Gościem dzisiejszego „Poranka w TVN24” był Sławomir Nowak, obecny sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta ds. kontaktów z Rządem i Parlamentem. Rozmowę z Nowakiem Jarosław Kuźniar zaczął od sprawy namiotu Solidarnych 2010.
Kuźniar: Co tam na Krakowskim Przedmieściu? Coś się zmieniło w krajobrazie?
Nowak: E, standardowy obrazek.
Kuźniar: Biały namiot, żądają odejścia Tuska…
Nowak: No, mój Boże, każdy ma prawo obywatelskie do wyrażania swojego poglądu; żyjemy w wolnym kraju, każdy ma prawo mówić to, co uważa, niekoniecznie trzeba się z tym zgadzać.
Na pytanie czy będą interweniować, Nowak odpowiedział, że od zachowania porządku są odpowiednie służby, a nie kancelaria prezydenta.
Dlaczego o tym?
Sam ton rozmowy Kuźniara z Nowakiem wskazuje bowiem na faktyczne podejście do sprawy manifestujących. Lekceważenie, ignorowanie, ironiczny uśmiech, pełna litości barwa głosu – to wszystko ma wmówić telewidzom, że na Krakowskim Przedmieściu zebrali się śmieszni, żałośni ludzie, nad którymi można się litować, z których można się śmiać, ale którzy nie mają nic rozsądnego do powiedzenia.
Mainstreamowe media starają się tych ludzi upchnąć w szufladkę bełkoczących bzdury oszołomów z nierealnymi postulatami i pretensjami wyssanymi z palca. Ale tak naprawdę nikt nie ma odwagi publicznie odnieść się do argumentów Solidarnych.
Czy dlatego, że wskazują na fakty ewidentnie świadczące o zaniedbaniach rządu Donalda Tuska, wymagające chociażby wyjaśnień ze strony czującego się całkowicie bezkarnie premiera?
Prawdopodobnie. Manifestujący bowiem podnoszą bardzo konkretne kwestie. Wskazują m.in. na to, że już dzień po katastrofie - 11 kwietnia 2010 r. Rosjanie zniszczyli wrak samolotu, piłując fragmenty Tu-154, wybijając szyby w kadłubie i przecinając przewody elektryczne maszyny. Choć materiał filmowy ujawniający ten fakt pokazano jesienią 2010 r. w TVP, polski rząd nie zareagował.
Rząd odrzucił pomoc międzynarodowych specjalistów. Niedługo po katastrofie rzecznik rządu Paweł Graś powiedział: „nie bardzo wiadomo, co nowego mieliby wprowadzić zagraniczni eksperci do zrozumienia przyczyn katastrofy”.
Donald Tusk zgodził się, by Rosjanie przejęli czarne skrzynki samolotu, na pokładzie którego zginął prezydent kraju i najważniejsi generałowie. Tymczasem gdy 30 sierpnia 2009 r. w Radomiu rozbił się białoruski Su-27 z dwoma Białorusinami (żołnierzami) na pokładzie, z zabraniem czarnej skrzynki wstrzymano się do przyjazdu ekspertów z Białorusi. Badanie katastrofy prowadziła wspólna białorusko-polska komisja.
Stenogramy sporządzone przez rosyjskich specjalistów zawierają nieprawdziwe informacje. Rosjanie ukryli m.in. fakt, że dowódca Tu-154 Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania. Jego komenda została potwierdzona przez II pilota - mjr. Roberta Grzywnę. Oznacza to, że załoga Tu-154 wcale nie próbowała lądować. Jak ustalili polscy eksperci, nie padły też takie słowa jak „On się wkurzy, jeśli...”.
Nie tylko Rosjanie kłamali, że katastrofę spowodowali piloci. Jak ujawnił gen. Sławomir Petelicki, twórca jednostki GROM, tuż po katastrofie czołowi politycy PO otrzymali SMS-a z instrukcją, jak mają się wypowiadać o tragedii. SMS brzmiał: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”.
Rosjanie przekazali polskim pilotom błędne karty lotniska. Nieprawidłowo określili w nich m.in. współrzędne progu pasa startowego lotniska w Smoleńsku. Dane różniły się o ok. 300 m.
Kontrolerzy podawali pilotom błędne informacje co do położenia samolotu. Przyznał to nawet w „Gazecie Wyborczej” rosyjski pilot Aleksander Koronczik: „Wieża w Smoleńsku do ostatniej chwili potwierdzała, że samolot jest na kursie i na ścieżce, choć na niej nie był. Odchylenia sięgały kilkudziesięciu metrów”. Dziwnym zbiegiem okoliczności magnetowid, na którym rejestrowano zapis wideo radaru w Smoleńsku, zepsuł się 10 kwietnia 2010 r.
Samolot był remontowany w zakładach Olega Deripaski - przyjaciela Władimira Putina. Deripaska ma zakaz wjazdu do USA, był przesłuchiwany przez zachodnich prokuratorów w związku z podejrzeniami o pranie brudnych pieniędzy i kontakty z mafią. Silniki Tu-154 były z kolei remontowane w firmie kontrolowanej od 2009 r. przez Siergieja Czemiezowa - byłego agenta KGB, pracującego w latach 80. w Dreźnie razem z Władimirem Putinem.
Rząd Donalda Tuska odrzucił pomoc najlepszych polskich lekarzy sądowych, którzy już 10 kwietnia byli gotowi na wylot do Moskwy. W wyniku tej decyzji sekcję zwłok przeprowadzili Rosjanie bez udziału specjalistów z Polski.
Polska prokuratura zaakceptowała bezpodstawne żądanie Rosjan, by zastąpić pierwsze zeznania smoleńskich kontrolerów z kwietnia 2010 r. treścią przesłuchań przeprowadzonych kilka miesięcy później (znacznie się różniących). „Decyzja wojskowej prokuratury jest szokująca. Żadnych materiałów, które są w aktach śledztwa, nie można wykluczyć z materiału dowodowego czy uznać ich za niedopuszczalne” - komentował w „Rzeczpospolitej” prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wokół lotniska już w lipcu 2010 r. wycięto kilkadziesiąt drzew, które były jednym z dowodów oficjalnej wersji katastrofy. Polski rząd nie zaprotestował.
Czy w świetle merytorycznych zarzutów Solidarni 2010 są garstką oszołomów i zadymiarzy z Krakowskiego, czy ludźmi walczącymi o ujawnienie prawdy dot. katastrofy smoleńskiej – każdy oceni sam.
Zdaniem wielu osób (których de facto nie interesuje ani katastrofa, ani skandaliczne matactwa strony rosyjskiej i Tuska w śledztwie mającym wyjaśnić jej przyczyny) manifestujący prowadzą „burdy pod pałacem prezydenckim”.
Cóż. Ludzie domagający się prawdy o Katyniu też wszczynali burdy.
A tak na marginesie: Nowak wspomniał dzisiaj, że w demokratycznym, rządzącym się rozsądkiem i literą prawa państwie, jakim jest Polska, nie może być sytuacji, gdy jakiś poseł chcąc zapalić znicz pcha się i szarpie ze strażą miejską. Po to były stworzone listy osób (posłów) mogących wejść za barierki odgradzające lud od pałacu, żeby takich przepychanek uniknąć - twierdzi. I, zdaniem Nowaka, w całej sytuacji niekulturalnie, niedemokratycznie, nierozsądnie i bezczelnie zachowywali się ci z posłów, którzy znicz postanowili zapalić pomimo wszystko.
I jakoś nikt nie dostrzega problemu, że po pierwsze: posłowie mogą przebywać na terenie każdej instytucji o ile mają ważną legitymację, po drugie: ulica, nawet ta przed Pałacem Prezydenckim, jest miejscem publicznym, gdzie legitymacja nie powinna być zupełnie potrzebna, po trzecie: że w demokratycznym państwie władze nie ustawiają barierek, które mają uniemożliwić obywatelom uczczenie pamięci tragicznie zmarłego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Same paradoksy.
Magdalena Żuraw
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »