Rozmowa z Theodore'em Dalrymple’em, angielskim lekarzem psychiatrą.  Rozmawia Tomasz Pichór.

Trudno sobie wyobrazić najmniejszy nawet przejaw nowoczesnego życia bez jakiegoś rodzaju pigułki czy też, mówiąc ogólnie, paramedykamentu. Farmaceutyki mają już trwałe miejsce w zwykłym życiu, w nauce, sporcie i kulturze masowej. Jak to się stało, że ludzie zdają się od nich całkowicie uzależnieni?

Oczywiście nie potępiam pigułek jako takich. W ciągu ostatnich 38 lat swojego życia musiałem zażywać rozmaite tabletki tylko po to, by być zdrowym. Gdybym tego nie robił, to mógłbym być już od dawna martwy. Jednak to, że pigułki są czasami niezbędne, nie oznacza, iż są takie zawsze, czy też, że mogą rozwiązać wszystkie problemy, jakie niesie ze sobą życie. Zażywanie większości współczesnych tabletek – mam na myśli zwłaszcza antydepresanty – wynika z zabobonów propagowanych przez lekarzy i firmy farmaceutyczne. Ludzie w nie wierzą, ponieważ chcą w nie wierzyć. Nie chcą zaś myśleć o problemach, jakie niesie ze sobą życie, jak to wyłożył Samuel Johnson choćby w „Rasselasie”.

Jednak w ciągu dziejów zawsze istniały jakieś rodzaje narkotyków. Może pigułki, jeśli odłożyć na bok ich nowoczesną formę, są takim samym rodzajem otępiacza jak alkohol, kawa czy tytoń?

To prawda, że substancje wpływające na mózg istniały zawsze i ludzie zawsze po nie sięgali. Piję kawę i alkohol i nie ma dnia, bym nie sięgnął po drinka – ale umiarkowanie, muszę dodać, ponieważ upijanie się jest dla mnie nieprzyjemnym doświadczeniem i miewam okropnego kaca. Lecz to bynajmniej nie prowadzi mnie do konkluzji, że właściwe jest, by ludzie zażywali wszystko to, czego sobie zażyczą, kiedy tylko mają na to ochotę, i w ilościach, jakich zapragną. Notabene, ludzie lubią zmianę w swoim stanie psychicznym, nawet jeśli jest to zmiana na gorsze. To zmiany samej w sobie często szukają.

Czy pigułki są tylko fenomenem zachodnim, czy też rozprzestrzeniły się na całym świecie?

Myślę, że to, co widzimy na Zachodzie, najprawdopodobniej się rozprzestrzeni na całym świecie, nawet jeśli jeszcze do tego nie doszło. Wszystkie kultury mają własne panacea i kiedy zaczynają się okcydentalizować, sięgają również po zachodnie remedia. Oczywiście, wiara w wyższość pochodzących z Zachodu substancji jest właściwie takim samym zabobonem jak wiara w ich własne specyfiki.

Jakie pana zdaniem mogą być społeczne i polityczne konsekwencje takiego powszechnego uzależnienia?

Sądzę, że główną konsekwencją sięgania po pigułki jako wyjście z problemów, jakie niesie ze sobą życie, jest nabycie przekonania, że ich rozwiązanie leży gdzieś poza jednostką, co wzmacnia oczekiwanie, iż nasze problemy zostaną przez kogoś za nas rozwiązane. Przede wszystkim przez rząd. Tak jak istnieje pigułka na każdą dolegliwość, tak samo musi być polityka rozwiązująca każdy problem. Rządzącym odpowiada to, by ludzie tak myśleli.

Używanie substancji psychoaktywnych, takich jak Adderall, stało się powszechne wśród młodych ludzi, którzy chcą studiować, nie podejmując przy tym znaczącego wysiłku. Nawet całkowicie zdrowi studenci udają, że mają poważne problemy z koncentracją, tylko po to, by dostać receptę. Na niektórych amerykańskich uczelniach stało się to prawdziwą plagą. Ten zwyczaj powoli dociera do Europy. Co powinniśmy z tym zrobić?

Problem polega na tym, że diagnozy psychiatryczne są z natury rzeczy mgliste. Nie ma żadnych biologicznych granic oddzielających rzeczywistość od fałszu. I skoro zdiagnozowanie czegoś takiego jak ADHD jest wygodnym wytłumaczeniem dla złego zachowania czy też prowadzenia się, nie może dziwić, że takie rozpoznania i ich terapia się rozpowszechniły, zwłaszcza jeśli ta ostatnia ma działanie stymulujące. Zresztą studenci w latach 50. brali amfetaminę.

Czy więc dawanie substancji psychoaktywnych źle zachowującym się dzieciom jest usprawiedliwione?

Myślę, że pośrednio już odpowiedziałem na to pytanie. To nie jest generalna kwestia, czy to jest właściwe i słuszne, czy też nie, lecz sprawa całkowicie indywidualna. Podejrzewam, że w większości przypadków nie można znaleźć żadnego usprawiedliwienia, w niektórych jednak tak. Osąd powinien być ostrożny. Problem jednak w tym, że zwykle taki nie jest.

Sądzi pan, że takie praktyki powinny być zakazane w nauce, tak samo jak są zakazane w sporcie?

Nie podejmowałbym tutaj specjalnych wysiłków. Lecz jeśli złapano by kogoś na takim „dopingu”, to sądzę, że powinien oblać swój egzamin.

Według niektórych badań blisko 10 proc. Amerykanów jest uzależnionych od specyfików dostępnych na receptę. Amfetamina jest jedynie dla tych naprawdę biednych, wszyscy inni mogą pozwolić sobie na całkowicie legalne używki. I znowu: podobne trendy widzimy w Europie. Co możemy z tym zrobić?

To zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem „uzależnienie”. Z pewnością znacząca liczba ludzi przyjmuje psychoaktywne substancje, których wcale nie potrzebuje. Wielkim skandalem w Stanach Zjednoczonych jest to, że obecnie 15 tys. osób rocznie umiera od przedawkowania opiatów. Tak naprawdę nie potrzebowali tych narkotyków i nie powinny być one im przepisywane. Jednak nieuczciwe firmy farmaceutyczne naciskają na ich stosowanie, słabi, naiwni i tchórzliwi lekarze je przepisują, zaś otumanieni pacjenci, postrzegający lekarzy jedynie jako sprzedawców, którzy muszą zapewnić wszystko, czego potrzebuje klient, ich żądają. Wszystkie trzy części składowe tego problemu powinny zostać w jakiś sposób rozwiązane, ale nie byłbym tutaj optymistą.

Co można zrobić, by substancje psychoaktywne były używane jedynie przez tych, którzy rzeczywiście ich potrzebują?

Tutaj nie ma prostego rozwiązania. Wymaga to uczciwości, cierpliwości i rozsądku lekarzy. To nie są natomiast przymioty, którymi kierowałyby się współczesne nam czasy. Tutaj nie ma żadnych łatwych do wprowadzenia, klarownych rozwiązań, lecz na pewno mogłoby pomóc realistyczne podejście do życia.

Wywiad pochodzi z najnowszego numeru Tygodnika "Nowa Konfederacja"