorze. Jest to postać wielce tajemnicza, żadne z jego dzieł nie zachowało się w całości do naszych czasów. Pozostały jedynie drobne fragmenty zanotowane przez innych autorów starożytnych. Ponieważ w tej sytuacji każda teoria jest równie dobra (bo nie do udowodnienia) pozwolę sobie na własną: moim zdaniem słowa Epimenidesa są po prostu satyrą. Coś jak facecje, które znaleźć możemy w uroczym zbiorku humory starożytnych „Philogelos albo śmieszek”, gdzie prócz żartów z obżartuchów (chamstwo!), zazdrośników, skąpców czy też nadmiernie lubieżnych kobiet, znajdujemy też kpiny z mieszkańców miast Kyme czy Sydon. Oto przykład: „Kiedy Kymejczyk pływał, zaczął padać deszcz. Żeby się nie zamoczyć, dał nurka pod wodę”. I drugi: „Sydoński mędrzec przyszedłszy do łaźni zaraz po jej otwarciu i nie zastawszy wewnątrz nikogo, mówi do swoich sług: — Jak widzę, łaźnia nieczynna!”.

Ja tu się podśmiewam, a sprawa jest na tyle poważna, że kanadyjski prof. filozofii Isaiah Allen całą książkę poświęcił próbom odczytania na nowo tego fragmentu listu św. Pawła. Za cel postawił sobie udowodnienie, że nie można za cytowanie Epimenidesa zarzucać apostołowi bigoterii i szerzenia rasizmu czy nienawiści, w istocie bowiem ganił tych, którzy mają o Kreteńczykach złą opinię (można on-line poczytać pracę doktorską na której oparta jest książka).

Zdaniem prof. Chrostowskiego chodziło tak naprawdę nie o negatywne stereotypy na temat charakteru Kreteńczyków, lecz o przypomnienie, że są na wyspie chrześcijanie, którzy błądzą w wierze. „Treść pisma stanowią pouczenia. Najpierw dotyczą kwalifikacji biskupów (1,5–9), po czym pojawiają się ostrzeżenia przed fałszywymi nauczycielami, którzy sieją zamęt wśród wiernych (1,10–16). Pewną osobliwość stanowi przytoczenie (w. 12) bardzo niepochlebnej opinii krążącej o Kreteńczykach, przypisywanej legendarnemu poecie Epimenidesowi z Knossos. Także i tym razem niepokoje i podziały miały tło żydowskie, skoro mocne napomnienie brzmi: „Dlatego też karć ich surowo, aby wytrwali w zdrowej wierze, nie zważając na żydowskie baśnie czy nakazy ludzi odwracających się od prawdy” (w. 13–14)”.

Reszta w rękach Tytusa, o którym swoja droga, też wiemy bardzo niewiele. Zmarł najprawdopodobniej w roku 96, śmiercią męczeńską. Relikwie z Krety trafiły do Wenecji, potem, już w XX wieku, do Heraklionu. Wiemy, że nie był Żydem, nie mamy pewności, czy rzeczywiście był Grekiem. Wedle jednej z wersji jego ojciec był rzymskim prokonsulem z Gortyny. Tak czy inaczej Tytus jest patronem Krety i łatwo tu znaleźć miejsca, gdzie został upamiętniony (choćby w Gortynie – ale o tym w następnym rozdziale). W ogóle nasza wiedza o początkach chrześcijaństwa na Krecie jest uboga. Kurtyna unosi się dopiero w źródłach z III wieku n.e., kiedy nasilają się rzymskie prześladowania.

Wróćmy do św. Pawła. W mojej głowie postać ta jest – w kontekście kreteńskim – nierozerwalnie związana z maleńkim kościółkiem stojącym tuż nad brzegiem morza, o mniej więcej dwie godziny marszu od Agia Roumeli. Warto zrobić sobie do niego wycieczkę z Agia Roumeli. Wynagrodzeni zostaniecie po drodze kapitalnymi widokami, a u celu – odświeżającą kąpielą w krystalicznie czystej wodzie. Rozważania na temat apostoła nie są obowiązkowe, ja jednak leżą na kamykach u stóp kościoła Agios Pavlos myślałem: nie mamy żadnych dowodów na to, że stąpał po tym brzegu. Ale… nie mamy też żadnych stuprocentowych dowodów na to, że nie stąpał. A to już coś.

Popkultura skróciła nasz ogląd historii chrześcijaństwa. Mamy narodziny i śmierć Zbawiciela, potem akty wiary i męczeństwa w wykonaniu chrześcijan w Rzymie Nerona, chwilę potem iskierkę kultury ocalają benedyktyńscy mnisi, potem jest inkwizycja i tak dalej. Pamiętamy Ziemię Świętą i pielgrzymujemy do Rzymu. Przypomina o tym, jak zawężona jest to perspektywa Jan Józef Szczepański: „Przecież rewolucja dokonała się w świecie greckim (świat rzymski był wewnętrznie skolonizowany przez kulturę grecką) i po grecku. „Gdy święty Paweł przemawiał w Tesalonikach do ludu, mówił najprawdopodobniej po grecku do zhellenizowanego tłumu Syryjczyków, Żydów, Egipcjan, a zapewne i północnych barbarzyńców, służących w rzymskich regionach” celnie przypominał Jan Józef Szczepański w zapomnianej, a znakomitej książce „Nasze nie nasze”.

Nam żadne nowe multi-kulti nie jest potrzebę, zawsze w nim żyliśmy, w Kościele, którego powszechność była niegdyś oczywista. Dziś przypominanie o tym fakcie budzi groźne nienawistne pomruki. A przecież „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.”. Nie, to nie Julian Tuwim, jak niektórzy mogliby sądzić, szukając pod czaszką wykutych być może niegdyś w szkole słów „Nie ma Greczyna ani Żyda” z „Kwiatów polskich”. A przecież to przede wszystkim św. Paweł z Listu do Galatów (3.28).

Piotr Gociek

Książkę można zamówić pod następującym linkiem - https://www.wydawnictwofronda.pl/ksiazki/tajemnicza-kreta-wolnosc-historia-legenda