Były minister transportu w rządzie Donalda Tuska, Sławomir Nowak został zatrzymany w lipcu 2020 roku, w ramach śledztwa prowadzonego wspólnie z ukraińskimi służbami. Usłyszał zarzuty związane z korupcją, praniem brudnych pieniędzy i kierowaniem zorganizowaną grupą przestępczą. Przestępstw tych miał dopuścić się w okresie, w którym kierował ukraińską Państwową Agencją Drogową Ukrawtodorw. Kilka miesięcy spędził w areszcie. Ostatecznie opuścił areszt po wpłaceniu milionowej kaucji. W ub. roku ruszył proces w jego sprawie, który został podzielony na kilka wątków. Jednym z nich był tzw. „wątek polski”, który dotyczył podejrzenia przyjmowania korzyści majątkowych w zamian za intratne stanowiska w spółkach Skarbu Państwo. Sprawą zajął się Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów, który jednak, powołując się na „oczywisty brak podstaw oskarżenia”, zdecydował o umorzeniu sprawy. Wnioskowała o to obrona, a do jej wniosku przyłączył się… prokurator.

Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów ogłosił, że treść uzasadnienia decyzji nie będzie publikowana do czasu jej uprawomocnienia. Szczegóły dokumentu poznał jednak portal wPolityce.pl, który donosi, że sąd nie zdecydował się nawet na przesłuchanie najważniejszego świadka Jacka B., który otrzymał status „małego świadka koronnego”. Asesor nie widział konieczności weryfikacji zebranych w sprawie dowodów stwierdzając, że zarzuty „zostały sformułowane w sposób nieskonkretyzowany o podstawowe elementy opisu czynów: miejsca, czasu oraz wysokości środków finansowych, które miały być przedmiotem przekazu korupcyjnego”.

- „Materiał dowodowy zawiera pewne dowody świadczące na niekorzyść oskarżonego, lecz są one w sposób niebudzący wątpliwości niewystarczające, by skierować sprawę na rozprawę główną”

- miał stwierdzić asesor.

Zarzuty wobec Sławomira Nowaka opierały się m.in. na zeznaniach Jacka P., który miał pośredniczyć w praniu brudnych pieniędzy, a w czasie śledztwa zdecydował się na współpracę z prokuraturą. Jego zeznania asesor uznał jednak za „dowód z pomówienia”.

- „Czytając uzasadnienie warszawskiego sądu ma się wrażenie, że asesor sądowy za wszelką cenę chciał mieć tę sprawę „z głowy”. Dlatego, wbrew oczywistym faktom, nie zdecydował się na przesłuchanie stron. Z góry więc założył, że sprawy nie ma. Skomplikowana kwestia karna została zamknięta na zaledwie kilkugodzinnym posiedzeniu. Asesor nie miał nawet szans zapoznać się ze wszystkimi aktami sprawy. A może nie chciał się zapoznawać, skoro ocenił, że nawet przeprowadzenie wszystkich dowodów nie wyjaśni wątpliwości Do tego dochodzi skrajna spolegliwość prokuratury wobec obrońców oskarżonych. Ta także budzi ogromne wątpliwości”

- podsumowuje portal wPolityce.pl.