Edukacja seksualna ma być rzetelna, oparta na nauce i powszechna – takie postulaty jak mantrę powtarzają lewicowe środowiska, które forsują wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej do polskich szkół. W żadnej mierze ma nie być ideologiczna. Ideologiczne jest bowiem wychowywanie młodzieży do odpowiedzialności – uważają zwolennicy edukowania seksualnego dzieci i młodzieży niemal od kołyski. Wzorem dla Polski powinny być bowiem kraje, w których obowiązkowa edukacja seksualna odbywa się od wielu lat. To nic, że mimo ogromnych nakładów finansowych nie przynosi ona oczekiwanych rezultatów (choćby opóźnienia inicjacji seksualnej, czy zminimalizowania ciąż nastolatek). Trzeba wzory te kopiować, bo – jak podkreślała w rozmowie ze mną w studiu telewizyjnym Wanda Nowicka – zachodnie podręczniki i programy są przyjemne i często żartobliwe, a ich język dostosowany jest do języka odbiorców.

WHO w Deklaracji Praw Seksualnych z roku 2002  domaga się, by „edukacja seksualna” była procesem „trwającym od momentu narodzin, przez całe życie i powinny być w nią zaangażowane wszystkie instytucje społeczne”.  Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że w edukację seksualną zaangażowane są nie tylko szkoły, ale także wszelkiego rodzaju media, w tym telewizja publiczna (np. w Norwegii).

Tymczasem wystarczy podręczniki czy programy przejrzeć, żeby zobaczyć, że z edukacją seksualną mają one niewiele wspólnego. Często pisane są językiem wulgarnym, czego przykład dał w polskim Sejmie Mariusz Dzierżawski. Z mównicy sejmowej odczytał fragment instrukcji masturbacji z „Wielkiej Księgi Siusiaków". Ówczesna Marszalek Sejmu zwróciła uwagę sprawozdawcy, że na galerii jest młodzież. Obsceniczne opisy, których nie byli w stanie wysłuchać dorośli, przeznaczone są właśnie dla dzieci. I polecane do edukacji seksualnej choćby przez MEN.

„Wielka Księga Siusiaków” to tylko niewielka próbka tego, w jaki sposób edukowane są dzieci w Szwecji. Książka ta bowiem została napisana właśnie przez szwedzkich autorów - Dan Höjer, Gunilla Kvarnström. W sumie to już nic w Szwecji dziwić nie powinno, skoro do edukacji seksualnej wykorzystuje się śpiewające narządy płciowe: Oto siusiak w pełnym galopie,/
Ten, kto nie ma majtek, dynda siusiakiem i pokazuje goły tyłek./
Cipka jest świetna, uwierz w toNawet u starszej damy wygląda elegancko.

To tylko fragment piosenki przeznaczonej dla najmłodszych, której celem jest – jak zapewnia reżyserka programu Kajsa Peters - edukacja dzieci na temat ciała i jego funkcji. Postępowym autorom i tak się oberwało, bo niby z jakiego powodu męski narząd płciowy ma kapelusz, a żeński – pomalowane rzęsy. A poza tym toż to czysta transfobia, bo przecież „nie każda dziewczynka ma waginę, a nie każdy chłopiec penisa”.

Dzieci trzeba edukować od kołyski. Przykładem Szwajcaria. W Bazylei do przedszkoli miały trafić mięciutkie przytulanki. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że były one w kształcie narządów płciowych: „Nowa zabawka jest krągła i mięciutka. Przyjemnie ugniata się ją w dłoni. Plusz w kolorze cielistego beżu, bladoróżowe wypustki i akcent krwistej czerwieni. Dopiero bardziej uważne spojrzenie nie pozostawia wątpliwości: to nie jest Teddy Bear. Żadna tam nowa wersja wiekowego Kubusia Puchatka czy Misia Paddingtona. Współczesna zabawka to penis w stanie wzwodu. W komplecie – z lekko rozchyloną pochwą’ – opisywała pluszaki Agnieszka Rybak w „Rzeczpospolitej”. Ciekawa jestem, ilu postępowych rodziców kupiłoby swoim trzylatkom taką zabawkę?

Przenieśmy się jeszcze na chwilę do Skandynawii. Oto w Norwegii edukacja seksualna w sposób bezpruderyjny płynie z publicznej telewizji. Line Jansrud, prowadząca program edukacyjny dla młodzieży tak oto instruuje widzów: -Wyobraź sobie, że pomidor jest ustami. Odgryź kawałek, włóż język do pomidora i kręć wokół. Jansrud nie ma żadnych oporów, więc masturbację pokazuje na prawdziwych ludziach, przyprowadza do studia nagie modelki czy pokazuje współżycie za pomocą modeli narządów płciowych. Sama technika, zero relacji, zaangażowania.

Zerknijmy jeszcze do Niemiec. Tam sporym zainteresowaniem postępowych pedagogów cieszy się książka Pedagogika seksualna różnorodności” („Sexualpädagogik der Vielfalt”) dr Elisabeth Tuider. Podręcznik, o którym sporo pisał w Polsce portal wpolityce.pl, jest podstawą obowiązkowej edukacji seksualnej. To, co proponuje uczniom jest co najmniej obsceniczne. „Zdaniem autorki 12-latek powinien wiedzieć „gdzie jeszcze może tkwić penis oprócz spodni”. W wieku 14 lat zaś powinien być obeznany z «wibratorami, pejczami i innymi seksualnymi gadżetami». Oraz mieć świadomość, że heteroseksualne związki «to nie wszystko»” – pisze Aleksandra Rybińska. Niemieccy nauczyciele powinni zabierać na lekcje „kulki waginalne, nagiezdjęcia, latex i kajdanki”. Zawsze też mogą swoim podopiecznym zaproponować grę „nowy burdel dla wszystkich”. Ćwiczenie to polega na „modernizacji domu publicznego tak, by pracujący w nim personel był w stanie zaspokoić wszystkie preferencje seksualne klientów, przede wszystkim mniejszości seksualnych”.

A skoro jesteśmy przy grach i ćwiczeniach, przypomnę tylko, ze swego czasu największy orędownik edukacji seksualnej w polskich szkołach –PONTON proponował grę planszową pt. „Wpadka”. Dzięki niej młody człowiek mógł poznać rozmaite metody zabicia dziecka: od antykoncepcji postkoitalnej przez pigułkę wczesnoporonną aż do  skorzystania z „usług  organizacji Women on Waves czy z gazetowych ogłoszeń  „aaaby" w celu „wywołania miesiączki" za 3 tys. zł. Na aborcjonistkę czekały jednak niebezpieczeństwa. Kupione przez Internet środki poronne okazały się aspiryną, a „przyjaciel, który miał pożyczyć pieniądze, usłyszał w Radiu Maryja, że zarodek odczuwa ból" – i znowu czekasz trzy kolejki.

Tylko ten pobieżny przegląd różnych propozycji dowodzi, że z nauką, rzetelnością czy obiektywizmem przekaz ten nie ma nic wspólnego. To tak naprawdę rozbudzanie dzieci i młodzieży, przełamywanie ich poczucia wstydu, otwieranie ich na zachowania, które zarezerwowane być powinny dla osób, które będą potrafiły choćby zmierzyć się z konsekwencjami podejmowania współżycia. A taką konsekwencją jest dziecko, czy choroby przenoszone drogą płciową. Edukacja seksualna proponowana przez szwedzkie, norweskie czy niemieckie programy to tak naprawdę jedna wielka hucpa. Dlatego jest szansa, że opisywane przez media zachodnie propozycje, tak ochoczo stawiane nam za wzór, otworzą rodzicom oczy na to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami na zajęciach z edukacji seksualnej prowadzonej przez tzw. edukatorów. Tylko silna mobilizacja rodziców jest w stanie tę falę zatrzymać i raz na zawsze zamknąć szkoły przed deprawacją.

 

Małgorzata Terlikowska