Zmarł Michał Sumiński, który powadził telewizyjny "Zwierzyniec"
Urodził się w 1915 r. W maju 1943 r. trafia do Auschwitz, Niemcy przepędzają go "marszem śmierci" do obozu Mauthausen-Gusen. Był kapitanem żeglugi wielkiej...
Odszedł Michał Sumiński dziennikarz, który w latach 70. pokazywał dzieciakom w TVP polską przyrodę, zwyczaje zwierząt, piękną naturę. O swoich nieznanych szerzej wojennych przeżyciach opowiedział rok temu "Super Ekspressowi":
Był z pokolenia, które wojnę przeżyło najdotkliwiej. Kiedy wybuchła, miał 24 lata. Na dwa dni przed jej rozpoczęciem był w Szwecji. Pływał po Bałtyku, morze to był jego żywioł. Jednak wrócił swoim jachtem do bombardowanego Gdańska. Mógł zostać, ale pognał do Polski. W latach 50. Sumiński trafił do radia, bo - jak mówi - pracę w radiu ma w genach. W radiu przed wojną swoją audycję o zwierzętach prowadził jego ojciec Stanisław Sumiński. Pierwszy raz usiadł przed mikrofonem 2 września 1939 roku. Opowiadał, jak wyglądała Gdynia dzień przed wojną, gdy wrócił z rejsu do Szwecji.
Za to do telewizji, jak twierdzi, trafił przypadkiem. Zaproszono go do programu dla dzieci "Ekran z bratkiem", by opowiedział jakąś historię ze zwierzęciem w tle. A potem przyszło... tysiące listów, by ten "pan z wąsami" wrócił i mówił dalej. Przez 20 lat w każdy poniedziałek był gospodarzem programu "Zwierzyniec".
Działał w podziemiu. Pewnego dnia obstawiał jedną z akcji. Pilnował, by nikt niepożądany nie trafił na spotkanie kolegów. Ale nie wiadomo skąd, jakby spod ziemi nagle wyrósł przed nim niemiecki oficer. - Oddaliśmy kilka strzałów. Widzieliśmy swoje twarze. Staliśmy w odległości kilku metrów - opowiada Sumiński. Potem się rozbiegli. I kiedy wydawało się, że ta historia tym razem skończy się szczęśliwie, zdarzyła się rzecz niesamowita.
Kilka dni później pan Michał udaje się do kawiarni przy ul. Żurawiej. Ma tam spotkać się z osobą, która będzie wiedziała coś o jego ojcu Stanisławie. Podobno pojawiły się możliwości wydostania go z obozu na Majdanku. Nagle ktoś krzyczy: "Hande hoch!". Sumiński pomyśli, że to kumple robią mu żarty. Odwraca się, widzi niemieckiego żołnierza, do którego strzelał. - Poznałem go, on mnie też - opowiada. Trafia na Szucha. Trzy dni przesiedzi w tzw. tramwaju - korytarzu z dwoma rzędami krzeseł ustawionymi jak w tramwaju. Wreszcie przesłuchuje go funkcjonariusz, który nie bardzo chce się nawet zorientować w jego sprawie.
- Byłem osobnikiem, który nie pasował Niemcom. Inteligent, właściciel majątku, szlachcic - wymienia Sumiński. - Trafiłem więc na Pawiak... Celę dzieli z więźniem, który zamiata korytarze. I to on pewnego dnia podsłuchał, że w Lubelskim była akcja. Zginęło kilku gestapowców, w tym ten Niemiec spod kawiarni. To przesądza w jego sprawie. Wyrok zostaje podpisany. W maju 1943 roku Sumiński trafia do Auschwitz, zostaje więźniem o nr. 119464. W styczniu 1945 roku przepędzają go "marszem śmierci" do obozu Mauthausen-Gusen.
5 maja 1945 roku o godz. 17 do obozu wkracza armia amerykańska, a z nią wyzwolenie. - Opuszczając to miejsce, zwrócono mi z obozowego magazynu, odebrany uprzednio zegarek i sygnet rodowy. Wydano zaświadczenie, że ważyłem... 36 kilo - mówi, a po chwili dodaje: - Ja nie dzielę swojego życia na czas sprzed wojny i po wojnie. Dla mnie wojna nie istnieje - wspominał Sumiński.
W PRL były tylko dwa kanały telewizyjne. Z programów dla dzieci pamiętam "Teleranek", "Piątek z Pankracym" i "Zwierzyniec". Pana Sumińskiego wyróżniał charakterystyczny głos i wąsy. Był gawędzierzem ze swadą. Miał w sobie to "coś" teraz myślę, że przedwojenny charakter. Mówił o przyrodzie i leśnych zwyczajach dzieciakom jak ja - z osiedlowych blokowisk. Spotkałem go kiedyś na Starym Mieście, szedł w zielonej kurtce, zabrakło mi odwagi aby mu podziękować. Był jedną z ikon mojego dzieciństwa. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...