- Nie zapraszam do studia księży, tylko ludzi, którzy mają coś mądrego do powiedzenia. Sutanna ich nie dyskwalifikuje. (…) Jestem jedną z nielicznych osób w głównych mediach, które nie idą z całym stadem walących maczugami w Kościół jak popadnie. Przecież dziś jak się mówi o Kościele, to tylko źle: przekręty, pedofilia, brak szacunku – mówi Krzysztof Ziemiec w rozmowie z Magdaleną Rigaminti w tygodniku „Wprost'.

Znany dziennikarz podkreśla, że ukrywanie pedofilów szkodzi samemu Kościołowi, bo jest on jedną z instytucji, które powinny być całkowicie czyste. 

Rigaminti sugeruje, że niektórzy koledzy z redakcji mówią o nim „Święty”.

- Ciekawe którzy. Może dziennikarze służący ideologii mogą się ze mnie nakpiwać. Oni jak rozmawiają o Kościele, to zapraszają tylko tych, którzy krytykują Kościół i krytykować będą. Albo takich, z których się mogą naśmiewać. Pytanie, co jest bardziej obiektywne: moje rozmowy czy ich? Wydaje mi się zresztą, że w jednej z komercyjnych stacji księża są częściej niż u mnie - podkreśla Ziemiec.

Ziemiec jest zaskoczony krytyką, jaka spadła na niego po tym, jak zaprosił do rozmowy w TVP o. Bashoborę.

- Pani Środa kpiła, że zaraz zaproszę wróża Macieja. I że na kolanach. Wstyd takie rzeczy pisać. Od felietonistów, zwłaszcza z tytułem profesorskim, oczekuję więcej taktu i dowcipu. (…) Nie zadałem mu żadnego pytania, którego mógłbym się wstydzić jako dziennikarz - mówi.

A oto jak dziennikarz komentuje podpisany przez różne osoby publiczne list w którym domagają się one państwa świeckiego.

- Rozumiałbym takie listy, gdyby w polskim parlamencie, rządzie albo na wysokich stanowiskach w firmach państwowych byli księża. Wtedy i ja bym się podpisał pod takim listem. A jakoś nie słyszałem, żeby sygnatariusze tego listu buntowali się przeciwko bliskim kontaktom niektórych duchownych z rządzącymi, czy zasiadaniu księży w radach nadzorczych wielkich firm… Myślę choćby o ks. Sowie, który jest w radzie nadzorczej Krakchemii. Myślę też, że papież Franciszek będzie w zarodku tłumił takie zapędy i wszystkie oznaki klerykalnego celebryctwa – mówi rozmówca Rigaminti.

I dodaje: - Nigdy nie opowiedziałem się za żadną partią, nigdy nie ujawniłem swoich poglądów politycznych. A przecież są tacy dziennikarze, którzy w zasadzie jawnie są rzecznikami konkretnych partii. O Bogu nigdy głośno nie mówiłem, nie obnosiłem się z religijnością. Po moim wypadku ludzie mnie pytali, co mi pomogło przetrwać, więc odpowiadałem, że wiara. Większość chorych dobrze to rozumie… Nie jestem konfidentem, nie jestem też rzecznikiem Kościoła. Nie pracuję, nie wykonuję dziennikarskich obowiązków przez pryzmat moich przekonań religijnych. Szanuję ludzi i tyle.

ed/Wprost