Barbara Stasiak wspomina dzień wylotu męża do Smoleńska. „Martwiłam się, kiedy gdzieś leciał, zwłaszcza rządowymi samolotami, a tym razem nie myślałam o tym ani przez chwilę, bo co złego może stać się ludziom, którzy jadą uczcić bohaterów” - wspomina. „Tak wiele wysiłku kosztowała go organizacja tego wyjazdu i tak wiele emocji dobrych było wokół niego ze strony mojego męża, tak wiele osób chciało być w tym samolocie. Ja czułam, że jadą, żeby zrobić coś dobrego, coś szlachetnego”- dodaje. „Pamiętałam tylko, że pojawiła się informacja, że trzy osoby przeżyły. Skupiłam się na niej i to było całe źródło mojej nadziei, bo wydawało mi się, że to niemożliwe, żeby się coś stało akurat Władkowi, który był bardzo silną osobą. Miał żelazną kondycję, był wytrzymały, potrafił siłą woli zmieniać świat i potrafił wprowadzać w czyn swoje zamierzenia. Wtedy naprawdę nie mieściło mi się w głowie, że cokolwiek mu się mogło tak strasznego przydarzyć. Wyobrażałam sobie, ponieważ były komunikaty, że trzy osoby przeżyły, że akcja ratunkowa trwa, ja sobie wtedy naprawdę wyobrażałam, że on po prostu przejął dowództwo nad tą akcją ratunkową, że pewnie ratuje innych, którym potrzeba pomocy”- mówi Barbara Stasiak.

 

„Jestem osobą wierzącą i w tym staram się znaleźć jakąś część odpowiedzi, chociaż pogodziłam się z tym, że pewnie nie będę teraz tego wiedziała, może w przyszłym życiu. Czasem wydaje mi się, że może kiedyś mi się przyśni mój mąż albo ktoś, kto był w tym samolocie i może powie, jak to było naprawdę. Ale też myślę, że ważne jest to, żeby życie swoje uczynić pięknym, jakiekolwiek ono by było. Okazuje się, że nie musi być szczęśliwe, ale zawsze jest to nasze jedyne życie, które powinno być dobre, powinno być piękne, powinno być jakimś darem dla innych ludzi”- mówi. „Czasem wydaje mi się, że może kiedyś mi się przyśni mój mąż albo ktoś, kto był w tym samolocie i może powie, jak to było naprawdę. To śledztwo to jest moje życie. Dopóki nie będę wiedziała, co się tam działo, dopóki sekunda po sekundzie nie odtworzymy tego lotu, to ja myślę, że nie zaznam spokoju. Myślę też, że nie zazna spokoju wiele osób” - dodaje. „Umówiliśmy się kiedyś z mężem, że ten, kto odejdzie pierwszy, da drugiemu znak. Po jego śmierci miałam sen. Mąż zaprosił mnie do tańca, a później uśmiechnął się i powiedział: "Dokończymy ten taniec kiedyś"- relacjonuje wdowa.

 

Ł.A/RMF fm