Jeszcze przed głosowaniem Bayrou ostrzegał, że Francja znajduje się w wyjątkowo trudnym położeniu finansowym. Zwrócił uwagę na rosnące zadłużenie i stale zwiększające się wydatki państwa, które w jego ocenie grożą utratą niezależności gospodarczej. „Zdominowani przez armię czy przez naszych wierzycieli, w obu wypadkach tracimy wolność” – mówił premier, porównując uzależnienie od zagranicznych pożyczkodawców do podległości militarnej.
Szef rządu podkreślał także, że od blisko pół wieku Francja nie była w stanie wypracować zrównoważonego budżetu. W jego opinii konieczna jest gruntowna reforma finansów publicznych i „mobilizacja wszystkich”, by uniknąć scenariusza całkowitej destabilizacji.
Mimo dramatycznych apeli premiera, partie opozycyjne konsekwentnie odmawiały poparcia. Boris Vallaud, lider frakcji Partii Socjalistycznej, stwierdził, że odpowiedzialność za obecny kryzys spoczywa na Emmanuelu Macronie, a stery państwa powinna przejąć lewica. Z kolei Jordan Bardella, przewodniczący skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN), wezwał do rozpisania nowych wyborów parlamentarnych i otwarcie opowiedział się za odrzuceniem rządu.
Niejednoznaczne stanowisko zajęli Republikanie. Ich lider Laurent Wauquiez pozwolił deputowanym głosować zgodnie z własnym sumieniem. Sam zapowiedział, że poprze rząd, „choć bez entuzjazmu”. Część posłów tej formacji jednak zagłosowała przeciwko Bayrou, co w praktyce przypieczętowało wynik głosowania.
Bayrou nie krył frustracji, oskarżając opozycję o wspólne działania na rzecz „chaosu”. Apelował do posłów o poczucie odpowiedzialności, jednak jego wezwania nie przyniosły rezultatu. Wynik głosowania oznacza konieczność rekonstrukcji sceny politycznej we Francji.
Przed Macronem staje teraz trudne zadanie – albo powierzy misję tworzenia nowego rządu politykowi cieszącemu się poparciem większości, albo zdecyduje się na rozwiązanie parlamentu i ogłoszenie przedterminowych wyborów. Oba scenariusze mogą oznaczać dalsze osłabienie pozycji Pałacu Elizejskiego.