1. W najbliższą środę na ostatnim w tym roku posiedzeniu Komisji Europejskiej ma odbyć się debata nad przestrzeganiem zasad praworządności w Polsce, a konkluzją jak sugeruje odpowiedzialny za tę sprawę wiceprzewodniczący Frans Timmermans, ma być oficjalne rozpoczęcie procedury o uruchomienie art. 7 TUE.

Gdyby Komisja tak zdecydowała, to zwróci się do Rady Europejskiej o uruchomienie tej procedury, a ta żeby mogła rozpocząć działania, będzie musiała uzyskać na to zgodę przynajmniej 22 państw członkowskich.

Więc cała sprawa „rozpocznie się na nowo”, tym razem na poziomie Rady Europejskiej, a Polska będzie mogła przedstawić swoje racje dotyczące konieczności reform wymiaru sprawiedliwości wobec głów państw i premierów wszystkich krajów członkowskich.

Ewentualne karanie w postaci pozbawienia Polski głosu w Radzie, będzie, więc teoretycznie możliwe za wiele miesięcy i to pod warunkiem, że w tej sprawie będzie jednomyślność wszystkich krajów członkowskich (wiemy doskonale, że tej jednomyślności nie będzie, bo przeciwne będą Węgry).

2. Mimo takiego stanu rzeczy w mediach w Polsce (tych walczących z obecną władzą) tytuły krzyczą: np. na stronie TVN 24 „W środę sądny dzień. Polska może wiele stracić”, a na Onet. pl „Fiasko misji Morawieckiego. Polska może wiele stracić”.

Dziennikarze piszący te teksty sprawiają wrażenie jakby ewentualne nałożenie na Polskę, kar w tym finansowych spełniło ich oczekiwania, ba byliby z takiego stanu rzeczy zadowoleni.

Podobne podejście prezentują również posłowie totalnej opozycji, część z nich (dokładnie 6 europosłów Platformy), dało temu dobitnie wyraz, głosując za przyjęciem rezolucji Parlamentu Europejskiego, w której była mowa o uruchomieniu wobec Polski wspomnianego wyżej art. 7.

3. Podobne publikacje pojawiają się także w prasie zagranicznej (np. w niedzielę w niemieckim Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung -FAS), Thomas Gutschker straszy, że Polsce Węgrom i Czechom zostanie zabrane 12 mld euro w przyszłym wieloletnim unijnym budżecie i przekazane krajom, które przyjmują imigrantów.

Publikacji o takim poziomie merytorycznych rozważań jest zresztą więcej, nikt z ich autorów nie zastanawia się nad obowiązującym unijnym prawem, czy procedurami, w jakich kształtuje się unijny wieloletni budżet.

Tak naprawdę nikt nie zna kształtu przyszłego unijnego budżetu, ba nawet nie wiadomo, czy będzie to budżet na 5 lat czy też jak do tej pory 7-lat i czy płatnicy netto pokryją swoistą wyrwę, która powstanie w wyjściu Wielkiej Brytanii z UE.

4. Przypomnijmy, że pieniądze przypadające na poszczególne kraje członkowskie w Funduszu Spójności zależą najogólniej od dwóch czynników: od liczby ludności i poziomu zamożności danego kraju członkowskiego mierzonego poziomem PKB na głowę mieszkańca liczonego z uwzględnieniem siły nabywczej waluty krajowej.

Im poziom ten jest niższy od średniej unijnej, tym większy jest udział danego kraju w tym funduszu i do tej pory nie było żadnych innych czynników, które mogłyby oddziaływać na wielkość tych środków.

Jeżeli coś w tej sprawie miałoby ulec zmianie, to także wymagałoby jednomyślności wszystkich krajów członkowskich i trudno sobie wręcz wyobrazić, żeby kraje, których miałaby dotyczyć taka kara w postaci utraty części środków, na takie zmiany się zgodziły.

Wszystko to wygląda, więc na „strachy na Lachy” i jest próbą wywarcia nacisku, na poszczególne kraje członkowskie (ich rządy, ale także i społeczeństwa), aby zgodziły się na ustępstwa i pokornie wykonywały decyzje Komisji.

Tyle tylko, że taka presja w przypadku Polski, Węgier, ale także jak się wydaje po zmianie władzy w Czechach i w Austrii, nie będzie skuteczna, co więcej będzie pogłębiała podziały, a to ostatnia rzecz, która instytucjom unijnym jest potrzebna, w sytuacji, kiedy cała UE trzęsie się posadach.

Zbigniew Kuźmiuk