Z okazji Dnia Matki „Newsweek” przygotował blok materiałów o macierzyństwie. Sęk w tym, że jego przesłanie jest dość pesymistyczne, żeby nie napisać makabryczne. I tak jest już na samej okładce tygodnika, na której widać biedną, smutną i przemęczoną młodą niewiastę z płaczącym dzieciakiem na ramieniu. Okładkowe hasło obwieszcza „koniec świata super matki”.

A w środku tekst Leny Mróz (to pseudonim, bo autorka uważa, że w Polsce o pewnych rzeczach nie można mówić głośno) o końcu mitu matki Polki. W artykule wypowiada się kilka kobiet, matek dwójki, trójki bądź czwórki dzieci, które próbowały godzić macierzyństwo z karierą zawodową. Próbowały, bo jak wynika z doświadczenia większości z nich, jest to praktycznie niemożliwe. Bo w pracy trzeba cały czas się wykazywać, udowadniać szefowi, że matka to nie jest gorsza kategoria pracownika, a w domu czekają marudzące dzieciaki, obiad do ugotowania i mąż, który nie przejmuje zbyt wielu obowiązków domowych na siebie.

Matka - Polka - Superwoman

To wszystko brzmi bardzo realnie i pewnie to prawda. Ale czy cała? Szkoda, że tekst o macierzyństwie bez fikcji jest okraszony tak wielką ilością pesymizmu, że aż trudno go przetrawić. Owszem, w wielu kobiecych pismach czy mediach dominuje polukrowana wizja macierzyństwa z uśmiechniętą mamusią, która nie tylko perfekcyjnie radzi sobie z wychowaniem dzieci, ale ma jeszcze czas dla siebie, na manikiur czy kawkę z przyjaciółkami. Dla odmiany autorka „Newsweeka” opisuje wszystkie ciemne strony macierzyństwa, jakby to była całość i jedyna prawda na temat bycia mamą. Jakby w Polsce rzeczywiście panował jakiś dziwny terror, w ramach którego mamy boją się powiedzieć, że jest im ciężko, bo zostaną narażone na społeczny ostracyzm…

Jeszcze „ciekawiej” jest, kiedy Sylwia Chutnik tłumaczy przyczyny tego stanu rzeczy. Zdaniem feministycznej działaczki, wszystkiemu winny jest oczywiście Kościół. „Czy matka może się nie wyrabiać bez poczucia winy?” – pyta Renata Kim. „W Polsce? Nie. Tutaj musi być poczucie winy. Bo to katolicki kraj, w którym panuje kultura poświęcania się macierzyństwu. A nawet jeśli matka nie jest wierząca, to owszem, podkreśli, że ma doktorat, dwie specjalizacje i wymyśliła lek na nowotwór, ale jej największym dokonaniem jest dziecko” – odpowiada prezeska fundacji MaMa.

Po pierwsze, nie jest tak, że tylko niewierzące matki mogą mieć doktorat albo wymyślić lek na nowotwór, a po drugie – rzeczywiście, tak się jakoś składa, że większość kobiet, nawet z potężnym dorobkiem (niezależnie od tego, w jakiej dziedzinie) przyznaje, że ich wielkim osiągnięciem jest urodzenie i wychowanie dzieci. I nie jest to typowo polska tendencja, ani wina Kościoła. To jest po prostu coś naturalnie zakodowanego w psychice kobiety, która w pewnym momencie swojego życia realizuje się jako matka.

Dyktatura dzieciocentryzmu

Żyjemy w dobie dzieciocentryzmu - dla dobra dziecka wszystko. To idealny sposób szantażowania matek. Cokolwiek byś zrobiła, pamiętaj, że dziecko jest na pierwszym miejscu. No i co? Mam ochotę zrealizować się zawodowo, ale przecież potrzeby dziecka są najważniejsze. Mam ochotę się bawić, ale to znaczy, że jestem egoistką. Zawsze dostanę po głowie” – kontynuuje Chutnik. Zaś dowodem na winę Kościoła i tego strasznego patriarchalizmu ma być fakt, że feministka została skrytykowana przez pielęgniarkę za to, że zapomniała numeru PESEL dziecka. Stop pielęgniarkom w przestrzeni publicznej!

Ale na poważnie – sama nie jestem jeszcze (podkreślam, jeszcze) mamą, ale doskonale zdaję sobie sprawę z czegoś, czego pani Chutnik – matka chyba nie rozumie. Otóż, macierzyństwo nie jest jakąś ckliwą bajką czy pasmem mistycznych doznań. Macierzyństwo to nie jest jakiś program w ciele (i psychice) kobiety, który można sobie jednym pstryknięciem włączyć albo wyłączyć. Nie ma macierzyństwa bez poświęcenia siebie i swoich planów choćby na jakiś krótki czas.

Jasne, można trudy macierzyństwa przeżywać mniej boleśnie, kiedy ma się wsparcie rodziny, mąż ochoczo przejmuje część obowiązków a pracodawca nie kręci nosem na urlop macierzyński i daje poczucie bezpieczeństwa gwarantując, że w trakcie urlopu stanowiska nie przejmie bardziej dyspozycyjna osoba. Ale nie wszystkie kobiety mogą na to liczyć i czymś całkiem normalnym jest, że… raz bywa lepiej, a raz gorzej. Zresztą, każde dziecko jest inne, ma inne potrzeby, wymagania, nie można więc dozować siebie, jak linijką i twierdzić, że po przekroczeniu piątego centymetra stanę się już ofiarą dzieciocentryzmu.

Czytając o frustracjach pani Chutnik, mam nieodparte wrażenie, że gani ona Polki za to, że w ogóle chcą być matkami. A co więcej, dobrymi matkami. „Mamy niesamowitą chęć bycia siłaczkami, matkami Polkami rodem z XIX w. Cała sfera domowej codzienności spoczywa głównie na naszych barkach” – skarży się prezeska fundacji MaMa. I wyrzuca kobietom, że z jednej strony chcą być nowoczesnymi superwoman, a z drugiej – perfekcyjnymi matkami Polkami. A że niestety, nie zawsze się da, to spirala frustracji się nakręca.

Bez cukru, lukru i pudru

Oczywiście, mnie też wkurza cukierkowy obrazek, w ramach którego posiadanie dzieci (i to dużej ilości dzieci) to najcudowniejsze doświadczenie pod słońcem. Sama wychowałam się w rodzinie, bądź co bądź, według dzisiejszych standardów wielodzietnej (czwórka rodzeństwa) i doskonale wiem, że nie zawsze było różowo. Pamiętam moją mamę szurającą nosem po ziemi ze zmęczenia (niniejszym, pozdrawiam ją z okazji wczorajszego święta) i wiem, jak było jej ciężko. Dlatego nie przemawiają do mnie zapewnienia, że gromada dzieci to samo szczęście, tylko szczęście, zawsze szczęście oraz miód i malina. Bo to nieprawda. Macierzyństwo to pot, krew i łzy. I przede wszystkim umieranie – dla świata, swoich pragnień i aspiracji, marzeń, dla małżonka (zresztą, bardzo pięknie pisał o tym ostatnio Filip Memches TUTAJ). Tylko, że jest w tym wszystkim coś, czego brakuje mi w tekstach pani Chutnik czy Mróz – pewnego światła, które daje nadzieję, że przecież to wszystko ma sens, że jest po coś, że nie jest spalaniem się dla samego spalania.

Dyskutujmy o macierzyństwie, o jego blaskach i cieniach, także o tym, na ile polskie państwo (o ile w ogóle) może matkom pomóc. Bez cukru i lukru, ale też nie opijając się do granic możliwości octem. Bo pomiędzy jedną a drugą skrajnością jest jeszcze bardzo pojemna przestrzeń, w której mieści się normalność.

Marta Brzezińska-Waleszczyk