Zaledwie siedmioletni Matteo zapadł na śmiertelną chorobę, która wedle lekarzy nie dawała mu żadnych szans na przeżycie. Zdiagnozowano u niego w 2000 roku ostre zapalenie opon móżgowo-rdzeniowych wywołane prze bakterie. Dzień po trafieniu do szpitala zapadł w śpiączkę i znalazł się w stanie krytycznym. Dla lekarzy sprawa była pewna – dziecko z pewnością przegra walkę o życie. Stwierdzono u niego choćby intensywną sinicę, obrzęk płuc czy kwaśnicę. Miał 40 stopni gorączki.

Chłopiec miał aż dziewięć upośledzonych organów, w tym nerki. W ostatnich chwilach przytomności gdy chciał się napić, powiedział:

Kiedy dorosnę, chcę stać się bogatym, aby dać wszystko ubogim”.

W pewnej chwili serce chłopca przestało pracować. Godzinna reanimacja nie dawała skutku. Lekarze mieli już przestać walczyć o chłopca, jednak jeden z nich poprosił ordynatora o to, aby spróbować raz jeszcze. Ten zgodził się, dodając że:

Ojciec Pio musi tu wsadzić swoje ręce”.

Dziecko otrzymało zastrzyk adrenaliny i… jego serce ponownie zaczęło bić. Sam Matteo przekonuje, że w trakcie śpiączki widział Ojca Pio po swojej prawej stronie, który mówił aby się nie martwił, bo niebawem zostanie wyleczony.

W rzeczywistości moje uzdrowienie było jak zmartwychwstanie Łazarza”

- mówił chłopiec.

I rzeczywiście, nagle – 21 stycznia, jego narządy zaczęły pracować a po kilku dniach chłopiec wybudził się ze śpiączki prosząc o ulubione lody.

W procesie kanonizacyjnymi o. Pio dr Violi przyznał, że literatura naukowa nie wspomina o nikim, komu udałoby się przeżyć stan, w którym istnieje więcej niż 5 niedoborowych narządów.