Czy istotniejsze jest to, że afera korupcyjna, której jesteśmy świadkami, w ogóle miała miejsce, czy to, że została ujawniona właśnie teraz. Czy to nie jest coś w rodzaju zapisu na Tuska?

Ja mam jednak wrażenie, że premier Tusk ciągle walczy. To czego się dowiadujemy o aferze jest dowodem, że dzielenie na nim skóry byłoby grubo przedwczesne. Proszę zwrócić uwagę, śledztwo rozpoczęło się w roku 2009, jeszcze w czasach Mariusza Kamińskiego. Dowiadujemy się o aferze teraz, ale wyłącznie w kontekście resortu cyfryzacji. Wszystkie siły propagandowe, na które władza ma wpływ, a są one jak wiemy niebagatelne, pokazują nam tę aferę w taki sposób, że kieruje się wszystkie ślady ku Grzegorzowi Schetynie bo nie ma wątpliwości, że Witold D. to jest jego człowiek. Skądinąd wiemy, że ta afera ma znacznie większy zasięg, że dotyczy wszystkich ministerstw i wszędzie były nieprawidłowości, ale to się jak na razie do opinii publicznej nie przebiło.

Rozumiem tę sytuacje tak – nie można już było dłużej sprawy zamiatać tak jak się to robiło od roku 2009. Jeszcze w dzisiejszym "Dzienniku. Gazecie Prawnej" jest informacja, że policjant, od którego zespołu się zaczęła sprawa i który nie pozwolił pozamiatać jej pod dywan, właśnie stracił pracę. To też jest pewną wskazówką. Sprawy się nie dało dłużej wstrzymywać, ponieważ sięgnęła ona szczebla unijnego. W 2012 roku wstrzymano fundusze na cyfryzację. To był wyraźny sygnał, że Donald Tusk, czy ktokolwiek inny ma tę sprawę załatwić. Okazało się, że Unia w swojej polskiej kolonii, aż takiego zdziczenia nie toleruje. Zatem nie było wyboru, coś trzeba było zrobić. To jest sytuacja jak z podniesieniem wieku emerytalnego – jak Tusk musiał to musiał, bo po prostu był do tego zobowiązany ustawą. Tu też musiał – ta afera musiała wyjść. Gdyby Unia europejska nie nacisnęła to by prawdopodobnie nie wyszła, ale mam wrażenie, że wciąż jest takie staranie by jak najbardziej ją ograniczyć. Ograniczyć wyłącznie do tego czego się Unia domagała, czyli do sprawy informatyzacji, skanalizować całe oburzenie w kierunku Grzegorza Schetyny, odstrzelić go, powiedzieć, że partia się oczyściła, że oto partia ta sama, ale nie taka sama i że teraz już będzie dobrze. Równocześnie chodzi o to by zapewnić wszystkim innym łapówkarzom bezkarność pod warunkiem, że się trochę uspokoją, powściągną swoje apetyty, i jak to mówią w poznańskim – będą jeść łyżką a nie chochlą. To się oczywiście może nie udać – odstrzelenie samego Schetyny to będzie za mało i żeby wykonać manewr "partia taka sama, ale nie ta sama", trzeba będzie odstrzelić może także Tuska. Możliwe zresztą, że Schetyna przyparty do muru też wyciągnie jakieś kwity, które pozwolą mu pociągnąć Tuska za sobą. Mam jednak wrażenie, że premier się wciąż nie poddaje i liczy na to, że uda mu się sprawę załatwić w taki sposób jak powiedziałem.

Czy ujawnienie tej sprawy nie było zatem zagraniem odwetowym po zaczepnych akcjach Schetyny po wyborach wewnątrzpartyjnych na Dolnym Śląsku?

Mylę, że te sprawy są ze sobą jakoś powiązane. Trudno powiedzieć, żeby wszystko było zaplanowane z góry, bo tak na pewno nie jest. Zdarzenia mają swoją dynamikę. Ja pamiętam po sierpniu 1980 wyszły rożne brudy na temat gierkowskiej gospodarki to znaleziono takiego jednego towarzysza i na niego zwalono hurtem wszystkie możliwe nieprawidłowości. Teraz właśnie Schetyna jest wytypowany na takiego kozła ofiarnego i operacja medialno-propagandowa jest skierowana na oburzenie ludzi na Schetynę. Nie zamierzam bronić Schetyny bo nie mam wątpliwości, że jest za co go rozliczyć, ale nie możemy też akceptować robienia z niego kozła ofiarnego, który pozwoli solennie obiecywać, że Platforma już więcej kraść nie będzie.

Not. ToR