Przeczytajcie sami wywiad z "Gazety Polskiej"

Nowy prezydent, który zostanie zaprzysiężony 6 sierpnia, przedstawia w nim swoją wizję prezydentury. Pytany jest między innymi o media publiczne, ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, jego przeżywanie wiary, relacje prezydent-rząd oraz o to jak zbuduje relacje z wyborcami, którzy go nie poparli. Przedstawia również popierane przez niego metody rozwoju Polski i komentuje powstanie nowej partii NowoczesnaPL, dorobek 25 lat transformacji. W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" prezydent Duda pytany jest też o wizję swojej polityki historycznej, polityki zagranicznej w regionie, relacji z Niemcami, w tym o to jak przyjął depeszę od Angeli Merkel oraz o rozwój nauki, o współczesne ambicje ludzi młodych i to czy "Internet wygrał mu wybory".

Gdy otrzymał Pan oficjalny akt wyboru na prezydenta, zwrócił się Pan z prośbą do rządu i rządzącej w sejmie koalicji PO–PSL o wstrzymanie się z „poważnymi zmianami ustrojowymi” w okresie przejściowym między odejściem prezydenta Bronisława Komorowskiego a oficjalnym objęciem przez Pana tego urzędu. Szef klubu PO Rafał Grupiński uznał pańską prośbę za ingerencję w prace sejmu. To zwiastun trudnych relacji na linii prezydent–rząd?
Jestem człowiekiem otwartym na dialog i stąd ta moja grzeczna prośba. Mandat prezydencki 24 maja przeszedł w moje ręce decyzją Narodu, Polaków.  Obywatele oczekują ode mnie troski o ich interesy i prawa. Także w tym przejściowym okresie, gdy jestem prezydentem-elektem, mam taki obowiązek. Uważam, że obecnie nie jest wskazane, by podejmowane były jakieś radykalne zmiany o charakterze prawnoustrojowym. Żeby była jasność: absolutnie nie chodzi mi o bieżące prace parlamentu czy rządu. Chodzi o decyzje, które mogą ingerować zasadniczo w ustrojowe formy działania instytucji państwa – jak np. pospieszne zmiany dotyczące Trybunału Konstytucyjnego. Trudno nie odnieść wrażenia, że działania w tej kwestii zostały dziwnie przyspieszone po przegranych przez PO i Bronisława Komorowskiego wyborach. 
 
Premier Ewa Kopacz nazywa pański apel „zaskakującym”. Liczył Pan, że można ładnie poprosić, powołać się na mandat prezydencki i rząd na taką prośbę przystanie?
Chciałbym, żeby została ona uszanowana. To też jest kwestia pewnej uczciwości w polityce. Gdybym zakładał, że będzie inaczej – nie wychodziłbym z takim apelem.
 
27 maja koalicja rządząca uchwaliła nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, zabezpieczającą większość w tej instytucji na wypadek przegranej w wyborach parlamentarnych. W skrócie: PO i PSL zagwarantowały sobie wybór całego składu TK jeszcze za tej kadencji, która kończy się na jesieni. Jak Pan ocenia ten ruch?
Sprawa tej ustawy jest ewidentna. Tak wygląda psucie państwa. W ten sposób Platforma z Trybunału czyni instytucję polityczną. Z instytucji, która powinna stać na straży konstytucji, w ostatniej chwili przed wyborami parlamentarnymi czyni się urząd polityczny. Niestety, trzeba być naiwnym jak dziecko, by nie zauważyć,  że chodzi tutaj wyłącznie o zachowanie politycznych wpływów, nawet w sytuacji utraty władzy.
 
Pańska wizyta na Jasnej Górze dzień po wyborach wzbudziła u niektórych bardzo negatywne emocje. To była decyzja wynikająca z wiary? Czuje się Pan osobą religijną?
Nie tylko się czuję, ale jestem osobą religijną. W związku z tym było dla mnie naturalne, że pojadę do Częstochowy pomodlić się i podziękować Matce Najświętszej. Byłem tam w trakcie kampanii, modliłem się, dla mnie to też jest pewne zobowiązanie.
 
Prezydent na klęczkach przed obrazem Maryi – niektórych to wystraszyło.
Przecież ja nikomu nie każę się modlić, nie mam najmniejszego zamiaru tego robić. Każdy ma do tego prawo, chciałbym jednak, by mnie też nie odbierano prawa do przeżywania mojej wiary.
 
Czy jest w ogóle możliwe łączenie polityki z głęboką wiarą? Ta pierwsza często wymaga kompromisów natury moralnej.
Szukanie dobrych rozwiązań w polityce nie musi oznaczać poświęcenia moralności. Klucz tkwi w znalezieniu porozumienia, nie zatracając, nie odwracając się od swoich wartości. Pierwszym krokiem jest rozmowa. Dialog to jest to, czego dziś najbardziej w polskiej polityce brakuje.
 
Może to trochę osobiste pytanie, ale dla wielu Polaków to ważny temat. Modli się Pan przed podjęciem ważnej decyzji politycznej?
Trudno mi sobie przypomnieć taką jedną, konkretną decyzję. Wiele razy modliłem się do Ducha Świętego o mądrość, o to, by pomógł mi podejmować mądre decyzje. Jako człowiek wierzący modlę się codziennie.
 
Wracając do kampanii, pański sztab wyborczy ostro krytykował działania Telewizji Publicznej, m.in. za brak pluralizmu i jednostronność. Czy to był jedynie problem zakończonej już kampanii, czy szerszy?
Media publiczne wymagają generalnej naprawy. Przede wszystkim jeśli media są publiczne, są w dużym stopniu finansowane przez społeczeństwo – powinny być mediami obiektywnymi.
 
Niedługo będzie miał Pan wpływ na media publiczne w Polsce. W przyszłym roku kończy się kadencja wszystkich pięciu członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, z czego dwóch nowych powoła Pan. Co konkretnie wymaga naprawy w mediach publicznych?
Mogę powiedzieć dzisiaj na pewno, że chciałbym, aby telewizja wróciła na drogę działań misyjnych. Tego dzisiaj nie ma.
 
Jak jednak połączyć misyjność z komercyjnością, z przynoszeniem zysku?
To nie jest tak, że obecny system finansowania uniemożliwia realizowanie misji. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób się działa, jak się dysponuje środkami publicznymi.
 
Spójrzmy teraz na internet. To on wygrał Panu wybory?
Na pewno miał ogromne znaczenie. Zgodzę się tutaj z Pawłem Szefernakerem, szefem mojej kampanii internetowej, że rola internetu będzie wzrastać. Ilu ludzi dziś rezygnuje z tradycyjnej telewizji na rzecz mediów społecznościowych?
 
Przyznaję – sam nie mam telewizora.
Dokładnie. Spójrzmy, jak wzrosło znaczenie internetu od 2010 r. Gdy pracowałem w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w większości nie mieliśmy internetu w komórkach. Dziś każdy może do niego sięgnąć w każdym właściwie momencie.
 
Jest Pan również prezydentem tych, którzy – być może w wyniku działań kampanijnych konkurencji – boją się Pana. Jak chce Pan z nimi nawiązać kontakt?
Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że ludzie, którzy próbują w polityce budować poparcie społeczne na strachu, są przeciwnikami naszej narodowej wspólnoty i tym samym wzmocnienia potencjału obywatelskiego. Do naprawy kraju niezbędne jest poczucie, że jako obywatele zależymy jeden od drugiego i razem mamy szansę budować lepszą Polskę. Deklaracje dialogu składałem już w trakcie kampanii, teraz chcę to udowodnić moim działaniem. Swoje zapewnienia co do szukania porozumienia już złożyłem, teraz chcę je zrealizować. Przez ostatnie osiem lat działano na siłę, referenda, projekty obywatelskie trafiały do kosza, a ich inicjatorzy byli atakowani. Jak powstał ruch „Zmielonych”? 750 tysięcy podpisów zwykłych ludzi zostało najnormalniej w świecie przez Platformę Obywatelską zmielone, a ludzie oszukani. Władza zapłaciła w tych wyborach cenę swojej arogancji.
 
Tę arogancję zauważają również wyborcy PO, którzy piszą kolejne listy otwarte, a ich rozgoryczenie stara się dziś wyborczo zagospodarować były polityk Unii Wolności Ryszard Petru i środowisko Leszka Balcerowicza. Jak Pan ocenia inicjatywę utworzenia partii NowoczesnaPL?
Ryszard Petru i Leszek Balcerowicz na czele „wkurzonych”? Oczywiście każdy ma prawo kolejny raz próbować swoich sił w polityce, ale Balcerowicz nie jest „nową twarzą” i Polacy powinni pamiętać, kto – przede wszystkim w sferze gospodarczej – doprowadził nasz kraj do obecnej sytuacji, kto chciał wszystko prywatyzować.
 
Profesor Marek W. Kozak z Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN zwraca uwagę, że 80 proc. środków unijnych wydajemy na beton: drogi, chodniki, budynki, remonty. Takie stawianie przede wszystkim na infrastrukturę kosztem pozostałych dziedzin nazywa on „atrapą rozwoju”. Zgadza się Pan z taką opinią?
Nie podzielam poglądu, że realizacja takich przedsięwzięć jak nowe drogi czy sieci kolejowe to betonowanie kraju. Rozwój komunikacyjny jest ściśle związany z rozwojem kraju. W Polsce wciąż mamy za mało dróg ekspresowych i autostrad, ponieważ tych planów inwestycyjnych, które zakładała Platforma, nie udało się zakończyć. Inna sprawa, jak przeprowadzano te inwestycje, ile kosztuje podatnika w Polsce kilometr drogi. Jeżeli u nas jest on droższy niż w Niemczech, to pokazuje absurdalny sposób wydawania publicznych pieniędzy. Wielkie firmy zachodnie budowały u nas drogi, po czym wywiozły te środki unijne, a polscy podwykonawcy tych pieniędzy nie dostali.
 
Ktoś mógłby powiedzieć, że przynajmniej drogi nam zostały…
Na tyle, na ile to możliwe, należało wykorzystać środki unijne prorozwojowo, czyli tak, by zostały w naszej gospodarce, w kieszeni polskich pracowników. Tak właśnie wygląda mądra polityka gospodarcza, której nam w ostatnich ośmiu latach brakuje.
 
W kampanii mówił Pan o potrzebie wykorzystania nauki do rozwoju. Jak konkretnie miałoby to wyglądać?
Kwestia wspierania finansowo polskiej nauki jest niezwykle istotna. Obecnie inwestuje się w nią, jednak wciąż mamy do czynienia z niespożytkowanym potencjałem. Jeżeli go nie wykorzystujemy, jeżeli te pieniądze nie dają impulsu rozwojowego, to są one zmarnowane. Współpraca państwa z uczelniami, ze środowiskiem naukowym powinna być podstawą rozwoju kraju, ale właśnie pod tym warunkiem: wykorzystania potencjału. Wyniki wielu prac naukowych trafiają dziś na półki, ich myśl nie jest wykorzystana w sposób efektywny.
 
W depeszy gratulacyjnej do Pana od kanclerz Angeli Merkel pojawia się zwrot o „niemieckich zbrodniach dokonanych podczas drugiej wojny światowej”. Dla nas historycznie to zdanie jest oczywiste, jednak tutaj pada ono z ust kanclerz Niemiec. Pańskim zdaniem to sygnał większego szacunku w relacjach niemiecko-polskich?
Bardzo mnie cieszy taka deklaracja pani kanclerz. W mojej ocenie z zasady relacje z naszymi sąsiadami powinniśmy wzmacniać, również ze względów gospodarczych, by dawać naszej przedsiębiorczości szanse rozwoju i gospodarczej ekspansji zagranicznej. Te sąsiedzkie relacje muszą jednak układać się na zasadach partnerskich i wzajemnego szacunku.
 
Jak Pan odbiera to pismo, w kontekście naszych relacji na płaszczyźnie historycznej? Jeszcze niedawno dyrektor FBI James Comey postawił nas w jednej linii z Niemcami, jako naród sprawców Holokaustu.
Niemcy od lat prowadzą bardzo skuteczną politykę historyczną. Można powiedzieć, że działając w sposób konsekwentny, realizują ją praktycznie od zakończenia II wojny światowej. My również powinniśmy konsekwentnie kształtować naszą politykę historyczną, prowadząc skuteczne działania na arenie międzynarodowej. Konieczne jest powołanie specjalnej instytucji, która będzie podejmować zdecydowane interwencje w związku z przypadkami dyfamacji Polski na świecie, z drogą procesową włącznie. Chciałbym, aby działała pod auspicjami prezydenta, choć nie przeszkadzałby mi trójpatronat prezydenta, ministra spraw zagranicznych i premiera. Musimy twardo walczyć o nasze prawa, jednocześnie prowadząc własną politykę historyczną na zewnątrz.
 
W jaki konkretnie sposób Polska może ją prowadzić?
Choćby w przestrzeni kultury, poprzez finansowanie filmów, które pokazywałyby prawdziwą historię Polski, pokazywałyby nasze zasługi dla Europy i świata. W tym jest ogromna rola prezydenta jako najwyższego przedstawiciela Rzeczypospolitej na świecie. Jego obecność i głos w trakcie rozmaitych uroczystości podkreśla rangę i wartość naszego stanowiska, również w sferze historycznej.
 
Bronisław Komorowski w trakcie swojej prezydentury powtarzał wciąż frazę „25 lat wolności”, przedstawiał transformację ustrojową w naszym kraju jako naszą wizytówkę. Z czym chciałby Pan, żeby Polska kojarzyła się na świecie, na koniec pańskiej prezydentury za pięć albo dziesięć lat?
Polska jest krajem, który niezłomnie i bohatersko walczył o własną wolność, lecz także  o wolność innych państw i narodów. Chciałbym, by świat widział Polskę przez pryzmat tego, co w naszej historii najbardziej pozytywne, czyli ludzi bohaterskich i oddanych Ojczyźnie. Spójrzmy chociażby na to, ile miast Europy zostało wyzwolonych przez polskich żołnierzy w czasie II wojny światowej. To jest nasz konkretny wkład w wolność naszego kontynentu, w zakończenie wojny.
 
Publicysta Przemysław Piętak zwraca uwagę, że porównanie z PRL zastąpiło dziś u wyborców porównanie z krajami „starej Unii”. Czy to oznacza, że narracja o „25 latach wolności” nie przekonała Polaków?
Młodzi Polacy widzą, że mimo zapewnień o sukcesie oni, ich znajomi, bliscy muszą wyjechać za granicę. Myślę, że przede wszystkim dlatego nie poparli prezydenta Komorowskiego. Oczywiście w wielu elementach te 25 lat to nasz sukces, jednak z pewnością nie jest tak, że można nazwać ten okres „złotym wiekiem” Polski. Gdyby społeczeństwo nie uważało, że naprawa i zmiana sytuacji w naszym kraju są potrzebne – podjęłoby inną decyzję w ostatnich wyborach. Pamiętając o korzyściach,  jesteśmy na etapie, że nasz polski sukces wciąż musimy budować. Musimy też pamiętać, jak i kto rozpoczął demontaż systemu komunistycznego w naszym regionie. Nie zaczął się on upadkiem Muru Berlińskiego, rozpoczęła go polska Solidarność.
 
Przed wyborami jeździł Pan po całym kraju. Czy w rozmowach z ludźmi potwierdziła się teza, że po 25 latach od transformacji wciąż więcej jest poszkodowanych przez system niż jego beneficjentów?
Powiem więcej: wielu z tych, którzy uzyskali pewną pozycję finansową, zawdzięcza to często pracy ponad siły. Mam na myśli górników, hutników, lecz także ludzi pracujących w korporacjach. Oni mogą żyć na poziomie wyższym od przeciętnej, jednak dzieje się to ogromnym kosztem. Do tego dochodzi brak pewności zatrudnienia i związany z tym stres.
 
Jakie zmiany proponuje Pan w tym zakresie?
Konieczna jest zmiana choćby w zakresie przestrzegania prawa pracy czy tzw. umów śmieciowych. Warunkiem poprawy sytuacji w Polsce jest także poprawa warunków pracy. To był również przedmiot porozumienia z Komisją Krajową „Solidarność”.
 
W kampanii wyborczej powoływał się Pan na dziedzictwo śp. Lecha Kaczyńskiego. Za jego prezydentury funkcjonował bardzo silny sojusz państw naszego regionu Europy i świata. Jak chce go Pan odbudować?
Należy odbudować współpracę w ramach grupy wyszehradzkiej. Pojawia się problem obecnego prorosyjskiego stanowiska Węgier, odmiennego niż nasze i większości krajów Europy. Niezbędne jest, by mimo tych różnic szukać wspólnych interesów i je na arenie międzynarodowej realizować. Jako prezydent chcę dbać o stosunki z Litwą, niesąsiadującymi z nami: Łotwą i Estonią, lecz także Bułgarią i Rumunią. To są kraje, z którymi łączy nas doświadczenie komunizmu, a dziś budując regionalny sojusz – razem mamy szansę wzmocnienia naszej pozycji w Europie. To jest bardzo trudne zadanie, którego chcę się podjąć.
 
Jarosław Kaczyński zapowiada przedstawienie w lipcu nie gabinetu cieni Prawa i Sprawiedliwości, lecz „ekipy”. Podobno ma ona liczyć około 150 osób, ekspertów – potencjalnych kandydatów do realizacji programu PiS po wygranej na jesieni. Jak, już jako prezydent, podchodzi Pan do tego pomysłu?
Jako prezydent będę na pewno przyglądał się temu z dużym zainteresowaniem. To sprawa bardzo ważna także dla Polski i jestem przekonany, że pojawi się tam wielu interesujących kandydatów.

Za: niezalezna.pl