Mariusz Paszko, Fronda.pl: W swojej biografii Leona XIV pisze Pan, że powstała ona w cieniu wielkich wydarzeń. Jak wyglądała praca nad nią w Watykanie – od strony dziennikarskiej i duchowej?
Adam Sosnowski, autor książki „Leon XIV. Biografia ilustrowana”, Wydawnictwo Biały Kruk, 2025: Od strony warsztatu to było naprawdę duże wyzwanie. Nie nazwałbym tego nawet wyłącznie pracą „dziennikarską” — szczerze mówiąc, nie przepadam dziś za tym słowem, bo bywa obciążone. Tak jak Pan sugeruje w pytaniu, była to również podróż duchowa. Byliśmy w Rzymie od momentu ogłoszenia śmierci papieża Franciszka — mówię „byliśmy”, ponieważ pracowałem razem z fotografem Michałem Klagiem — przez kongregacje generalne, wybór nowego papieża i aż po ingres. To był miesiąc w sercu Kościoła: rozmowy z biskupami, kardynałami, ludźmi Kurii. Nie traktowałem tego jak zwykłą reporterską „robotę”.
Wszystko zaczęło się od codziennych relacji na naszym kanale Białego Kruka na YouTubie: co dzieje się w Rzymie, jakie są nastroje, jak wygląda przygotowanie do konklawe. Zainteresowanie było ogromne — setki tysięcy wyświetleń. Gdy okazało się, że wybrano na papieża Roberta Francisa Prevosta — Leona XIV, pomyślałem, że ludzie chcą go poznać głębiej: kim jest, skąd się wziął, jak myśli oraz że YouTube nie wystarczy i potrzebna będzie książka.
Właśnie wtedy zaczęła się praca „24 godziny na dobę”: rozmowy z rodziną papieża, z jego braćmi, przyjaciółmi w Rzymie. Ogromnie pomógł o. Alejandro Moral — do niedawna generał Augustianów, ale przede wszystkim przyjaciel Roberta Prevosta ze studiów. Mieszkali naprzeciw siebie w rzymskim klasztorze Augustianów, dokładnie przy placu św. Piotra. Przyszły papież spędził wiele lat dosłownie „w cieniu” bazyliki.
Byłem w Angelicum (Papieskim Uniwersytecie św. Tomasza z Akwinu), gdzie kształcił się o. Prevost. Śledziłem też jego ślady w Polsce — m.in. u krakowskich Augustianów, bo bywał tam kilkakrotnie. To była mrówcza praca: rozmawiać z ludźmi, którzy go znają, wydobywać szczegóły, weryfikować fakty. Zależało mi, żeby powstała rzecz rzetelna, a nie „broszurka” złożona z internetowych wycinków przepuszczonych przez sztuczną inteligencję. Chciałem naprawdę czegoś się dowiedzieć, żeby czytelnik mógł naprawdę o tym przeczytać.
A jakim człowiekiem na co dzień był Robert Francis Prevost zanim został papieżem?
Na tyle, na ile można to ocenić po wielu rozmowach i obserwacjach, Prevost się nie zmienił. Jaki był przed wyborem, taki jest dziś — i sądzę, że właśnie dlatego został wybrany. Wszyscy podkreślają spokój, porządek, rozwagę. Zanim coś powie, trzy razy się zastanowi; ale kiedy już powie — jest to przemyślane. Nie chcę być złośliwy, ale to zauważalna zmiana względem poprzedniego pontyfikatu, kiedy bywało, że służby watykańskie musiały prostować lub dopowiadać, co papież „miał na myśli”.
Ważne są też kompetencje: matematyka (niewielu o tym wie — studiował ją w USA) i prawo kanoniczne (kanonista po Rzymie). To dyscypliny wymagające systematyczności i porządku — a Kościół dziś tego potrzebuje. Rozmawiałem z biskupami i kardynałami jeszcze przed konklawe. Szukali osoby, która zjednoczy Kościół. Podziały nie zawsze były doktrynalne — często osobowościowe, tworzyły się dwa obozy, „bergogliański” i „antybergogliański”. Kardynałowie szukali kogoś, kto łączy, nie pytając przede wszystkim, czy to „konserwatysta” czy „liberał”. Szybkość wyboru — czwarte głosowanie — pokazuje, że byli pewni tego wyboru.
Wspomniał Pan o tych różnicach między poprzednim a obecnym papieżem. Jakie jeszcze by Pan zauważył główne różnice w sposobie sprawowania urzędu, w sposobie bycia?
W sposobie sprawowania urzędu była jedna taka różnica, którą wszyscy widzieliśmy natychmiast, a mianowicie to, jak Leon XIV wyszedł do wiernych i był ubrany w tradycyjne stroje papieskie, których Franciszek w 2013 roku nie nałożył.
To już był czytelny symboliczny znak powrotu do tradycyjnych form. Nie należy go przeceniać, ale trudno to przeoczyć. Widać to również w dokumentach. Weźmy pierwszą adhortację Leona XIV, która właśnie się ukazała — „Dilexi te”/Umiłowałem cię. Jej struktura to zupełnie inna szkoła niż u Franciszka: klarowna, logiczna — część historyczna, potem Pismo Święte, następnie analiza i synteza. Przemówienia papieża są podobne: mniej „show”, więcej porządku myśli. To nawiązuje do najlepszej tradycji Stolicy Apostolskiej — jak u Benedykta XVI czy św. Jana Pawła II — kiedy tekst „ma ręce i nogi”.
Nie znaczy to jednak, że między Leonem a Franciszkiem nie ma podobieństw. Nie spodziewam się, by papież Leon zmieniał cokolwiek w sprawach doktrynalnych, jak kapłaństwo kobiet, ideologia gender, kwestie LGBT. Natomiast widzę u niego, tak jak u Franciszka, dużą wrażliwość na ubogich, wykluczonych, migrantów. To wynika z doświadczenia Ameryki Łacińskiej. Widziałem slumsy Buenos Aires — byłem tam z miejscowym księdzem, ponieważ bez przewodnika człowiek ryzykuje tam życiem. Tam jest nędza, której my w Polsce nie znamy: brak prądu i wody, niedożywione dzieci wykorzystywane przez narkobiznes albo do usług seksualnych. Matki, które — bo nie ma co jeść — sprzedają własne dzieci. To formuje. I to widział Bergoglio w Argentynie oraz Prevost w Peru (pierwszy raz pojechał tam w latach 80./90.). Jeśli ktoś jest wrażliwy — a papież Leon jest — to nie może pozostać obojętny. Mną wstrząsnął zaledwie jeden dzień w tamtejszych slumsach, a on żył tam dekadami. Nic dziwnego, że serce Leona XIV jest po stronie ubogich. Zresztą sama adhortacja „Dilexi te” to potwierdza.
Ale pamiętajmy — i to warto podkreślić — troska o ubogich nie zaczęła się w Kościele od Franciszka. Ona jest wpisana w misję Kościoła od czasów apostolskich: Benedykt XVI, św. Jan Paweł II, Paweł VI, św. Jan XXIII… aż do samego Chrystusa.
Pisze Pan w książce, że Leon XIV jest nadzieją zranionego Kościoła. Na czym może polegać to uzdrowienie i ta nadzieja?
Tu wracamy do początku: zjednoczenie. Kościół jest zraniony, bo narosło wiele podziałów. Wybór Leona XIV był moim zdaniem podyktowany chęcią scalenia. I to jest dziś naprawdę potrzebne. Oczywiście, sprawy doktrynalne są ważne, ale niczego nie da się przeprowadzić, jeśli ludzie odpowiedzialni — papież, kardynałowie, biskupi — zwalczają się wzajemnie. Wtedy nawet najlepsze intencje się rozpadają. Proszę spojrzeć na klimat tamtych lat: kard. Müller staje się w Watykanie de facto persona non grata, podobnie kard. Burke. To nie działało.
Dlatego nazwałem jeden z rozdziałów: „Leon XIV. Nadzieja zranionego Kościoła”. On ma potencjał to posklejać. Mój apel — zwłaszcza do katolickich, konserwatywnych publicystów — brzmi: dajmy Leonowi czas. We wszystkim, co robi i mówi, jego priorytetem jest nie dopuścić do rozpadu. Problemów mamy mnóstwo: spójrzmy na Niemcy. Część tamtejszego episkopatu de facto przekracza granice. Leon XIV ich upomina. Nie zaakceptował dokumentu dopuszczającego błogosławienie par jednopłciowych. Więc to nie jest papież, który „na wszystko się zgadza”. On waży racje: co powiedzieć publicznie, a co załatwiać po bratersku. I trzyma się ewangelicznej zasady: najpierw powiedz w cztery oczy, a nie od razu na forum.
Wspomina Pan o jego chrystocencycznej duchowości. Czy można powiedzieć, że ten papież próbuje powrócić do źródeł wiary bardziej niż zająć się strukturą Kościoła?
Nie przeciwstawiałbym jednego drugiemu. Struktury Kościoła są dla niego ważne — to kanonista. Swój doktorat pisał o roli przeora w strukturze zakonu augustiańskiego. Mówiąc o tarciach między kardynałami, tym bardziej widać, że ład instytucjonalny będzie u Leona XIV ważniejszy niż w poprzednim pontyfikacie. Po wyborze Franciszka wiele mówiono o potrzebie „odskostnienia” kurii. Kiedy przyszło do „zliberalizowania” struktur, okazało się, że to, co przez wieki wypracowano, ma sens. Kościół działa wolno, zastanawia się dwa-trzy razy, zanim podejmie decyzję — i to jest mądre. Nie bez powodu trwa dwa tysiące lat.
Wspomina Pan „chrystocentrycznej duchowości” nowego papieża. Czy można powiedzieć, że Leon XIV próbuje powrócić do źródeł wiary bardziej niż do struktur Kościoła?
Nie tylko ja to widzę. Choćby ks. Robert Skrzypczak wielokrotnie podkreślał, że w centrum nauczania Leona XIV jest Chrystus, pięknie to wykłada w swojej nowej książce „Kto wierzy, widzi więcej.” I znów, wystarczy spojrzeć na pierwszą adhortację — wracam do niej, bo to pierwszy duży dokument tego pontyfikatu. Jest w nim mnóstwo odwołań do Ewangelii i słów Jezusa. Papież pisze wprost, że każdą argumentację w Kościele należy zaczynać od Pisma Świętego. To zdanie bardzo mi się spodobało. Nie chodzi o „sola Scriptura”, tylko o porządek teologiczny - Kościół nie jest NGO-sem. Jest Ciałem Chrystusa. To, co powiedział Chrystus, musi być pierwsze. I Leon — na razie — to konsekwentnie pokazuje.
Leon XIV to pierwszy papież pochodzący ze Stanów Zjednoczonych. Jak Pan widzi ewentualnie unikalność tego pontyfikatu w kontekście kulturowym, duchowym, no i wszystkim, co się wiąże właśnie z tym, że to są jednak Stany Zjednoczone?
Usłyszałem w Rzymie zdanie jednego z biskupów: „Wybrano najmniej amerykańskiego Amerykanina”. Owszem, o. Robert Prevost urodził się w Chicago, ale to nie Amerykanin „z dziada pradziada”. Po mieczu ma korzenie włoskie, po kądzieli kreolsko-hiszpańskie. Widać to nawet po karnacji. Ma więc biografię migracyjną — jak Bergoglio, dziecko włoskich imigrantów w Argentynie. Prevost szybko opuścił USA: po maturze i studiach matematycznych oraz pierwszych teologicznych w Chicago wyjechał na studia do Rzymu. To zresztą standard: zdolnych w Kościele wysyła się do centrum. Z Rzymu pierwszy raz trafił do Peru. Wrócił na chwilę do Chicago jako prowincjał, ale potem znów na długie lata do Peru, gdzie działał w strukturach augustiańskich. Później został generałem zakonu — i w latach 2001–2013 odwiedził ponad 50 krajów, wizytując wspólnoty na wszystkich kontynentach. Następnie został biskupem Chiclayo (znów Peru), a potem trafił do Rzymu jako prefekt Dykasterii ds. Biskupów. To nie jest „typowy amerykański kardynał”.
Nie ma też tej „amerykańskiej” maniery, jak np. kard. Timothy Dolan z Nowego Jorku — świetny, medialny, wchodzący i „biorący” całą salę. Leon taki nie jest. Jest spokojny, „bez fajerwerków”, ale globalny w horyzontach. A przy tym — to ciekawostka — to chyba pierwszy papież, który naprawdę rozumie social media. Miał własne profile, wie co to Instagram, X, WhatsApp. O. Alejandro opowiadał, że już nawet jako papież wieczorem odpisuje przyjaciołom na WhatsAppie, korzysta z FaceTime’a, a nawet grywa z braćmi w Wordle, czyli amerykańską odmianę Scrabble. To człowiek dzisiejszy. Jan Paweł II też był medialny — ale to inne pokolenie. Między Wojtyłą a Prevostem są prawie dwa pokolenia różnicy.
W książce pisze Pan o katolickim multi-kulti. Jak ta wielokulturowość kształtowała osobowość papieża i jego wrażliwość?
To rzecz, która mnie w katolicyzmie zawsze pociąga: „katolikos” znaczy „powszechny”. W biografii Prevosta widać to doskonale. Wychowywał się na przedmieściach Chicago — kultura hiszpańska, włoska, francuska, dookoła Latynosi, Afroamerykanie. I co ich łączyło? Wiara katolicka. To najpiękniejsze w Kościele: wejdzie Pan do świątyni w slumsach Buenos Aires, do Bazyliki Mariackiej w Krakowie, do wiejskiego kościoła na Podkarpaciu czy do parafii w Chicago — i wszędzie jest się u siebie. Zawsze ten sam porządek liturgiczny: nawa, prezbiterium, gesty, słowa.
Przed konklawe byłem na mszy z kard. Fridolinem Ambongo w przedmieściach Rzymu. Msza po włosku, ale wszystko wiadomo: kiedy jest podniesienie, kiedy „Ojcze nasz”. Ta powszechność nie jest pustym hasłem. To realna płaszczyzna porozumienia ponad kulturami i narodami. Nie chodzi o naiwne slogany rodem z rewolucji francuskiej, tylko o fundament. A najlepszym fundamentem takiej współpracy jest właśnie katolicyzm.
Wspominał Pan jeszcze w książce, że rozmawiał Pan z prawie stoma kardynałami i duchownymi.
Tak, mniej więcej.
Które z tych rozmów, że tak powiem, wspomina Pan najlepiej? Jakie przesłanie do tej książki chciałby Pan przekazać czytelnikom? Z czym podejść do tej książki, żeby zacząć ją czytać?
Książkę polecam każdemu, kto chce się dowiedzieć, kim jest nowy papież. Na polskim rynku nie ma pełniejszego kompendium wiedzy o Leonie XIV - skąd pochodzi, jaka była jego rodzina, co robił w Peru, czym zajmował się jako generał Augustianów, jak wyglądały jego wizyty w Polsce, jak przebiegało konklawe i przygotowania do niego, co działo się w Kaplicy Sykstyńskiej. Do tego ponad 150 zdjęć Michała Klaga - Rzym w czasie sede vacante, kulisy, twarze, miejsca. Jeśli ktoś interesuje się Kościołem i papiestwem, będzie zadowolony.
A rozmowy? Bardzo wdzięczny jestem o. Alejandro Moralowi, przyjacielowi papieża — zna go od środka, mógł opowiadać o nim „po imieniu”: „Robert to, Robert tamto”. Wzruszająco wspominam rozmowę z o. Lamprechtem z Krakowa, który przyjął święcenia z rąk o. Prevosta podczas jego wizytacji. Pokazywał zdjęcia, był wyraźnie poruszony. I przytoczył anegdotę: na kapitule bracia zgłaszali problemy, głównie finansowe. O. Prevost w którymś momencie powiedział: „Nie przejmujcie się aż tak bardzo pieniędzmi. W historii nie zdarzyło się, żeby klasztor upadł z braku pieniędzy. Zdarzało się jednak, że upadał, gdy brakło wiary. Skupcie się na Chrystusie”. To kwintesencja jego chrystocentryzmu.
Niezwykłe było też oprowadzanie po Angelicum z o. Mirkiem Sanderem, dominikaninem. Chodziliśmy po salach, w których uczył się o. Prevost, po ogrodzie, gdzie lubił czytać św. Augustyna — i okazało się, że kilkadziesiąt lat wcześniej pod tym samym drzewem oliwnym siedział Karol Wojtyła, też doktorant Angelicum. Mamy więc i polski ślad.
Pamiętam też rozmowę z kard. Ambongo — to było jeszcze przed konklawe, więc rozmowa nie była o Leonie, ale o powszechności Kościoła. Powiedział wprost: „Czym wy się w Europie zajmujecie? Czy błogosławić pary homoseksualne czy nie? U mnie muszę pilnować, żeby nie zamordowano kleryków za to, że są chrześcijanami”. Inny kardynał opowiadał, jak musiał zbudować przytułek dla chrześcijanek, bo lokalni szamani oskarżali je o czary, a za to ginęły. To otwiera oczy. Nasza europejska perspektywa bywa wąska. Kościół na świecie mierzy się natomiast z prawdziwą skrajną biedą i prześladowaniami.
My mam inne problemy geopolityczne. Wszystkie te ideologie typu gender, LGBT, woke są przecież wtłaczane nam przez komunistów na zasadzie metod walki Sun Zi, aby rozbijać struktury społeczne, po to, żeby tak rozłożone państwa zwyczajnie podbić maksymalnie niskim kosztem.
Oczywiście — nie wolno tego lekceważyć i kardynałowie tego nie lekceważą. W wielu miejscach świata, np. w Afryce, gdyby Pan powiedział mężczyźnie, że może „być kobietą”, popatrzyłby na to jak na absurd. Ci ludzie walczą o przetrwanie. A jeśli jeszcze są chrześcijanami, to ryzykują życiem — ze strony islamistów, a bywa, że także radykalnych odłamów buddyzmu (o czym mało się mówi). To są realne zagrożenia.
Jak wynika z ostatnich danych, obecnie najwięcej księży ginie w Meksyku.
Właśnie, a czy ktoś o tym mówi? Tamtejsi biskupi żyją z tym na co dzień i przywożą tę perspektywę do Rzymu. Leon XIV musi patrzeć szeroko. Dla nas najważniejsze są sprawy rodziny i społecznych więzi — słusznie. I papież to mówi jasno: rodzina to mężczyzna i kobieta. Nie pozwólmy sobie wmówić, że to „liberał” chcący „rozbijać rodzinę”. Leon XIV pamięta, że Kościół jest powszechny i ma wiele dramatów naraz. Trzeba tym mądrze zarządzić, bez krzywdzenia prawdy.
Uprzejmie dziękuję Panu za rozmowę.
_______
Sosnowski, Adam: „Leon XIV. Biografia ilustrowana”, wyd. Biały Kruk, 416 stron: https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/leon-xiv-biografia-ilustrowana
