Kiedy przebywałem poza domem, do kościoła chodziłem bardzo rzadko, a sprawy duchowe mało mnie interesowały. Zaczynałem wręcz wątpić w te wszystkie religijne historyjki o Bogu, a nawet uważałem je za baśnie. Zastanawiałem się też coraz częściej, dlaczego w imię Boga popełniono tyle zbrodni, a On w ogóle nie interweniował. Z wolna patrzyłem na religię jak na opium dla ludu i pokarm duchowy dużych dzieci, potrzebny do przetrwania oraz zaakceptowania ich podłego losu, z nadzieją, że w drugim życiu będzie lepiej. Takie historie już mnie nie przekonywały. Zastanawiałem się nad tym, że jeśli nawet istnieje Bóg, to gdzie On przebywa i dlaczego nasz los jest Mu obojętny.

Miałem mnóstwo pytań, ale kompetentnych rozmówców odnośnie do tego tematu – niewielu. Nie starałem się zresztą z wielką gorliwością szukać kogoś mądrego, kto mógłby mi te sprawy wyjaśnić. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej zaczęli mi wtedy imponować ateiści. Starałem się obserwować ludzi i zapamiętywać to, co mówili na temat wiary. Zacząłem budować swój pogląd na podstawie zbiorowych, obiegowych opinii oraz logicznie definiować pojęcie Boga. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to nie pomoże mi w zrozumieniu wszechrzeczy. Żeby zrozumieć Boga, potrzebna jest duchowość, a tego umysł ludzki sam nie stworzy. Zastanawiałem się, dlaczego dzieje się tak, że rozum ludzki, jako najdoskonalszy twór Boga, kwestionuje swego Stwórcę. Kiedy zastanawiałem się nad istnieniem Boga i jednocześnie wątpiłem w Niego, coraz bardziej oddalałem się od Stwórcy. Oddalała się ode mnie radość życia – czułem to. Dawało mi to dużo do myślenia, gdyż ta radość była życiem i częścią mnie. Niestety, nie reagowałem na te myśli i zachowywałem się wobec nich biernie, tak jakbym sobie nie zdawał sprawy z tego, co znaczyło ich ignorowanie. Nie miałem chyba pojęcia, że tradycja katolicka i dyscyplina duchowa, tak pieczołowicie pielęgnowane do tej pory przeze mnie, mają ogromną wartość. Zlekceważyłem wielkie poświęcenie moich rodziców oraz staranność uczących mnie religii księży i potraktowałem te wartości jak coś przestarzałego lub niepotrzebnego. Tarczę duchową, która mogła w ciężkich chwilach stać się dla mnie osłoną, lekkomyślnie odrzuciłem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak drogo przyjdzie mi za to zapłacić. W miejsce religijnych wartości wchodził coraz śmielej alkohol i związane z nim wszelkiego rodzaju imprezy oraz wyskoki z koleżkami do knajp. Tak opuściłem Boga Kościoła katolickiego, źródło swego życia i szczęścia, zapominając o przyrzeczeniach wierności z lat młodzieńczych. Moje życie duchowe znalazło się na równi pochyłej, a skutkiem mego zagubienia były zarastające duszę chwasty, dla których najlepszą pożywką był alkohol.

Koleje mego życia z pewnością potoczyłyby się inaczej, gdybym nie zwątpił w istnienie Boga i nie zaniedbywał wiary katolickiej. Kiedy po moim ponownym nawróceniu w Niemczech, pod kołami lokomotywy, gdyż miałem wypadek, szukałem zbliżenia z Bogiem, trafiałem na fałszywych chrześcijan, a później, próbując się od nich uwolnić, nierozważnie zgłębiałem bardzo niebezpieczne nauki ezoteryczne, eksperymentując na sobie. To właśnie one, wraz z wpływami sekciarskimi, wytworzyły przerażającą i agresywną siłę duchową, dla której na cztery lata stałem się celem zaciętych ataków. Moja tragedia zaczęła się w 1995 roku, kiedy to „bracia i siostry w Panu” (umieszczam to wyrażenie w cudzysłowie, ponieważ ma ono wypaczone rozumienie wiary) wyznania zielonoświątkowego, pochodzący z Polski i mający korzenie katolickie, otoczyli mnie swoją „opieką”. Z wielkim pietyzmem rozpoczęli ewangelizowanie mojej skromnej osoby, żyjącej, ich zdaniem, w świecie Szatana. Bóg mnie uratował od tej zarazy, gdyż sam się już nie mogłem od nich uwolnić. Są oni śmiertelnie na mnie obrażeni, ponieważ ich dzieła „zbawienia” nie pozwoliłem ukończyć na sobie. Dlatego chcę pomóc innym, ujawniając perfidię postępowania grup religijnych, dzieląc się swymi przeżyciami i dając świadectwo o tych, którzy giną w tym nierealnym świecie, bombardowanym nieustannie zwodniczą miłością, gdzie postępuje pranie mózgu. Co najdziwniejsze, agitatorzy nie mają świadomości, w jakiej procedurze uczestniczą. Gotowi są do poświęceń i głęboko wierzą, że to właśnie Bóg przez nich działa, a oni sami są Jego sługami. Taki stan rzeczy przypisuje się fatalnemu pojmowaniu Biblii oraz studiowaniu jej w nieświadomości, czego efektem jest niezrozumienie tajemnic w niej ukrytych.

Nie jestem w stanie opisać cudów w moim życiu i zbawiennej interwencji Boga w tak zwięzłym świadectwie. Dlatego moje niesamowite przeżycia uwieńczyłem w swojej autobiograficznej książce ,,Przez piekło do wolności. Historia Polaka w Niemczech”, którą szczerze polecam. Książka jest także bezcenną pomocą w uwolnieniu się, w każdym przypadku nałogu alkoholowego, w szczególności w ciężkich, czyli nie do uratowania – gdyż ja właśnie z takim miałem do czynienia. Szamotałem się w pętach nałogu 12 lat walcząc z alkoholem, straciłem dwa razy prawo jazdy w Niemczech. Znalazłem się także i to aż trzy razy w więziennych murach przesławnego niemieckiego „Alcatraz” czyli Stammheim, ale tam nie było mi źle, poradziłem sobie. Ale tak w ogóle przeszedłem gehennę jaką można tylko doświadczyć w koszmarnych snach lub przeczytać w powieściach dramatycznych. Cud się wydarzył, kiedy załamany w bezskutecznej walce z wszechpotężnym wrogiem poskarżyłem się Jezusowi Chrystusowi. Zmieniło się całe moje życie. Powróciłem do Kościoła katolickiego. Jestem już 14 lat wolnym człowiekiem, od tego czasu nie miałem żadnego pokuszenia alkoholowego.

Książka jest wielowątkowa, barwna, wciągająca, nie można przy niej zasnąć. A co najważniejsze, nie zanudzi pragnącego uwolnienia się od przekleństwa nałogu i może obudzić w nim moce uzdrawiające oraz uwalniające od tego globalnego problemu. Są w niej wersety biblijne, bardzo potrzebne do pobudzenia uzdrawiającej wiary, na co może liczyć również ateista albo sceptyk, gdyż ja w przeszłości takim właśnie byłem. Książka jest żywym świadectwem uratowania marnego i zagubionego człowieka przez Boga od nałogu alkoholowego, który już nie miał żadnych szans ani nadziei. Książka ta w dużej mierze zawiera dramatyczne opisy przeżyć z mojego wieloletniego pobytu w Niemczech. Jest autobiograficzną powieścią przygodową o zabarwieniu kryminalnym, z duchowo-psychologicznym tłem. Opowiada o zawiłych ścieżkach wiary i o trudnej drodze do prawdy. Opisane w niej zostały autentyczne wydarzenia moich konfrontacji z Kościołem, sektami, policją, wymiarem sprawiedliwości, więzieniem, urzędami, moją żoną, rodziną i wieloma innymi osobami. Pokazuje ciężkie doświadczenia z alkoholem i zdeterminowaną walkę o uwolnienie się od nałogu.

Życie młodego Polaka, który w wieku 25 lat przybył do Niemiec, biegnie takimi drogami, które niechybnie wiodą go ku otchłani. Wiele ciężkich sytuacji i niebezpieczeństw towarzyszyło mi w tamtych czasach, ale zawsze wychodziłem z nich cało. W 2007 roku stanąłem przed wizją katastrofy, która tym razem miała zakończyć moje życie tragicznie. Wtedy jednak zaczęło dziać się coś niesamowitego. Zostałem nie tylko uratowany, ale przede wszystkim nastąpiła radykalna zmiana we wszystkich obszarach mego życia. Bóg miał dosyć patrzenia na moje szamotanie się w pajęczynie zła i przejął stery mego życia w swoje ręce.

Dzisiaj, jako doświadczony oraz stateczny człowiek, wspominam ze zgrozą tamte czasy, pełne koszmarnych dramatów, od których sam nie mogłem się uwolnić. Moim największym życzeniem jest, by ta książka była przestrogą dla wszystkich, którzy swe bezcenne życie kładą na ostrzu noża.

        Gregor Kocot