Fronda.pl: Jak ocenia Pan decyzję Izraela o rozpoczęciu operacji przeciwko Iranowi? To konieczny krok do zdławienia nuklearnych aspiracji Teheranu i uwolnienia świata od zagrożeń związanych z irańskim programem atomowym, czy jednak polityczna gra Izraela, mająca zerwać amerykańsko-irańskie rozmowy?

Andrzej Talaga, ekspert Warsaw Enterprise Institute, publicysta: Przede wszystkim bardzo trudno jest ocenić stopień zaawansowania irańskiego programu nuklearnego. Wiemy, że nie osiągnęli ponad 90-procentowego stopnia oczyszczenia uranu, co jest niezbędne do produkcji broni nuklearnej. Nie wiadomo, czy dysponują środkami przenoszenia takiej broni. Sama bomba atomowa nie wystarczy do ataku - konieczne są jeszcze środki do jej przenoszenia. W przypadku Iranu chodzi o rakiety balistyczne. Nie znamy stopnia zaawansowania prac Iranu nad umieszczeniem pocisków nuklearnych na takich rakietach. Z danych amerykańskiego wywiadu wynika, że irański program nuklearny nie był na tyle zaawansowany, by w najbliższej, dającej się przewidzieć przyszłości Iran mógł produkować taką broń. Można by więc postawić tezę, że bezpośredniego zagrożenia nie było. Iran potrzebowałby jeszcze dużo czasu, żeby produkować broń atomową. Przy założeniu, że w ogóle miałby taką wolę.

Za tą tezą można postawić kolejną: że Izrael nie likwidował bezpośredniego zagrożenia, a raczej wykorzystał nadarzającą się okazję. Jeszcze dwa czy trzy lata temu każdy atak na Iran z całą pewnością spotkałby się z odpowiedzią działających w regionie organizacji proirańskich – przede wszystkim Hezbollahu, ale także Hamasu. Hamas dysponował wyrzutniami krótkiego zasięgu. Choć to prymitywne rakiety, odległość od Gazy od dużych miast Izraela jest tak niewielka, że salwa tysięcy rakiet z pewnością spowodowałaby zniszczenia. Hezbollah z kolei był uzbrojony w bardzo znaczącą liczbę rakiet, które mogłyby dosięgnąć i Jerozolimy, i Tel Awiwu. Izrael więc najpierw, za pomocą działań militarnych, wyeliminował te zagrożenia. Hamas nadal istnieje, ale nie ma już zdolności uderzeniowych. Po unieszkodliwieniu Hamasu, wyeliminowano Hezbollah, niszcząc jego składy rakietowe i eliminując przywództwo. Obie te organizacje nie mają już, przynajmniej w tej chwili, zdolności do zaatakowania Izraela. Z kolei amerykańskie naloty i uderzenia rakietowe bardzo osłabiły Hutich w Jemenie – kolejnego sojusznika Iranu. Huti musieliby zaatakować rakietami balistycznymi średniego zasięgu, których mieli niewiele, a po amerykańskich nalotach mają jeszcze mniej. Dlatego dziś nie widzimy uderzeń Hutich na Izrael. Najpierw więc Izrael wyeliminował mniejszych, mogących go zaatakować przeciwników blisko swoich granic, a dopiero potem zdecydował się uderzyć na Iran.

Dla Izraela otworzyło się tzw. okno możliwości. Izrael słusznie zakładał, że Iran wykorzystałby wszystkie możliwości w regionie do przeprowadzenia uderzenia odwetowego. Dziś tych możliwości po prostu nie ma. Wobec tego Izrael wykorzystał jedyny moment na uderzenie, bo za dwa, trzy lata wszystkie te organizacje, a szczególnie Hezbollah, odbudują się i będą mogły znowu atakować. To był najlepszy czas na zaatakowanie Iranu i zniszczenie irańskich instalacji nuklearnych, a Izrael skorzystał z tych okoliczności. Powodem rozpoczęcia operacji nie było więc zagrożenie, a pojawiająca się możliwość.

Jakie cele stawia sobie dziś Izrael i jakie mogą być realne konsekwencje tej operacji? Będzie to jedynie unieszkodliwienie Iranu, czy skutki będą szersze, łącznie z upadkiem irańskiego reżimu?

Takie są deklarowane cele izraelskiego rządu. Pierwszym celem jest zniszczenie zdolności uderzeniowych Iranu. Nie chodzi tu tylko o zdolności nuklearne, bo niszczone są też siły lotnicze, wyrzutnie rakiet balistycznych czy systemy obrony powietrznej. Chodzi po prostu o osłabienie militarnego potencjału Iranu. Drugim celem natomiast, w miarę możliwości, jest osłabienie reżimu. Sam atak na Iran kompromituje reżim. Pokazuje, że obrona powietrzna nie działa, a Iran jest w zasadzie bezbronny. Krótko mówiąc, reżim stracił wiarygodność jako podmiot gwarantujący bezpieczeństwo Irańczykom. Izrael nie uderza w cele cywilne inne niż tzw. cele wysokiej wartości, jakimi są przywódcy, naukowcy, dowódcy, politycy itd. Oczywiście, oni gdzieś mieszkają, a Izrael uderza w miejsca ich przebywania, więc siłą rzeczy mamy również ofiary cywilne. Izraelska armia nie przeprowadza jednak bezpośrednich uderzeń w cele cywilne, mających wywołać terror. Takie uderzenia widzimy w Gazie. Tam Izrael uprawia wojnę terrorystyczną, ale w Iranie uprawia wojnę precyzyjną. Jego uderzenia nie powodują dużych strat w ludności cywilnej, a co za tym idzie, powstaje potencjał do wywołania jakiegoś przewrotu, rewolucji.

Jak przy każdej próbie obalenia w miarę stabilnego reżimu, rodzi się pytanie: co dalej? Nagle pojawią się demokraci irańscy, którzy przejmą władzę po reżimie Ajatollachów? Najpewniej nie. „Klasyka gatunku" jest taka, że jeżeli reżim słabnie, to władzę obejmuje wojsko. W Iranie będzie to raczej Gwardia Rewolucyjna. Nie wiadomo, czy jej reżim nie będzie jeszcze gorszy niż ten obecny, o profilu jednak religijno-polityczno-wojskowym. Obecnie wojsko i Gwardia podlegają kontroli cywilnej. W reżimie wojskowym nie podlegaliby już nikomu. Co lepsze? Trudno orzec. Jedno i drugie złe. Izraelowi chyba jednak również przyświeca ten cel, aby obalić, a przynajmniej poważnie zdestabilizować reżim. Pamiętajmy też, że Iran nie jest spójny etnicznie ani nawet religijnie. Istnieje pewien potencjał do rebelii kurdyjskiej, azerskiej, a może i arabskiej w Chuzestanie. Izrael najpewniej liczy więc również na to, że jeśli nie uda się obalić reżimu, to przynajmniej uda się skłonić ruchy separatystyczne do wykorzystania okazji, jaką będzie jego osłabienie.

Amerykańskie media donoszą, że administracja Donalda Trumpa rozważa włączenie się do działań militarnych, na przykład poprzez uderzenie w ośrodek wzbogacania uranu w Fordow. Co oznaczałoby otwarte włączenie się Stanów Zjednoczonych do tego konfliktu?

Nie wiemy, czy się włączą. Prezydent Trump po objęciu władzy wysyłał jednoznaczne komunikaty, że Ameryka wycofuje się z zaangażowania międzynarodowego i wygasza wojny, w które jest w jakikolwiek sposób zaangażowana. Dotychczas były do próby nieudane, bo nie wygasiła ani wojny na Ukrainie, ani w Strefie Gazy. W związku z tym wchodzenie teraz w wojnę z Iranem byłoby sprzeczne z całą linią izolacjonizmu, którą w pewnym zakresie formuje prezydent Trump. Prawdziwy izolacjonizm nie jest w ogóle możliwy, ale taki akt włączenia się do wojny zaprzeczyłby nawet temu ograniczonemu izolacjonizmowi.

Można sobie natomiast wyobrazić bardzo punktowe i bardzo ograniczone uderzenia amerykańskiego lotnictwa na te cele, które są niemożliwe do zniszczenia przez wojska izraelskie. Chodzi przede wszystkim właśnie o Fordow. Izrael nie ma odpowiedniej broni, aby zniszczyć te, będące głęboko pod skałami, odporne na bombardowania instalacje. Bomby do niszczenia takich podziemnych umocnień mają tylko Amerykanie i Rosjanie. Jeśli zatem Amerykanie mieliby się w jakiś sposób włączyć w ofensywę, będą to bardzo punkowe uderzenia, mające ograniczone cele, jak na przykład zniszczenie Fordow. Stany Zjednoczone, podobnie jak Wielka Brytania i Francja, są już zresztą włączone w tę wojnę. Siły lotnicze tych państw i amerykańska marynarka aktywnie uczestniczą w zestrzeliwaniu irańskich rakiet i dronów, lecących w kierunku Izraela. Są to jednak działania pasywne, defensywne. Jak rozumiem, Pan pyta o działanie ofensywne, czyli atak na Iran. Wydaje mi się, że tylko taka ograniczona opcja jest na stole. 

Jeżeli Stany Zjednoczone zdecydują się na tę opcję, nawet w bardzo ograniczonym zakresie włączając się w działania militarne na Bliskim Wschodzie, będzie miało to jakiś wpływ na ich zaangażowanie w innych regionach świata? Scenariusz, w którym zaangażowanie Amerykanów w Iranie wykorzysta na przykład Pekin, widząc w nim okazję do uderzenia na Tajwan, jest realny?

Nie, zupełnie nie. Jeżeli do amerykańskiego uderzenia dojdzie, będzie to niejako pobocze wykorzystanie dostępnych si. Swoje główne siły Stany Zjednoczone koncentrują w rejonie Indo-Pacyfiku, naprzeciwko Chin. Nie przesuną stamtąd znaczącego potencjału, żeby uderzyć na Iran. Nie zabiorą piechoty morskiej, lotnictwa ani większych sił marynarki. Wszystko to zostanie w tamtym regionie. Chiny więc nie będą miały takiego okienka możliwości, z jakiego teraz korzysta Izrael, ponieważ nie nastąpi znaczący ruch sił amerykańskich z Indo-Pacyfiku na Bliski Wschód. Do prowadzenia ograniczonej wojny z Iranem Amerykanom wystarczy to, co mają w Europie i w bazach na Bliskim Wschodzie. Wysłanie przez USA wojsk lądowych do jakiejś operacji desantowej jest niemal absolutnie niemożliwe. Jeżeli Amerykanie mieliby się zaangażować się w działania ofensywne, byłaby to operacja powietrzna, angażująca lotnictwo i wojska rakietowe. Te siły są już na miejscu i nie trzeba ich znikąd przesuwać, a już na pewno nie w takiej skali, która stworzyłaby okienko możliwości dla Chin.

Po kilku dniach wzajemnej wymiany ognia Iran zdaje się być pewnym przegranym tej konfrontacji. Teheran jest skazany na kapitulację czy jeszcze może wydarzyć się coś, co zmieni tę sytuację? Iran może liczyć na spektakularną, zmieniającą układ sił pomoc jakiegoś wielkiego gracza – Chin czy Rosji?

Nie, państwa te nie włączą się do tej wojny. Widać bardzo duży dystans ze strony potencjalnych sojuszników Iranu, głównie Chin i Rosji. Chiny nie mają zamiaru się w tę awanturę pchać, więc z ich strony Iran nie otrzyma pomocy. Owszem, głoszą się sojusznikiem Teheranu, ale nie do tego stopnia, żeby włączać się do awantury wojennej. Rosja z kolei sama jest w potrzebie, jeśli chodzi o dostawy amunicji. Korzysta z amunicji irańskiej i nie będzie teraz jej z powrotem przesuwać do Iranu, bo straciłaby możliwości prowadzenia operacji na Ukrainie.

Iran jest więc na pozycji przegranej. Do kapitulacji jednak jest bardzo daleko. Musiałyby go zmusić do niej miesięczne bombardowania. Pytanie brzmi, czy Izrael chce zużyć w tym celu zapasy amunicji. Przypomnę tylko, że w wojnie, którą rozpoczęły Francja i Wielka Brytania przeciwko reżimowi w Libii, po dwóch tygodniach zabrakło im amunicji precyzyjnej, państwa te musiałyby ją pożyczać - od Polski między innymi, a w końcu do wojny włączyłyby się Stany Zjednoczone, by wesprzeć Brytyjczyków i Francuzów... Izrael z pewnością zgromadził większe zapasy amunicji, ale już teraz widzimy, że po pierwszych, masowych uderzeniach, przeprowadza uderzenia rzędu kilkudziesięciu, a nie setek pocisków rakietowych dziennie. To ograniczenie wynika ze świadomości, że tej amunicji może wkrótce zabraknąć. To nie jest tak, że można bezkarnie bombardować Iran przez pół roku. Takich możliwości Izrael nie ma. Czy te uderzenia, które teraz są przeprowadzane, doprowadzą do kapitulacji? Nie doprowadzą. Można sobie za to wyobrazić, że skala zniszczeń punktowych jest tak duża, iż irański reżim po prostu zgodzi się na propozycję Stanów Zjednoczonych i zacznie negocjować, ustępując w sprawie swojego programu nuklearnego. Tym bardziej, jeżeli realne środki, którymi dysponuje, czyli zapasy uranu, wirówki do wzbogacania uranu i centra, w których to się odbywa, będą zniszczone. To, że Iran zrezygnuje z czegoś, czego nie ma, jest jak najbardziej wyobrażalne. Nie będzie to jednak kapitulacja, tylko ustępstwo pod presją siły.

Dla nas, w Europie i w Polsce, ta nowa eskalacja na Bliskim Wschodzie ma jakieś większe znaczenie? Izraelsko-irański konflikt kreuje jakieś nowe zagrożenia dla naszego regionu?

Zagrożeń nie kreuje, ale ma oczywiście wpływ. Sojusznik Rosji jest ciężko doświadczany przez izraelskie ataki. Niszczone są jego zasoby, również amunicja, którą mógłby przekazać Rosji. Tej amunicji po prostu nie będzie. To dobra wiadomość dla Ukrainy. Może mieć jakiś wpływ na sytuację na froncie. To jest wpływ bezpośredni. Drugi wpływ, pośredni, to oczywiście ceny ropy. Iran wprawdzie nie jest wielkim dostawcą ropy naftowej na rynki światowe, bo jest objęty embargiem. Niepewność na rynkach i wzrost cen ropy powoduje już jednak sam fakt, że toczy się tam wojna i może dojść do zamknięcia cieśniny Ormuz, przez którą ropę eksportuje Kuwejt, Irak, Bahrajn czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wskutek tej wojny już płacimy więcej za benzynę, a gdyby cieśnina Ormuz została zablokowana, płacilibyśmy jeszcze więcej, co oznacza wzrost cen energii, a w konsekwencji inflację. To jest ten pośredni wpływ wojny na nas. Innego poważnego wpływu nie widzę.